niedziela, 12 marca 2017

Otwórz swe bramy piekielne



Wszystko zaczęło się w wieku szesnastu lat, gdy jako młody człowiek zapoznałem pewien typ ludzi, typ, który młody i niewykształcony, podatny na wpływ innych umysł, nigdy nie powinien poznawać. Z perspektywy czasu była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu, jednak na samym początku żałowałem, że dałem się wciągnąć w tak chore towarzystwo. Mój żal przeminął dopiero wtedy, gdy zrozumiałem, że banda pojebów, której towarzyszyłem, wcale nie jest tak pojebana jakbym chciał. Możliwe, że moja niewiedza na temat tego jak działa wszechświat była istnym błogosławieństwem. Jednak w chwili obecnej, po ponad trzydziestu latach nadszedł czas, by urzeczywistnić moje marzenia.
Spojrzałem tylko na pustą białą kartkę obok łóżka mojego dziecka. Ta od razu odkryła moje myśli i pisane krwią litery pojawiły się natychmiast: „Nikt nic nie wie. Sąsiedzi widzieli Cię wczoraj jak wychodziłeś z domu to byli w szoku, że ktoś tu mieszka, jednak nikt nie przyjdzie do Ciebie”. Uśmiechnąłem się, po czym czule poklepałem mojego syna po głowie. Czternastolatek jak to miał w zwyczaju warknął tylko na mnie, czując kolejny upływ krwi. Dzięki odpowiednim lekom i środkom, jego organizm nadal funkcjonował, jednak krew zużyta do napisania wiadomości miała już nigdy się nie zregenerować. Blade i zimne niczym śnieg nogi i ręce były już tylko zbieraniną kości i gnijącego mięsa. Dolna część torsu była w odrobinie lepszym stanie, mimo że nabrzmiały penis, posiadający zacisk u samej podstawy uniemożliwiający odpływ krwi, poczerniał i groził odpadnięciem w najmniej spodziewanym momencie.
Wyłupione oczy przypomniały mi po raz kolejny, że powinienem przeprowadzić lobotomię na chłopaku, bowiem nic nie widząc i nic nie słysząc, a tylko czując, musiał czuć się okropnie. Postanowiłem, że zrobię to jutro.
Po prostu przełożyłem to na następny dzień. Znowu, od czterech lat to samo. Nie lubiłem lobotomii, częściej niszczyłem mózg niż go uszkadzałem, a miałem ograniczoną ilość synów. Owszem te na dole mogły mi wyprodukować dowolną ilość, jednak nie takie było ich przeznaczenie.
Zszedłem do piwnicy, gdzie na dziesięciu fotelach ginekologicznych leżały matki moich dzieci. Każda miała urodzić dziecko w tym samym czasie, prosto do kołyski leżącej między ich otwartymi nogami. Obiekt A7, moja najukochańsza córka, kręciła się wokół nich, niczym jastrząb wypatrując najmniejszej oznaki rozpoczynającego się porodu. Doskonale widziała, jak wygląda cały cykl, w końcu odebrała już kilkanaście porodów swojego rodzeństwa, więc była całkiem wprawiona w tej czynności. Podbiegła do mnie na czworaka i zaczęła pocierać swoją głową o moją nogę. Uśmiechnąłem się do niej i poklepałem po główce. Zaskomlała radośnie z okazanej jej miłości, po chwili podniosła głowę do góry, abym mógł zobaczyć, że jest mi w pełni oddana. Zadowolony wyciągnąłem z kieszeni batonika i jej go dałem. Podczas gdy ona próbowała rozedrzeć opakowanie swoimi pozbawionymi paznokci palcami, ja sprawdziłem czy mrożonki się rozmroziły. Dotykając mięsa znajdującego się na podbrzuszu czy głowie uznałem, że jest ono odpowiednio miękkie, by można je było przeznaczyć do dalszych celów.
Wsadzając po kolei obu moich dwudniowych synów do maszynki do mięsa, a następnie przemielone mielone do blendera, przeliczyłem w myślach zapasy. Z trzydziestu mrożonek, głównie płci męskiej, zostały mi tylko cztery. Teoretycznie powinno wystarczyć do terminu porodu, jeśli jednak nie, zawsze pozostaje mi starsze rodzeństwo obiektu A7, czy też syn znajdujący się na górze. Zajrzałem po drodze do klatek gdzie obiekty A1, A2, A3 i A4 spały przytulone do siebie. A5 i A6 kłóciły się o coś, używając swoistego języka warknięć i prychnięć. Czasami żałowałem, że nie nauczyłem ich języka ludzkiego, jednak zawsze po tym zastanawiałem się, jaki to miałoby sens, skoro ich języki zostały wyrwane tego samego dnia, co się narodziły? Szybko sprawdziłem, czy aby niektórym nie pojawiły się stałe zęby, wszak były już w tym wieku, że powinny wyrastać. A8 nadal leżała w tym samym miejscu, co ją wczoraj zostawiłem, dusząc ciężko po przeżytych zabiegach pielęgnacyjnych. Sterylna klatka raczej nie powinna stanowić źródła infekcji, gorzej z pozostałymi obiektami, bo te mogły w ramach zabawy czy też w imię jakiejś choro pojmowanej sprawiedliwości zrobić jej krzywdę.
