wtorek, 29 stycznia 2019

Starsza Pani


Gdy tylko wyszli uniosłem zaciśnięte pieśći ku górze w niemym geście radości. W końcu udało mi się dokonać czegoś, co mogłoby być niemożliwe do osiągnięcia dla wielu młodych ludzi. Oto ja, 24 latek który w tym roku skończył studia i znalazł pracę uzbierał wkład własny na kredyt na mieszkanie. Moje marznie o posiadaniu własnego, trzypokojowego mieszkanka spełniło się.
Kompletnie sam, bez niczyjej pomocy, dziennie studiując, pracując i oszczędzając dotarłem do tego momentu w życiu o którym wielu mogło pomarzyć. Kredyt na mieszkanie który zaciągnąłem na zaledwie osiem lat był na tak dobrych warunkach, że nawet nie śmiałem się bać, że coś się zepsuje. Nawet bez pracy mogłem sobie pozwolić na pół roku obijania się.

Pierwsza dobrze płatna praca którą zacząłem na ostatnim semestrze studiów zapowiadała się na jeszcze lepiej płatną, bez zwiększania zakresów obowiązków. Miałem wszystko co potrzebowałem w tamtym momencie do szczęścia – samochód, mieszkanie, pracę, wykształcenie, zdrowie i sylwetkę. Wszystko oprócz miłości.

To ostatnie miało się zmienić ponieważ kilka ostatnich lat na siłowni zamieniło misia jakim byłem w potężnie zbudowanego mężczyznę za którym już teraz, gdy nie wykazywałem zainteresowania płcią przeciwną, oglądały się dziewczyny. W tamtym momencie czułem się jak król życia i widziałem swoją przyszłość jasnymi kolorami.

W końcu wyrwałem się z swojej zapyziałej miejscowości, gdzie jedynym zajęciem były odpowiedniki wojenek plemiennych oraz chlanie wódy do odcięcia. To już była przeszłość, przeszłość która mnie już nigdy nie odwiedzi ponieważ tutaj, w Wrocławiu nikt nie mógł toczyć ze mną żadnych wojen sięgających sytuacji które wydarzyły się przed pierwszą wojną światową a mój wrodzony brak konfliktowości nie gwarantował nowych. Nie było mowy o chlaniu do odcięcia albo bladego świtu – miejscowi nie potrafili tyle wypić a przejezdnych nie było stać na tyle alkoholu w wrocławskich lokalach.

Otarłem spływającą łzę szczęścia z policzka po czym ruszyłem do rozpakowywania kartonów. Przeprowadzki to najgorsza rzecz na świecie.
Pierwsze, przeciągłe „kurwaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa” usłyszałem dokładnie piętnaście minut później. Zmartwiony spojrzałem w sufit – rozległo się dokładnie nade mną – mając nadzieje że to nie będzie rodzina patoli. Po trzech minutach usłyszałem wrzask: „Spierdalaj” po czym nastąpiła przerwa. Westchnąłem w duchu, zawiedziony że starsza pani z góry o której właściciel wspomniał, że istnieje okazała się rodziną patologiczną.
Jednak do północy nic więcej nie wydarzyło się, oprócz jednego incydentu o godzinie 21:15 kiedy to w góry doleciała cała komplikacja krzyków. Fonetycznie to brzmiało mniej więcej tak: „raaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaeeeeeeee oooooooooouuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu”.

Byłem w szoku że ktoś może tak głośno i tak długo krzyczeć ponieważ trwało to około minuty a potem ucichło.
Wychodząc rano do pracy pożegnał mnie tylko krzyk „SPIERDALAJ!” i to było na tyle tego dnia. Cisza i spokój trwała przez trzy kolejne dni, gdy w piątek rozpoczęła się kompletna orkiestra wrzasków i wyzwisk, które jednak po pewnych czasie trafiały w szum otoczenia, tak samo jak odgłosy aut za oknem czy winda poruszająca się w bloku. Odnotowałem tylko fakt, że krzyczy kobieta i że musiała mieć naprawdę mocne płuca.

