wtorek, 29 stycznia 2019

Starsza Pani


Gdy tylko wyszli uniosłem zaciśnięte pieśći ku górze w niemym geście radości. W końcu udało mi się dokonać czegoś, co mogłoby być niemożliwe do osiągnięcia dla wielu młodych ludzi. Oto ja, 24 latek który w tym roku skończył studia i znalazł pracę uzbierał wkład własny na kredyt na mieszkanie. Moje marznie o posiadaniu własnego, trzypokojowego mieszkanka spełniło się.
Kompletnie sam, bez niczyjej pomocy, dziennie studiując, pracując i oszczędzając dotarłem do tego momentu w życiu o którym wielu mogło pomarzyć. Kredyt na mieszkanie który zaciągnąłem na zaledwie osiem lat był na tak dobrych warunkach, że nawet nie śmiałem się bać, że coś się zepsuje. Nawet bez pracy mogłem sobie pozwolić na pół roku obijania się.

Pierwsza dobrze płatna praca którą zacząłem na ostatnim semestrze studiów zapowiadała się na jeszcze lepiej płatną, bez zwiększania zakresów obowiązków. Miałem wszystko co potrzebowałem w tamtym momencie do szczęścia – samochód, mieszkanie, pracę, wykształcenie, zdrowie i sylwetkę. Wszystko oprócz miłości.

To ostatnie miało się zmienić ponieważ kilka ostatnich lat na siłowni zamieniło misia jakim byłem w potężnie zbudowanego mężczyznę za którym już teraz, gdy nie wykazywałem zainteresowania płcią przeciwną, oglądały się dziewczyny. W tamtym momencie czułem się jak król życia i widziałem swoją przyszłość jasnymi kolorami.

W końcu wyrwałem się z swojej zapyziałej miejscowości, gdzie jedynym zajęciem były odpowiedniki wojenek plemiennych oraz chlanie wódy do odcięcia. To już była przeszłość, przeszłość która mnie już nigdy nie odwiedzi ponieważ tutaj, w Wrocławiu nikt nie mógł toczyć ze mną żadnych wojen sięgających sytuacji które wydarzyły się przed pierwszą wojną światową a mój wrodzony brak konfliktowości nie gwarantował nowych. Nie było mowy o chlaniu do odcięcia albo bladego świtu – miejscowi nie potrafili tyle wypić a przejezdnych nie było stać na tyle alkoholu w wrocławskich lokalach.

Otarłem spływającą łzę szczęścia z policzka po czym ruszyłem do rozpakowywania kartonów. Przeprowadzki to najgorsza rzecz na świecie.
Pierwsze, przeciągłe „kurwaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa” usłyszałem dokładnie piętnaście minut później. Zmartwiony spojrzałem w sufit – rozległo się dokładnie nade mną – mając nadzieje że to nie będzie rodzina patoli. Po trzech minutach usłyszałem wrzask: „Spierdalaj” po czym nastąpiła przerwa. Westchnąłem w duchu, zawiedziony że starsza pani z góry o której właściciel wspomniał, że istnieje okazała się rodziną patologiczną.
Jednak do północy nic więcej nie wydarzyło się, oprócz jednego incydentu o godzinie 21:15 kiedy to w góry doleciała cała komplikacja krzyków. Fonetycznie to brzmiało mniej więcej tak: „raaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaeeeeeeee oooooooooouuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu”.

Byłem w szoku że ktoś może tak głośno i tak długo krzyczeć ponieważ trwało to około minuty a potem ucichło.
Wychodząc rano do pracy pożegnał mnie tylko krzyk „SPIERDALAJ!” i to było na tyle tego dnia. Cisza i spokój trwała przez trzy kolejne dni, gdy w piątek rozpoczęła się kompletna orkiestra wrzasków i wyzwisk, które jednak po pewnych czasie trafiały w szum otoczenia, tak samo jak odgłosy aut za oknem czy winda poruszająca się w bloku. Odnotowałem tylko fakt, że krzyczy kobieta i że musiała mieć naprawdę mocne płuca.