Za pomocą myjki ciśnieniowej zmyłem ślady krwi z kafelek spod obiektu A8. Była w stanie uciec przed gorącym strumieniem wody, więc nie było tak źle jak pokazywała. Odczołgała się do swojego legowiska, kładąc się na nim i zwijając w pozycje embrionalną. Zanotowałem sobie w pamięci, że muszę zmyć krew i nasienie z jej ud. Jeśli zaś chodziło o pamiętanie, to została mi ostatnia rzecz do zrobienia. A9 zaatakowała mnie wczoraj podczas zabaw z jej siostrą bliźniczką i musiała ponieść surową karę. Wczoraj tylko zamknąłem ją w kojcu pod napięciem, przywiązując ją w taki sposób, że nawet najmniejszy ruch groził porażeniem prądem. Wyciągnąłem ją z więzienia i dbając o to, by wszystkie widziały, wbiłem swoje palce w jej oko. Wrzasnęła, jednak ja wbijałem je coraz głębiej, aż w końcu byłem w stanie wyrwać jej oko.
Kilka starszych obiektów, zwłaszcza tych bez oka, doskonale wiedziało, co teraz się stanie, więc były przygotowane, gdy rzuciłem im oko. Od razu rzuciły się do walki między sobą o smakołyk. Ciągnąc A9 za pusty oczodół do klatki, założyłem jej opatrunek i wrzuciłem do środka pamiętając, by kilka razy kopnąć. Z czułością raczej niż z agresją, by zrozumiała przekaz.
Jeszcze na koniec pogłaskałem z czułością swoje matki po głowie. Nie lubiłem ich wzroku, wszystkie miały zamglone spojrzenia sugerujące, że już dawno temu oszalały. A doskonale wiedziałem, że to nieprawda, ponieważ nie tak dawno jedna z nich próbowała uciec i gdyby nie interwencja A7, to by się jej udało. Spojrzałem ze smutkiem na rozszarpane zwłoki A0. Dziewczynki ile mogły tyle zjadły, widocznie zostawiły te części, które były zbyt niesmaczne albo żylaste, więc zebrałem szczątki do kupki i wyniosłem do kuchni. Przynajmniej syn będzie miał co jeść.
Po wszystkim usiadłem przy biurku i zabrałem się do porządkowania dokumentów swoich podopiecznych. Tworzenie fałszywych tropów oraz ciągłych zmyłek było wyczerpujące. Atrament w postaci krwi mojego pierworodnego powoli się wyczerpywał, a żaden z kolejnych prowadzących sprawę policjantów nie chciał odpuścić. Uznali sprawę zniknięcia jedenastu moich żon z życia publicznego i społecznego za najważniejszą sprawę w okolicy, wobec czego węszyli niczym psy. Wyciągnąłem kartkę papieru i wystawiając koniuszek języka, napisałem na papierze za pomocą palca: „Antoni Ciżma, lat 55, zamieszkały w Florkach przyzna się na policji, że uprowadził poszukiwane kobiety…” przerwałem na chwilę słuchając jak mój syn płacze z powodu zadawanego bólu. Trudno. Kontynuowałem: „…aby sprzedać je obywatelowi Włoch Ferdinardo Kiephiho do domu publicznego”. Chuchnąłem na papier, a napisane słowa zniknęły, jakby nigdy nie istniały. Kolejny fałszywy trop, jeszcze jeden z tysięcy które będą musieli sprawdzić. Uśmiechnąłem się na myśl, że znowu będzie szukany nieistniejący człowiek. Mój uśmiech powiększył się, gdy uświadomiłem sobie, że właśnie pogorszyłem życie każdego kolesia o takich danych.
Magia krwi jest wszechpotężna, żałowałem, że tak dużo krwi mojego syna poświęciłem na głupoty. Niestety co się stało, nie mogło już się zmienić. Po uporządkowaniu dokumentów i przygotowaniu się na następny dzień, udałem się na zasłużony posiłek.
Czasami żałowałem, że moje libido jest tak niskie, by jeden raz na tydzień mi wystarczał. Nie sprawiało to, bym czuł się dobrze sam ze sobą. Nienawidziłem się za to, tęskniłem za swoimi latami młodości, kiedy to mogłem używać ile chciałem i żałowałem, że zgodziłem się na zostanie adeptem. Jednak wszystko miało się zmienić. Bardzo niedługo.
Obudził mnie w nocy obiekt A7. Od czasu próby ucieczki jej własnej matki oraz buntu A0 miała na tyle długi łańcuch, by mogła przypełznąć do mnie i dać znać, że coś się dzieje. Zerwałem się z łóżka, poklepałem grzeczne stworzonko po głowie i zszedłem na dół, gdzie właśnie na świat przychodziły moje zmiany.