Dopiero w poniedziałek uświadomiłem sobie jedną rzecz – wracając z pracy zachodziłem do Kauflandu na zakupy wobec czego moja trasa wiodła przez park – widziałem dzięki temu tył budynku a więc miejsca gdzie mieściły się wszystkie pokoje co było zgodne z stara radziecką zasadą: „każde piętro taki sam rozkład mieszkania”.
Moje mieszkanie znajdowało się piątym piętrze – a bezpośrednio nad nim, na szóstym piętrze paliło się światło. Przeleciałem wzrokiem całą klatkę – sześć okien, po dwa na mieszkanie, dziesięć pięter daje nam trzydzieści mieszkań a więc około setki mieszkańców i tylko w jednym mieszkaniu, bezpośrednio nade mną paliło się światło?
Uderzyło to we mnie z zdwojoną siłą – od tygodnia wracałem tą drogą i nie widziałem żadnego zapalonego światła oprócz tego nade mną. Tak samo nikogo nie spotkałem w bloku podczas wyjść do pracy czy powrotów, sprawdzenia poczty. Oprócz przelotnej kurwy znad sufitu nie słyszałem nic innego. Czyżby możliwe było że w tym bloku mieszkały tylko dwie osoby?
Prychnąłem z śmiechem uznając że wyolbrzymiam – widocznie ludzie mają do pracy na inną niż na siódmą rano na wskutek czego kiedy indziej wracają albo mają jakieś życie poza blokowe. Ewentualnie ktoś złamał zasady radzieckie w blokach z lat 70 i rozkład mieszkań jest inny niż u mnie.
W piątek spotkałem natomiast starszą panią która wsiadła ze mną do windy – ja na piąte, ona na szóste. Była niska, dość drobnej budowy ciała, wyglądem przypominającym te staruszki którym nawet największe dupki ustępują miejsca w komunikacji miejskiej bo jest im szkoda tak drobnej kobiety. Byłaby całkowicie normalna gdyby nie to, że wzdłuż ust miała narysowane szminką drugie usta – pamiętacie Joker’a z Batmana? Właśnie w ten sposób.
Oraz obłęd w jej oczach. Patrząc jej w oczy widziałeś obłęd, tysiące godzin psychoterapii, tony zażytych leków, miliony łez i pustkę. Biło od nich po prostu zepsutym umysłem, uszkodzonym albo tak bardzo w innej rzeczywistości że trzymał się na zaledwie paru haczykach rzeczywistości.

Nie odpowiedziała na moje powitanie ani na pożegnanie. Gdy tylko wszedłem do mieszkania usłyszałem jak i ona wchodzi do swojego.
„KURWA MAĆ!” wrzask z góry uświadomił mi, że to musiała być ona. Biedna, chora psychicznie staruszka która w kompletnej samotności walczyła z swoją chorobą. Było mi jej tak żal, że prawie bym się do niej wybrał z wizytą. Prawie gdyby nie to, że byłem zmęczony po pracy i poszedłem spać.
Sytuacja pogorszyła się po miesiącu. Krzyki były coraz częściej, coraz głośniejsze i coraz bardziej obelżywe. Spróbujcie kiedy zaprosić na randkę do mieszkania dziewczynę gdy z góry słuchać wiązankę której nie powstydziłby się menel albo robol. Cała romantyczna atmosfera umiera, nieważne jak bardzo się starasz.
Zacząłem gorzej sypiać ponieważ o ile wcześniej byłem w stanie ignorować jej krzyki one stawały się coraz bardziej natarczywe, coraz bardziej utrudniające życie. Dodatkowo zaczęły zdarzać się sytuacje gdy odnosiłem wrażenie że ona z kimś się tłucze – odgłosy łamania mebli, upuszczania rzeczy na podłogę w pewnych godzinach przybierały na tyle mocno, że miałem wrażenie jakoby zaraz miała się do mnie przekuć przez sufit. Bywałem coraz bardziej rozdrażniony, coraz bardziej zły, coraz bardziej roztargniony.