Dopiero w poniedziałek uświadomiłem sobie jedną rzecz – wracając z pracy zachodziłem do Kauflandu na zakupy wobec czego moja trasa wiodła przez park – widziałem dzięki temu tył budynku a więc miejsca gdzie mieściły się wszystkie pokoje co było zgodne z stara radziecką zasadą: „każde piętro taki sam rozkład mieszkania”.
Moje mieszkanie znajdowało się piątym piętrze – a bezpośrednio nad nim, na szóstym piętrze paliło się światło. Przeleciałem wzrokiem całą klatkę – sześć okien, po dwa na mieszkanie, dziesięć pięter daje nam trzydzieści mieszkań a więc około setki mieszkańców i tylko w jednym mieszkaniu, bezpośrednio nade mną paliło się światło?
Uderzyło to we mnie z zdwojoną siłą – od tygodnia wracałem tą drogą i nie widziałem żadnego zapalonego światła oprócz tego nade mną. Tak samo nikogo nie spotkałem w bloku podczas wyjść do pracy czy powrotów, sprawdzenia poczty. Oprócz przelotnej kurwy znad sufitu nie słyszałem nic innego. Czyżby możliwe było że w tym bloku mieszkały tylko dwie osoby?
Prychnąłem z śmiechem uznając że wyolbrzymiam – widocznie ludzie mają do pracy na inną niż na siódmą rano na wskutek czego kiedy indziej wracają albo mają jakieś życie poza blokowe. Ewentualnie ktoś złamał zasady radzieckie w blokach z lat 70 i rozkład mieszkań jest inny niż u mnie.
W piątek spotkałem natomiast starszą panią która wsiadła ze mną do windy – ja na piąte, ona na szóste. Była niska, dość drobnej budowy ciała, wyglądem przypominającym te staruszki którym nawet największe dupki ustępują miejsca w komunikacji miejskiej bo jest im szkoda tak drobnej kobiety. Byłaby całkowicie normalna gdyby nie to, że wzdłuż ust miała narysowane szminką drugie usta – pamiętacie Joker’a z Batmana? Właśnie w ten sposób.
Oraz obłęd w jej oczach. Patrząc jej w oczy widziałeś obłęd, tysiące godzin psychoterapii, tony zażytych leków, miliony łez i pustkę. Biło od nich po prostu zepsutym umysłem, uszkodzonym albo tak bardzo w innej rzeczywistości że trzymał się na zaledwie paru haczykach rzeczywistości.

Nie odpowiedziała na moje powitanie ani na pożegnanie. Gdy tylko wszedłem do mieszkania usłyszałem jak i ona wchodzi do swojego.
„KURWA MAĆ!” wrzask z góry uświadomił mi, że to musiała być ona. Biedna, chora psychicznie staruszka która w kompletnej samotności walczyła z swoją chorobą. Było mi jej tak żal, że prawie bym się do niej wybrał z wizytą. Prawie gdyby nie to, że byłem zmęczony po pracy i poszedłem spać.
Sytuacja pogorszyła się po miesiącu. Krzyki były coraz częściej, coraz głośniejsze i coraz bardziej obelżywe. Spróbujcie kiedy zaprosić na randkę do mieszkania dziewczynę gdy z góry słuchać wiązankę której nie powstydziłby się menel albo robol. Cała romantyczna atmosfera umiera, nieważne jak bardzo się starasz.
Zacząłem gorzej sypiać ponieważ o ile wcześniej byłem w stanie ignorować jej krzyki one stawały się coraz bardziej natarczywe, coraz bardziej utrudniające życie. Dodatkowo zaczęły zdarzać się sytuacje gdy odnosiłem wrażenie że ona z kimś się tłucze – odgłosy łamania mebli, upuszczania rzeczy na podłogę w pewnych godzinach przybierały na tyle mocno, że miałem wrażenie jakoby zaraz miała się do mnie przekuć przez sufit. Bywałem coraz bardziej rozdrażniony, coraz bardziej zły, coraz bardziej roztargniony.

