Dzień szósty
czerwca był dla Bożydara Bieleckiego jednym z najlepszych dni w jego życiu.
Przynajmniej tak sądził. Ten dzień, jak się później okazało, był również jego
ostatnim.
Była godzina
szósta rano, gdy jadąc ze swoimi dziećmi do szkoły, zauważył małą dziewczynkę.
Miała być może sześć, siedem lat. Stała przy drodze, nieśmiało machając
kciukiem.
Brudna
twarzyczka i sukienka skutecznie zniechęcały ludzi do podwózki. W okolicy
grasował tabór cygański i można było uznać, że dziewczynka stamtąd pochodzi. A nikt nie chciał mieć z nimi do czynienia.
Przerażali prawie każdego każdego. Ale nie jego. Mężczyzna uśmiechnął się i
przystanął na poboczu. Jego syn Bogumił otworzył drzwi. Zawołał: „Wsiadaj”.
Przybłęda wsiadła. Mężczyzna się przedstawił:
-Hej. Mam na
imię Bożydar. To jest mój syn Bogumił- wskazał ręką na czarnowłosego chłopaka o
niebieskich oczach w wieku dziesięciu lat– córki Bogumiła – blondynka o
prostych włosach i zielonych oczach – oraz Dobromiła – brunetka w loczkach i
zielonych oczach, bliźniaczo podobna do swojej siostry w wieku trzynastu lat
– A ty jak masz na imię?
-Zuzanna-
odpowiedziała nieśmiało dziewczynka siedząc obok Dobromiły. Stanowiła ciekawy
kontrast. Z jednej strony ona, w poszarpanych ciuchach, z usmarowaną
twarzyczką, a tuż obok umyta i czysta dziewczyna w nowych i świeżych ubraniach.
Odezwało się
niemowlę siedzące na kolanach Bogumiła. Chłopiec w wieku dwóch lat, o jasno
rudych włosach i brązowych oczach, głośno oznajmił całemu światu, że chce się
mu jeść. Bożydar nie zwracał uwagi na maleństwo. Tak samo, jak jego dzieci. Po
chwili mężczyzna znów zabrał głos:
-A gdzie
chcesz jechać Zuzka, co?
Dziewczynka
głośno przełknęła ślinę. Nie wiedziała gdzie. Chciała po prostu uciec. Uciec od
ojca alkoholika, który ją tłukł oraz brata, który groził jej, że porąbie na
kawałki i rzuci psu na pożarci. Od wujków, którzy sadzali ją sobie na kolanach
i kazali siedzieć po kilka godzin. Pomyślała o babci. Babci mieszkającej w
Zakopanym, czterdzieści kilometrów stąd. Nieśmiało powiedziała:
-Do Zakopanego
proszę pana.
-Ulala, kawał
drogi.
-Wiem, proszę
pana.
-No, ja jadę
do domu, dzieciaki muszą odpocząć, ale potem mogę cię zawieść jeśli chcesz.
-Byłabym
bardzo wdzięczna, proszę pana.
-Ta… jasne.
Dzieci w aucie
zachichotały. Zuzanna spojrzała w środkowe lusterko. Zobaczyła w nich
spojrzenie Bożydara. Zadrżała. „Spokojnie głupia, on ci nic nie zrobi”
–pomyślała. Wjeżdżali coraz głębiej w las. Dobromiła i Bogumiła rozmawiały po
cichu między sobą, Bogumił obojętnie przytulał niemowlaka. Istna sielanka. Mimo
to, Zuzanna czuła, że coś jest nie tak. Mocno nie tak. Bożydar w pewnym
momencie włączył radio. Akurat w zaczęła
lecieć piosenka „Higway To Hell”. Wszyscy w aucie, prócz niemowlaka i Zuzanny
zaśmiali się, jakby ktoś opowiedział świetny żart. Po piosence pojawił się
drugi utwór. Zuzanna nie znała angielskiego, ani nigdy nie słyszała rocka,
dlatego reakcja jej współpasażerów i ich śmiech dość mocno ją zaniepokoiła.
W końcu
dojechali do okazałej willi w centrum lasu. Zatrzymali auto na poboczu. Wszyscy
wysiedli. Bożydar uśmiechnął się do Zuzanny:
-Zanim
pojedziemy może chcesz się odświeżyć? Proponuje ci prysznic, jakieś jedzenie, a
dziewczynki na pewno znajdą dla ciebie jakieś nowe ubrania.
Zuzanna
spurpurowiała. Perspektywa jedzenia była zbyt kusząca, jednak obawiała się tych
ludzi. Niechętnie, bardzo nieśmiało powiedziała:
-Jasne…
Dziękuje bardzo
-Nie ma
sprawy. Musimy być dla siebie dobrzy, prawda dzieci?