Pewnej nocy postanowiłem zaznać spokoju. To miał być mój raj a ona go sukcesywnie niszczyła. Kawałek po kawałku doprowadzała mnie do obłędu na skutek czego postanowiłem się jej pozbyć. To tylko stara, samotna i psychiczna kobieta prawda? Komu będzie przeszkadzało jak zniknie? Dlaczego nie?
Wprowadzenie mojego planu w życie było dziecinnie proste – w piątek udałem się do Castoramy w pobliskim centrum handlowym i zakupiłem przezroczysty silikon. Bałem się konfrontacji z psychopatką wobec czego w nocy, o godzinie trzeciej gdy prawdopodobnie spała zakradłem się pod drzwi jej mieszkania i wpuszczając silikon między drzwi a framugę zakleiłem jej drzwi.
Była tylko słabą, starą i samotną staruszką która nie miała siły wyważyć drzwi, a znając starych ludzi zapasy jedzenia miała tylko na kilka dni. Jak się okazało nie miała też innego kontaktu z światem wewnętrznym – przez dwa, trzy dni jej krzyki osiągnęły apogeum gdy próbowała wyjść z mieszkania, jednak po tym czasie, każdego dnia coraz rzadziej i coraz ciszej słychać było jej próby oswobodzenia.

A ja tylko czułem jak wracam do pierwotnego stanu szczęścia, jak znowu odzyskuje władzę nad swoim życiem, jak znowu jestem sobą.
Po dwóch tygodniach poszedłem tam z nożem w środku nocy, tylko po to by rozciąć silikon tak aby policja nigdy nie domyśliła się że on tam był. Przeorałem szczeliny upewniając się, że zaschnięte resztki znikną. Wątpiłem by ktokolwiek z policji oglądał drzwi w takim stopniu by zauważył resztki kleju.



Dopiero po tygodniu, wracając z pracy zauważyłem policję pod blokiem. Widocznie ktoś zainteresował się staruszką i postanowił zawiadomić służby.
Wszedłem do mieszkania, rozpakowałem się po czym zacząłem robić obiad gdy do drzwi zapukali policjanci.
-Dzień dobry, aspirant Marszałek a to młodszy aspirant Lenczyk – przedstawili się, pokazując legitymację.  Obaj trzymali notesy, jeden był dość mocno zapisany, drugi dopiero napoczęty. Zapowiadało się że za chwilę nastąpi zamiana ról i ten co pisze będzie pytał a pytający będzie pisał.
-Mikołaj Damian – przywitałem się.
-Mamy dla Pana kilka pytań, odnośnie pani Jadwigi Jacyś mieszkającej nad panem
-Ależ oczywiście, zapraszam – uchyliłem szerzej drzwi jednak nie weszli do środka
-To potrwa tylko chwilę – uśmiechnął się Lenczyk
-Znał pan pania Jacyś? – dopowiedział drugi
-Kojarzyłem, że ktoś mieszka nade mną ale nigdy jej nie spotkałem osobiście – odpowiedziałem szczerze po czym dodałem, przypominając sobie – Oprócz jednego razu w windzie ale wtedy nawet nie zamieniliśmy nawet słowa
-To bardzo dziwne co Pan mówi ponieważ sąsiedzi stwierdzili że darł Pan z nią koty o byle co – zmarszczył czoło jeden z nich
Prychnąłem.
-Sąsiedzi? Panowie jacy sąsiedzi, przecież tutaj…
Urwałem w połowie zdania. Za ramionami policjantów, drzwi będące naprzeciwko mojego mieszkania otworzyły się i przeszedł przez nie młody chłopak z dziewczyną. Spojrzeli tylko na mnie zdegustowanym wzrokiem i zeszli szybko po schodach.
-nikt nie mieszka – dokończyłem skonsternowany nie wiedząc kiedy się wprowadzili. Dziwne, że nie zauważyłem by paliło się u nich światło dzisiaj jak wracałem.
-Mamy tutaj dość mocne zeznania jakoby Pan nękał panią Jacyś odkąd się Pan tu wprowadził dziesięć lat temu. Ciągłe kłótnie, awantury, wyzwiska i uszkadzanie mienia – wyliczał Lenczyk po czym pochylił się próbując odczytać ostatni podpunkt – O i próba podpalenia
-Co? To niemożliwe, mieszkam tutaj zaledwie drugi miesiąc – odparłem zdziwiony, mając wrażenie że padam ofiarą żartu.
-Wie Pan, że Pani Jacyś nie żyje? Ktoś zamurował ją w jej mieszkaniu i połamał jej obie nogi
-CO? – krzyknąłem przerażony. Przecież nie tak było. Kompletnie nie tak przecież było.
-Mamy podejrzenia, że to pan, zwłaszcza jeśli uwzględni się to co pan trzyma na korytarzu – wskazał palcem za mnie a ja szybko odwróciłem się.
Tylko po to by spojrzeć na kilka pustaków, worków po cemencie i wiadro zastygniętego betonu. Zanim zdążyłem zareagować poczułem mocne uderzenie w zgięcie kolan. Upadłem a oni mnie skuli i zarzucili na głowę plastikową torbę
-Zginiesz skurwysynu za to co zrobiłeś swojej babci – warknął jeden podczas gdy ja dusiłem się tracąc oddech. Ostatnim co widziałem były ich oczy, oczy pełne szaleństwa, pełne bólu, szaleństwa i wyrzeczeń.