Pewnej nocy postanowiłem zaznać spokoju. To miał być mój raj a ona go sukcesywnie niszczyła. Kawałek po kawałku doprowadzała mnie do obłędu na skutek czego postanowiłem się jej pozbyć. To tylko stara, samotna i psychiczna kobieta prawda? Komu będzie przeszkadzało jak zniknie? Dlaczego nie?
Wprowadzenie mojego planu w życie było dziecinnie proste – w piątek udałem się do Castoramy w pobliskim centrum handlowym i zakupiłem przezroczysty silikon. Bałem się konfrontacji z psychopatką wobec czego w nocy, o godzinie trzeciej gdy prawdopodobnie spała zakradłem się pod drzwi jej mieszkania i wpuszczając silikon między drzwi a framugę zakleiłem jej drzwi.
Była tylko słabą, starą i samotną staruszką która nie miała siły wyważyć drzwi, a znając starych ludzi zapasy jedzenia miała tylko na kilka dni. Jak się okazało nie miała też innego kontaktu z światem wewnętrznym – przez dwa, trzy dni jej krzyki osiągnęły apogeum gdy próbowała wyjść z mieszkania, jednak po tym czasie, każdego dnia coraz rzadziej i coraz ciszej słychać było jej próby oswobodzenia.

A ja tylko czułem jak wracam do pierwotnego stanu szczęścia, jak znowu odzyskuje władzę nad swoim życiem, jak znowu jestem sobą.
Po dwóch tygodniach poszedłem tam z nożem w środku nocy, tylko po to by rozciąć silikon tak aby policja nigdy nie domyśliła się że on tam był. Przeorałem szczeliny upewniając się, że zaschnięte resztki znikną. Wątpiłem by ktokolwiek z policji oglądał drzwi w takim stopniu by zauważył resztki kleju.



Dopiero po tygodniu, wracając z pracy zauważyłem policję pod blokiem. Widocznie ktoś zainteresował się staruszką i postanowił zawiadomić służby.
Wszedłem do mieszkania, rozpakowałem się po czym zacząłem robić obiad gdy do drzwi zapukali policjanci.
-Dzień dobry, aspirant Marszałek a to młodszy aspirant Lenczyk – przedstawili się, pokazując legitymację.  Obaj trzymali notesy, jeden był dość mocno zapisany, drugi dopiero napoczęty. Zapowiadało się że za chwilę nastąpi zamiana ról i ten co pisze będzie pytał a pytający będzie pisał.
-Mikołaj Damian – przywitałem się.
-Mamy dla Pana kilka pytań, odnośnie pani Jadwigi Jacyś mieszkającej nad panem
-Ależ oczywiście, zapraszam – uchyliłem szerzej drzwi jednak nie weszli do środka
-To potrwa tylko chwilę – uśmiechnął się Lenczyk
-Znał pan pania Jacyś? – dopowiedział drugi
-Kojarzyłem, że ktoś mieszka nade mną ale nigdy jej nie spotkałem osobiście – odpowiedziałem szczerze po czym dodałem, przypominając sobie – Oprócz jednego razu w windzie ale wtedy nawet nie zamieniliśmy nawet słowa
-To bardzo dziwne co Pan mówi ponieważ sąsiedzi stwierdzili że darł Pan z nią koty o byle co – zmarszczył czoło jeden z nich
Prychnąłem.
-Sąsiedzi? Panowie jacy sąsiedzi, przecież tutaj…
Urwałem w połowie zdania. Za ramionami policjantów, drzwi będące naprzeciwko mojego mieszkania otworzyły się i przeszedł przez nie młody chłopak z dziewczyną. Spojrzeli tylko na mnie zdegustowanym wzrokiem i zeszli szybko po schodach.
-nikt nie mieszka – dokończyłem skonsternowany nie wiedząc kiedy się wprowadzili. Dziwne, że nie zauważyłem by paliło się u nich światło dzisiaj jak wracałem.
-Mamy tutaj dość mocne zeznania jakoby Pan nękał panią Jacyś odkąd się Pan tu wprowadził dziesięć lat temu. Ciągłe kłótnie, awantury, wyzwiska i uszkadzanie mienia – wyliczał Lenczyk po czym pochylił się próbując odczytać ostatni podpunkt – O i próba podpalenia
-Co? To niemożliwe, mieszkam tutaj zaledwie drugi miesiąc – odparłem zdziwiony, mając wrażenie że padam ofiarą żartu.
-Wie Pan, że Pani Jacyś nie żyje? Ktoś zamurował ją w jej mieszkaniu i połamał jej obie nogi
-CO? – krzyknąłem przerażony. Przecież nie tak było. Kompletnie nie tak przecież było.
-Mamy podejrzenia, że to pan, zwłaszcza jeśli uwzględni się to co pan trzyma na korytarzu – wskazał palcem za mnie a ja szybko odwróciłem się.
Tylko po to by spojrzeć na kilka pustaków, worków po cemencie i wiadro zastygniętego betonu. Zanim zdążyłem zareagować poczułem mocne uderzenie w zgięcie kolan. Upadłem a oni mnie skuli i zarzucili na głowę plastikową torbę
-Zginiesz skurwysynu za to co zrobiłeś swojej babci – warknął jeden podczas gdy ja dusiłem się tracąc oddech. Ostatnim co widziałem były ich oczy, oczy pełne szaleństwa, pełne bólu, szaleństwa i wyrzeczeń.