Dzieci poczęte równo dziewięć miesięcy temu, dojrzewające w brzuchach matek, które były w pełni świadome piekła rozgrywającego się od czternastu lat w ich życiu, zmuszane do zjadania własnych dzieci, a następnie tych, które odżywiały się tymi zjadanymi, zmuszone do obserwacji jak ich własne dzieci przemieniane są do roli tępych zwierzątek, dzieci karmione przez któreś z kolei już pokolenie samoistnych kanibali, właśnie teraz wyskakiwały z rozszerzonych do granic możliwość pochw swoich matek na przygotowane kołysanki. Obiekt A7, pracowita niczym mrówka, biegała wśród swojego nowo narodzonego rodzeństwa, zębami przegryzając pępowiny i je zawiązując oraz dając klapsa dla mojej przyszłości, aby na pewno żyły.
Pewnie podejrzewała, że i ta partia trafi do zamrażalnika, jednak była na tyle dobrze wytresowana, że wiedziała, co należy do jej obowiązków. Piwnica powinna rozbrzmiewać odgłosem płaczu dziesięciu noworodków, jednak jedyne co było słychać to cichutkie skomlenie któregoś z obiektów A, ciężki oddech A7 oraz kapanie kilku kropel krwi i wód płodowych na podłogę. Nowo przybyli na ten świat byli dokładnie tacy, jak przewidział to rytuał. Pulchne, ciche, miękkie, leciutko w kolorze niebieskawym, bez źrenic oraz uszu, z ustami bez warg, zrośniętymi palcami. Były idealne do moich celów. Tak jak przewidziano, wszystkie były płci żeńskiej.
Uśmiechając się podszedłem do kuchenki i zagotowałem wodę w pięciolitrowym garnku. Ustawiłem swoje nowe córki dookoła gazówki. Musiałem działać szybko i zdecydowanie, wieloletnia praktyka bardzo mocno mi się przydała w tej chwili. Sprawdziłem czy mam dratwę nawleczoną na igłę oraz czy mam przy sobie schemat połączeń. W ostatniej chwili przypomniałem sobie o kwestiach bezpieczeństwa, więc szybko skróciłem łańcuch A7 do minimum oraz sprawdziłem zamknięcia klatek. Chciałem poderżnąć gardła moim żonom aby mieć pewność, że nic nie przeszkodzi, jednak uznałem, że warto mieć je na wszelki zapas.
Dlatego gdy woda zagotowała się, nie zważając na ból, zaczerpnąłem metalowym kubkiem wrzątku i chlusnąłem w twarz pierwszego dziecka. Wrzasnęło z bólu i wrzeszczało dalej, gdy zrywałem z jej głowy skórę. Dieta ze swojego rodzeństwa dało łatwo zrywalną, jednak niezniszczalną skórę, którą wycinałem z jej głowy. Leciutko oparzona ręka delikatnie sygnalizowała swój ból. Starałem się to zignorować, bowiem czekało mnie znacznie gorsze przeżycie. Gdy zerwałem już cały skalp, rozciąłem go i rozłożyłem na płasko, kontynuowałem swój czyn, zrywając kolejne i słuchając ich potępieńczego wycia. Szycie z coraz bardziej poparzoną ręą stawało się coraz trudniejsze, tym bardziej, że skóra była twarda niczym brezent. Przyszywałem fragmenty kołowo starając się, by ucho jednej nachodziło na ucho drugiej.
Gdy skończyłem, moja ręka wyglądała już tylko troszkę lepiej od na wpół ugotowanego mięsa, jednak udało mi się. Sycząc z bólu założyłem na siebie obszerną tunikę ze skóry moich dzieci. Przewlokłem ręce przez elastyczne otwory gębowe.
I nic.
Nie poczułem uderzenia mocy, jakie mi obiecano ani euforii, którą miałem doznać czując na sobie kaftan godny króla piekieł. Żadnego mistycznego zbawienia, przepływu mocy ani wszechpotężnych możliwości. Rozczarowałem się. Rozejrzałem się dookoła, patrząc na to wszystko, co tworzyłem przez tyle lat i stwierdziłem, że zmarnowałem życie. Mogłem zadawać więcej cierpienia i bólu innym, mogłem jak pozostali z bractwa dążyć do czegoś mniej ambitnego.
I wtedy właśnie poczułem to. Nóż, którego używałem do krojenia niemowlaków, przebił się przez moją klatkę piersiową. Obiekt A6 stał za mną, mrużąc oczy z czystej nienawiści do mnie. Klęknęła jednak przy mnie i wyciągnęła ten nóż, lecząc drugą ręką moją ranę. Mój umysł wychwycił jej telepatyczne myśli. Myśli, których nigdy nie słyszałem. Chciałem wrzasnąć, ale gdy tylko otworzyłem gardło, ona trzasnęła mnie w nie a potem wyrwała język.
Wykorzystując moje chwilowe zamroczenie, uderzyła mnie w głowę. Straciłem przytomność na tyle długo, by zdołała mnie całkowicie obezwładnić. Brak oczu, słuchu, kończyn i zębów. Stałem się więźniem własnego rytuału. Moje dzieło miało być kontynuowane. Tylko nie ja miałem być beneficjentem i zdobywcą wszechmocy. Ja miałem tylko dostarczyć spermę do kolejnych dzieci.