W tym momencie obudziłem się w łóżku, przerażony i zdezorientowany, sięgając ręką po kubek herbaty mając nadzieje że nie wypiłem wszystkiego. Potrzebowałem chociaż kropelki by zwilżyć wyschnięte gardło.
Zadowolony, że zaspokoiłem swoje pierwotne instynkty ruszyłem do łazienki odlać się i nalać sobie kranówki prosto do szklanki po herbatce. Gdy trzymałem mojego pogromcę cnót w rękach usłyszałem ciche skrobanie w drzwi wejściowe. Skrob, skrob, skrob.

Przegryzłem wargi, obiecując sobie że zajmę się szczurami z samego rana poprzez telefon do współdzieli. Od czasu wizyty policji, gdy poinformowali mnie o śmierci staruchy z piętra wyżej zaczęły się panoszyć w całym bloku. Czyżby jej zgon je przywiódł tutaj z odległych, wrocławskich wysypisk śmieci? Wzruszyłem ramiona, strzepnąłem ręką kilka ostatnich kropelek i przekląłem soczyście gdy kilka z nich wylądowało na podłodze. Jednym uchem zanotowałem, że skrobanie ucichło jednak nie rozmyślałem nad tym zbyt długo, zajęty zrywaniem listków papieru toaletowego i wycieraniem moczu. Prostując się, wrzuciłem papier do toalety i spojrzałem w lustro. Odskoczyłem gwałtownie, przypieprzając w ścianę. Starucha stała w lustrze, patrząc na mnie swoim nieobecnym spojrzeniem. Uśmiechała się, widocznie zdegustowana moim zachowaniem. Kiedy moje serce wykonywało już pracę godną maratończyka i czułem je w gardle ona zniknęła. Przetarłem oczy z zdziwienia i podszedłem do lustra. Nie było jej tam, widocznie część mojego mózgu nadal śniła i wytworzyła sen na jawie.