W tym momencie obudziłem się w łóżku, przerażony i zdezorientowany, sięgając ręką po kubek herbaty mając nadzieje że nie wypiłem wszystkiego. Potrzebowałem chociaż kropelki by zwilżyć wyschnięte gardło.
Zadowolony, że zaspokoiłem swoje pierwotne instynkty ruszyłem do łazienki odlać się i nalać sobie kranówki prosto do szklanki po herbatce. Gdy trzymałem mojego pogromcę cnót w rękach usłyszałem ciche skrobanie w drzwi wejściowe. Skrob, skrob, skrob.

Przegryzłem wargi, obiecując sobie że zajmę się szczurami z samego rana poprzez telefon do współdzieli. Od czasu wizyty policji, gdy poinformowali mnie o śmierci staruchy z piętra wyżej zaczęły się panoszyć w całym bloku. Czyżby jej zgon je przywiódł tutaj z odległych, wrocławskich wysypisk śmieci? Wzruszyłem ramiona, strzepnąłem ręką kilka ostatnich kropelek i przekląłem soczyście gdy kilka z nich wylądowało na podłodze. Jednym uchem zanotowałem, że skrobanie ucichło jednak nie rozmyślałem nad tym zbyt długo, zajęty zrywaniem listków papieru toaletowego i wycieraniem moczu. Prostując się, wrzuciłem papier do toalety i spojrzałem w lustro. Odskoczyłem gwałtownie, przypieprzając w ścianę. Starucha stała w lustrze, patrząc na mnie swoim nieobecnym spojrzeniem. Uśmiechała się, widocznie zdegustowana moim zachowaniem. Kiedy moje serce wykonywało już pracę godną maratończyka i czułem je w gardle ona zniknęła. Przetarłem oczy z zdziwienia i podszedłem do lustra. Nie było jej tam, widocznie część mojego mózgu nadal śniła i wytworzyła sen na jawie.