Cała trójka
zaśmiała się. Zuzanna poczuła się nieswojo. Niedługo utrzymywała się jednak w
tych uczuciach, bo już obok niej stały Dobromiła i Bogumiła, radośnie
szczebiocąc chwyciły ją za ręce, zaciągając dziewczynkę do domu. Bożydar z
Bogumiłem i dzieckiem spokojnym krokiem weszli do budynku i udali się do
pomieszczenia, specjalnie przystosowanego dla małych dzieci. W międzyczasie
Dobromiła i Bogumiła rozebrały siebie i Zuzannę. Zaciągnęły sześciolatkę pod
prysznic, szorując ją, by była czysta. Następnie szybko wyciągnęły zaszokowaną
ze zdumienia i szczęścia dziewczynkę, wytarły do sucha i zaprowadziły do pokoju
obok łazienki. W pomieszczeniu znajdowała się duża zamrażalka i fotel
ginekologiczny. Zuzanna nie odczuła obawy, ponieważ w jej biednej rodzinie ani
to, ani to nie istniały i nie miała pojęcia co to jest, ani do czego służy,
dlatego też bez oporów dała się posadzić na takowym fotelu. Zanim dziewczyna
się spostrzegła siostry wprawnym ruchem zapięły pasy na jej nogach i rękach.
Dziewczyną zaczęła krzyczeć przerażona, ale jedna z bliźniaczek wsadziła jej w
usta knebel. Dziewczyna nie wiedziała, że to były jej majtki, noszone od
tygodnia. Smród natomiast sprawił, że gdy miała coś w żołądku natychmiast by to
zwróciła. Jednak i tak zwymiotowała, żółcią. Cześć wydzieliny wydostała się na
jej dekolt i usta. Siostry spokojnym ruchem, z obojętnymi twarzami wytarły ją.
Zuzanna nie wiedziała, jak długo tak siedziała, w niewygodnej pozycji, wodząc
oczami od jednej siostry do drugiej. Stały w napięciu, wpatrując się w drzwi. W
końcu te otworzyły się i wszedł Bożydar z Bogumiłem. Bożydar trzymał w ręku
niemowlaka. Za kostkę u nogi, głową w dół. Dziecko nie ruszało się ani nie
kwiliło. Wyglądał jak lalka. Widziała tylko pośladki i plecy noworodka. Bożydar
uśmiechnął się i powiedział:
-Kolejne się zakrztusiło.
-Kolejne się zakrztusiło.
Spojrzał na
Zuzannę.
-Cześć Zuza.
Patrz – i złapał niemowlaka za włoski na głowie, odwrócił o sto osiemdziesiąt
stopni w pionie i poziomie. Dziewczyna spojrzała w martwe brązowe oczy i coś
białego, co spływało po jego wargach. Dziewczyna nic nie rozumiała. Mężczyzna
natomiast podszedł do zamrażalnika, otworzył go i wrzucił noworodka.
Uciekinierka szerzej otworzyła oczy. Jej „dobroczyńca” uśmiechnął się
pogardliwie i rzucił tekst:
-Popatrz co
tutaj mamy- i nachylił maszynę w jej stronę. Dziewczyną zaczęła się zrzucać i
szarpać. Poczuła mdłości. To co
zobaczyła zaparło jej dech w piersiach. Cała sterta małych, dziecięcych ciał.
Niektóre były już całkowicie niebieskie. Wszyscy w pokoju się zaśmiali. Zamknął
zamrażalnik. Spokojnym krokiem podszedł do przykutej do fotela ofiary.
-Powiedziałaś
mi, że się odwdzięczysz, pamiętasz?
Spojrzała na
niego. Nie wiedziała o co mu chodzi. Bała się. Miała gęsią skórkę.
-No to się
odwdzięczysz.
Dzieci zaczęły
się śmiać, gdy mężczyzna zaczął rozpinać rozporek.
***
Zuzanna
próbowała płakać. Knebel jednak dość mocno dławił jej szloch. Jak przez mgłę
widziała uśmiechy Dobromiły i Bogumiły, obojętny wyraz twarzy Bogumiła oraz
zadowolenie Bożydara. Usłyszała:
-Ale krwawi.
Chyba jej coś złamałem. W każdym razie długo nie pożyje. Co chcecie? Kastety?
Baseballe? Pałki teleskopowe?
-Żelazka
tatusiu.
-Serio?
-Tak .
-Mhm.
-Zuch dzieci.
Już po nie idę. Tylko uważajcie, by się nie poparzyć. Najlepiej jakbyście
przyłożyły je najpierw tam, gdzie nastąpiło krwawienie, by je zatamować.
-Jasne, nie ma
sprawy, ojcze.