Skrobanie prześladowało mnie do świtu, nie pozwalając zasnąć tej i następnej nocy. Rano zadzwoniłem do spółdzielni tylko po to by usłyszeć, że deratyzacja mojego bloku jest przeprowadzana regularnie, a po ostatnim incydencie była jeszcze dodatkowa dezynfekcja i deratyzacja. Wściekły, rozłączyłem się natychmiast i ruszyłem do sąsiadki naprzeciwko spytać ją o co tym myśli i zawiązać wspólny front.
Stojąc przed drzwiami mieszkania, które powinno być puste uświadomiłem sobie, że przecież nikt nie mieszka w tym bloku, co byli łaskawi zauważyć nawet policjanci. Odwróciłem się na pięcie by odmaszerować do swojego mieszkania, będąc skonfundowany gdy drzwi otworzyły się i wychyliła się za nich młoda dziewczyna z dzieckiem na ręku.
-Tak? – zapytała cichutko widocznie nie chcąc obudzić dziecka. Odwróciłem się do niej i nadal będąc w szoku rzuciłem tylko:
-Szczury
Uniosła brwi, patrząc na mnie zniesmaczona. Przełknąłem ślinę i kontynuowałem temat, próbując wyjść z szoku
-Szczury są w bloku. Wszędzie, całymi nocami drapią. Spać nie można. – uśmiechnąłem się niezręcznie – Szczury.
-Ja żadnych szczurów nie widziałam – stwierdziła po czym zaczęła zamykać drzwi.
-Zaczekaj! – krzyknąłem do niej. Niestety jej dziecko rozbudziło się.
-Czego - warknęła rozłoszczona.
-Jak długo tu mieszkasz? – wyrzuciłem jednych tchem
-Od dziesięciu lat – zatrzasnęła drzwi. Płacz dziecka niósł się po całej klatce, z jej mieszkania. Pod moimi drzwiami zatrzymałem się i obejrzałem drzwi. Cokolwiek te szczury jadły musiały być wielkości owczarka niemieckiego albo desperacko próbowały dostać się do mojego mieszkania.
-Widziałam co zrobiłeś – usłyszałem szept do swojego ucha. Odwróciłem się i nikogo nie zobaczyłem. Na wysokości zaś mojego paska od spodni znajdowała się różowa dziewczynka – była cała różowa, miała buciki, skarpetki, rajstopki, sukienkę, pomponiki, czapkę, szalik, rękawiczki i jakąś pierdółkę w różowym kolorze. Z nielicznych warstw gdzie widać było kawałek jej skóry widziałem biel ale było tego naprawdę niewiele. Miała blond włosy, pewnie nie zafarbowane na ten kolor tylko przez przepisy. „Stereotypowy różowy pasek” – pomyślałem tylko gdy ona zaśmiała się i wyciągając z ust lizaka (a jakże, różowego) powiedziała:
-Proszę Pana ale to nie są szczury tylko duchy
Po czym zbiegła po schodach. Spojrzałem za nią jak biegnie i uznałem, że nie ma sensu wierzyć dzieciakowi.
Wszedłem do mieszkania, zamknąłem drzwi, po raz kolejny wykonałem obrót i spojrzałem prosto na rozkładające się zwłoki moich rodziców.
-Kuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuurwa mać!
Wyrwało mi się zanim się powstrzymałem. Patrzyłem na moich rodziców, jak białe larwy pełzają po ich ciele delektując się zupą rozkładanego ciała. Poczułem mdłości i puściłem pawia, prosto na ich ciała. Upadłem na kolana, jedną ręką prosto w rozmiękłe ciało mojej matki, gdzie przebijając się przez skórę zanurzyłem całą dłoń w miejscu gdzie kiedyś byłem tworzony.
Łupnięcie z góry orzeźwiło mnie, było niczym wiadro lodowatej wody. Wszystko oprócz mojego bełtu zniknęło. Rozejrzałem się dookoła, niepewny co takiego stało się. To co się wydarzyło było tak trudne do zrozumienia, że nawet nie pomyślałem jak to się stało że po tak długim okresie mieszkania tutaj dopiero dzisiaj poznałem dwie sąsiadki. Ciekawe dlaczego policja mi powiedziała, że jestem sam w tym bloku.
W nocy, gdy tylko rozpoczęło się skrobanie do drzwi, niewiele myśląc wziąłem młotek i na palcach podszedłem do drzwi. To były moje drzwi i żadne szkodniki nie będą mi ich niszczyły. Wystarczy zabić jednego i potem wrzucić do pokoju współdzielni by zrozumieli, że ktoś ich oszukuje.
Złapałem za klamkę, wziąłem wdech i otwierając drzwi walnąłem młotkiem na oślep, celując tam gdzie powinna być głowa. Opór jaki poczułem uświadomił mi że udało się lecz gdy tylko spojrzałem zrozumiałem jak wielki popełniłem błąd. Szybko wciągnąłem ciałko do siebie do mieszkania i zamknąłem drzwi.
Różowa dziewczyna z wbitym młotkiem w głowę leżała na podłodze. Zacząłem panikować, próbować ją ratować ale była martwa. Miała puste oczy, nie oddychała oraz mózg wypływał jej uszami.
Klnąc pod nosem zacząłem wybierać numer telefonu gdy skrobanie do drzwi rozległo się znowu. Spojrzałem na nie i w tym momencie poczułem ogromny odór dobywający się z miejsca gdzie leżała różowa. Spojrzałem tylko po to by zobaczyć jak jej małe ciałko roztapia się, zamieniając się w płynne gówno.
Spojrzałem na nie po czym będąc pewny co zobaczę po drugiej stronie drzwi otworzyłem je.
Dziewczynka spojrzała na mnie z uśmiechem, pokazując palce z zdartymi paznokciami:
-Widzi Pan? Mówiłam że to duchy a nie szczury.
Mój mózg spanikował. Wybiegłem z mieszkania i zacząłem zbiegać schodami w dół. Chciałem uciec jak najszybciej z tego bloku, z tego bagna, z tego całego pieprznika.
Prawie łamiąc sobie nogi, pokonując po trzy, cztery stopnie naraz, zeskakując z ostatnich kilku, rozpędzony do granic możliwości zbiegałem w dół. Odliczałem pomijane piętra: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem
Osiem.
OSIEM?
Zatrzymałem się w połowie drogi – a przynajmniej tak zrobiła część decyzyjna mnie ponieważ nogi, wiedzione własnym mózgiem przebiegły jeszcze kilka schodów. Przebieżka wzmocniła przepływ krwi wobec czego policzyłem sobie: mieszkając na piątym piętrze powinienem być na parterze przy piątce a mimo to byłem już trzy piętra niżej niż to możliwe. Spojrzałem za okno które przedstawiało ten sam widok co u mnie na piętrze.
Odwróciłem głowę w kierunku moich drzwi, tylko po to by usłyszeć z naprzeciwka krzyk:
-CZY PAN MUSI TAK NAPIERDALAĆ PO TYCH SCHODACH? JEST TRZECIA W NOCY! – i odgłosy płaczu dziecka. Zamknąłem oczy próbując się uspokoić.
-Myślę, że Pan wie że jest nasz – usłyszałem cichy głos po swojej lewej. Czułem zapach kozy i krwi. Kiwnąłem głową.
Po czym rzuciłem się sprintem do swojego mieszkania i zatrzasnąłem drzwi. Starucha na mnie czekała w pokoju. Siedziała, patrząc na mnie i uśmiechając się wskazywała na mnie oskarżycielsko palcem. W pewnym momencie po prostu wrzasnęła:
-SPIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEERDAAAAAAAAALAJ!
Nawet nie wiedziała jak bardzo tego chciałem. A może wiedziała?
 Usiadłem pod ścianą swojego pokoju, patrząc jak gówno wypływające z ciałka różowej rozpływa się po całym mieszkanku. Zasnąłem, wiedząc że moje życie właśnie zamieniło się w piekło.