Skrobanie prześladowało mnie do świtu, nie pozwalając zasnąć tej i następnej nocy. Rano zadzwoniłem do spółdzielni tylko po to by usłyszeć, że deratyzacja mojego bloku jest przeprowadzana regularnie, a po ostatnim incydencie była jeszcze dodatkowa dezynfekcja i deratyzacja. Wściekły, rozłączyłem się natychmiast i ruszyłem do sąsiadki naprzeciwko spytać ją o co tym myśli i zawiązać wspólny front.
Stojąc przed drzwiami mieszkania, które powinno być puste uświadomiłem sobie, że przecież nikt nie mieszka w tym bloku, co byli łaskawi zauważyć nawet policjanci. Odwróciłem się na pięcie by odmaszerować do swojego mieszkania, będąc skonfundowany gdy drzwi otworzyły się i wychyliła się za nich młoda dziewczyna z dzieckiem na ręku.
-Tak? – zapytała cichutko widocznie nie chcąc obudzić dziecka. Odwróciłem się do niej i nadal będąc w szoku rzuciłem tylko:
-Szczury
Uniosła brwi, patrząc na mnie zniesmaczona. Przełknąłem ślinę i kontynuowałem temat, próbując wyjść z szoku
-Szczury są w bloku. Wszędzie, całymi nocami drapią. Spać nie można. – uśmiechnąłem się niezręcznie – Szczury.
-Ja żadnych szczurów nie widziałam – stwierdziła po czym zaczęła zamykać drzwi.
-Zaczekaj! – krzyknąłem do niej. Niestety jej dziecko rozbudziło się.
-Czego - warknęła rozłoszczona.
-Jak długo tu mieszkasz? – wyrzuciłem jednych tchem
-Od dziesięciu lat – zatrzasnęła drzwi. Płacz dziecka niósł się po całej klatce, z jej mieszkania. Pod moimi drzwiami zatrzymałem się i obejrzałem drzwi. Cokolwiek te szczury jadły musiały być wielkości owczarka niemieckiego albo desperacko próbowały dostać się do mojego mieszkania.
-Widziałam co zrobiłeś – usłyszałem szept do swojego ucha. Odwróciłem się i nikogo nie zobaczyłem. Na wysokości zaś mojego paska od spodni znajdowała się różowa dziewczynka – była cała różowa, miała buciki, skarpetki, rajstopki, sukienkę, pomponiki, czapkę, szalik, rękawiczki i jakąś pierdółkę w różowym kolorze. Z nielicznych warstw gdzie widać było kawałek jej skóry widziałem biel ale było tego naprawdę niewiele. Miała blond włosy, pewnie nie zafarbowane na ten kolor tylko przez przepisy. „Stereotypowy różowy pasek” – pomyślałem tylko gdy ona zaśmiała się i wyciągając z ust lizaka (a jakże, różowego) powiedziała:
-Proszę Pana ale to nie są szczury tylko duchy
Po czym zbiegła po schodach. Spojrzałem za nią jak biegnie i uznałem, że nie ma sensu wierzyć dzieciakowi.
Wszedłem do mieszkania, zamknąłem drzwi, po raz kolejny wykonałem obrót i spojrzałem prosto na rozkładające się zwłoki moich rodziców.
-Kuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuurwa mać!
Wyrwało mi się zanim się powstrzymałem. Patrzyłem na moich rodziców, jak białe larwy pełzają po ich ciele delektując się zupą rozkładanego ciała. Poczułem mdłości i puściłem pawia, prosto na ich ciała. Upadłem na kolana, jedną ręką prosto w rozmiękłe ciało mojej matki, gdzie przebijając się przez skórę zanurzyłem całą dłoń w miejscu gdzie kiedyś byłem tworzony.
Łupnięcie z góry orzeźwiło mnie, było niczym wiadro lodowatej wody. Wszystko oprócz mojego bełtu zniknęło. Rozejrzałem się dookoła, niepewny co takiego stało się. To co się wydarzyło było tak trudne do zrozumienia, że nawet nie pomyślałem jak to się stało że po tak długim okresie mieszkania tutaj dopiero dzisiaj poznałem dwie sąsiadki. Ciekawe dlaczego policja mi powiedziała, że jestem sam w tym bloku.