Leżała wpół
przytomna, jęcząc z bólu. Nie wiedziała, kiedy zabrano jej knebel ani kiedy
uwolniono ją z fotela. Nie zdawała sobie sprawy co się dzieje. Powoli zapadała
w sen.
Przyłożenie
rozgrzanego żelazka do jej zniszczonej pochwy momentalnie sprawiło, że się
całkowicie rozbudziła i zaczęła wrzeszczeć. Kolejne żelazko wylądowało na jej
żebrach. Rozległ się smród palonego mięsa. Usłyszała śmiechy. Jej oprawcy
świetnie się bawili , co chwila przykładając rozpalone żelazka do jej ciała.
Wrzeszczała i wrzeszczała, czując, że
uchodzi z niej życie. W tym widziała swój ratunek. W śmierci. Nieważne
jakiej. Ważne by już była. W końcu i ona się ulitowała nad jej biednym losem i
wzięła ją pod swe objęcia. Odchodząc świata usłyszała tylko:
-Chuda jest.
-Trudno.
Będzie zupa.
Po czym
Bożydar wziął ciało Zuzanny i zaniósł do kuchni. Po piętnastu minut zawołał
swoje dzieci. Razem chwycili tasaki i porąbali żeberka dziewczyny na malutkie
kawałki i wrzuciły do kotła z wodą. Dodali jeszcze kilka warzyw, przypraw i
odczekali, aż się ugotuję. Gdy już wszyscy zasiedli do posiłku, przeżegnali się
i Bogumił zaczął recytować:
„Pobłogosław Panie Boże wszystkie dary, które będziemy spożywali z Twojej świętej szczodrobliwości…”
„Pobłogosław Panie Boże wszystkie dary, które będziemy spożywali z Twojej świętej szczodrobliwości…”
Przerwało mu
głośne łupnięcie z góry. Cała rodzinka popatrzyła po sobie wzrokiem. Kolejne
łupnięcie. Bożydar cicho wyciągnął z szuflady po pistolecie i dał swoim
dzieciom. Od małego uczył ich posługiwania się bronią i teraz miało im się to
przydać. Kolejne łupnięcie. Cokolwiek miało to być, na pewno nie przeżyłoby
spotkania z trzema glockami i jedną berettą. Spokojnie, odbezpieczywszy broń,
idąc po schodach weszli na górę. Kolejne łupnięcie. Dobiegało z pomieszczenia,
gdzie znajdował się fotel i zamrażalka. Zaniepokojeni spojrzeli po sobie. Pokój
był zamykany na klucz, a nie było tam okna by ktoś mógł wejść. Bożydar coraz
bardziej zaniepokojony otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia. Odgłosy
łupania dobiegały z zamrażalki. Zaniepokojony podszedł do niej i ją otworzył. Z
zamrażalnika wyskoczyła kobieta. Była kompletnie naga. Cała zmarznięta, dygotała
z zimna. Bożydar powiedział:
-A, to ty?
Jeszcze żyjesz.
Kobieta
szczękając zębami tępo spojrzała na niego.
-Dzieci,
przywitajcie się z mamą.
-Hej mamo –
powiedziały.
-A teraz
pożegnajcie.
-Pa, mamo.
Bożydar szybko
uderzył swoją żonę pistoletem w głowę i wrzucił z powrotem do zamrażalnika
mrucząc:
-Nosz kurwa
mać, znowu mi noworodki pomieszała.
Zatrzasnął
zamrażalkę, uśmiechnął się do dzieci, poczochrał syna za włosy i gestem nakazał
wrócić do kuchni, by dokończyć jedzenie.
Wchodząc do kuchni przestraszył się nie na żarty. Na stole siedziało dziecko.
Niemowlak. W jednej rączce trzymało miseczkę, a w drugiej łyżkę. Uśmiechnęło
się do nich i powiedziało:
-Nareszcie!
Ileż można czekać? – oczy niemowlaka były czarne.
Cała rodzina,
jak jeden organizm, zaczęła strzelać. Nie wiadomo co to było, ale wiedzieli, że
muszą to zabić. Niestety kule odbijały się od niego. W pewnym momencie Bożydar,
stojący z tyłu dzieci poczuł, jak coś chwyta go za łydkę. Spojrzał w dół tylko
po to by zobaczyć, jak kolejny stwór, podobny do tego ze stołu odrywa mu kawał
mięsa z nogi. Poleciał do tyłu. Kolejne dopadło jego gardła i przegryzło jo.
Leżąc i dławiąc się we własnej krwi widział, jak z schodów zbiega coraz więcej
niemowlaków, jak atakują jego dzieci.
Ostatnim
obrazem, jaki zobaczył, była jego żona, powoli schodząca z szczytu schodów.
Usłyszał
tylko:
-Trzeba było
dać mi ten rozwód… Do zobaczenia w piekle, kochana rodzinko.