Obudziłem się tylko po to by napić się czegokolwiek. Gardło wymęczone i zszargane prosiło tylko o kilka kropel wody, wiedząc że na więcej nie mogę mu pozwolić – później byłoby tylko gorzej. Gdy resztki herbaty sprzed tygodnia płynęły zaczęły spływać w dół, mój umysł zaczął, wbrew mojej woli, powtórnie przeżywać sytuacje. Silikon odkleiłem trzy tygodnie temu – teoretycznie powinienem mieć ciszę i spokój jednak moje życie zamieniło się w nieustanny koszmar.
Wyrzuty sumienia, które mnie nękały nie pozwalały mi spać, nie pozwalały mi pracować, nie pozwalały logicznie myśleć. Poruszałem się niczym duch, nie dbając o nic ani o nikogo, opierając swoje życie na trzech aspektach: sranie, jedzenie, spanie.
Czułem, że już dawno temu straciłem kontakt z rzeczywistością, że nie należę już do tego świata, że wszyscy martwią się o mnie. Słyszałem jak przychodzą do mieszkania niżej moi przyjaciele, znajomi, rodzina, jak policja wyważa drzwi do mojego wymarzonego mieszkanka. Z okna mojego nowego lokum, na szóstym piętrze widziałem jak chodziła po osiedlu rozwieszając ogłoszenia z moim zdjęciem i prośbą o kontakt. Było mi jej żal ale ona nie była już moją matką. Tacy jak ja nie mają matek, nie mają rodziny, nie mają niczego oprócz obłędu. Spojrzałem na staruszkę leżącą przy drzwiach wejściowych. Nie miałem siły zmienić jej położenia – lekki odór gnijącego mięsa (którego prawie nie było na jej ciele) wysuszonej mumii przypominał mi zapach kabanosów. Poczułem znajome ssanie głodu w okolicy żołądka – skończyły się zapasy jedzenia co oznaczało, że już niedługo będę musiał wyjść z mieszkania i zrobić zakupy. Ale zanim to nastanie była jeszcze jedna opcja. Gdy zbliżałem się do niej widziałem zdarte do krwi paznokcie, zadrapania na drzwiach, drzazgi w dłoniach oraz wielki, niczym u klauna uśmiech na twarzy oraz oczy w których było coś co uspokajało.
Oczy musiałem zostawić na sam koniec, czułem że bez ich spojrzenia odwali mi bardziej.