W nocy, gdy tylko rozpoczęło się skrobanie do drzwi, niewiele myśląc wziąłem młotek i na palcach podszedłem do drzwi. To były moje drzwi i żadne szkodniki nie będą mi ich niszczyły. Wystarczy zabić jednego i potem wrzucić do pokoju współdzielni by zrozumieli, że ktoś ich oszukuje.
Złapałem za klamkę, wziąłem wdech i otwierając drzwi walnąłem młotkiem na oślep, celując tam gdzie powinna być głowa. Opór jaki poczułem uświadomił mi że udało się lecz gdy tylko spojrzałem zrozumiałem jak wielki popełniłem błąd. Szybko wciągnąłem ciałko do siebie do mieszkania i zamknąłem drzwi.
Różowa dziewczyna z wbitym młotkiem w głowę leżała na podłodze. Zacząłem panikować, próbować ją ratować ale była martwa. Miała puste oczy, nie oddychała oraz mózg wypływał jej uszami.
Klnąc pod nosem zacząłem wybierać numer telefonu gdy skrobanie do drzwi rozległo się znowu. Spojrzałem na nie i w tym momencie poczułem ogromny odór dobywający się z miejsca gdzie leżała różowa. Spojrzałem tylko po to by zobaczyć jak jej małe ciałko roztapia się, zamieniając się w płynne gówno.
Spojrzałem na nie po czym będąc pewny co zobaczę po drugiej stronie drzwi otworzyłem je.
Dziewczynka spojrzała na mnie z uśmiechem, pokazując palce z zdartymi paznokciami:
-Widzi Pan? Mówiłam że to duchy a nie szczury.
Mój mózg spanikował. Wybiegłem z mieszkania i zacząłem zbiegać schodami w dół. Chciałem uciec jak najszybciej z tego bloku, z tego bagna, z tego całego pieprznika.
Prawie łamiąc sobie nogi, pokonując po trzy, cztery stopnie naraz, zeskakując z ostatnich kilku, rozpędzony do granic możliwości zbiegałem w dół. Odliczałem pomijane piętra: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem
Osiem.
OSIEM?
Zatrzymałem się w połowie drogi – a przynajmniej tak zrobiła część decyzyjna mnie ponieważ nogi, wiedzione własnym mózgiem przebiegły jeszcze kilka schodów. Przebieżka wzmocniła przepływ krwi wobec czego policzyłem sobie: mieszkając na piątym piętrze powinienem być na parterze przy piątce a mimo to byłem już trzy piętra niżej niż to możliwe. Spojrzałem za okno które przedstawiało ten sam widok co u mnie na piętrze.
Odwróciłem głowę w kierunku moich drzwi, tylko po to by usłyszeć z naprzeciwka krzyk:
-CZY PAN MUSI TAK NAPIERDALAĆ PO TYCH SCHODACH? JEST TRZECIA W NOCY! – i odgłosy płaczu dziecka. Zamknąłem oczy próbując się uspokoić.
-Myślę, że Pan wie że jest nasz – usłyszałem cichy głos po swojej lewej. Czułem zapach kozy i krwi. Kiwnąłem głową.
Po czym rzuciłem się sprintem do swojego mieszkania i zatrzasnąłem drzwi. Starucha na mnie czekała w pokoju. Siedziała, patrząc na mnie i uśmiechając się wskazywała na mnie oskarżycielsko palcem. W pewnym momencie po prostu wrzasnęła:
-SPIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEERDAAAAAAAAALAJ!
Nawet nie wiedziała jak bardzo tego chciałem. A może wiedziała?
 Usiadłem pod ścianą swojego pokoju, patrząc jak gówno wypływające z ciałka różowej rozpływa się po całym mieszkanku. Zasnąłem, wiedząc że moje życie właśnie zamieniło się w piekło.


Obudziłem się tylko po to by napić się czegokolwiek. Gardło wymęczone i zszargane prosiło tylko o kilka kropel wody, wiedząc że na więcej nie mogę mu pozwolić – później byłoby tylko gorzej. Gdy resztki herbaty sprzed tygodnia płynęły zaczęły spływać w dół, mój umysł zaczął, wbrew mojej woli, powtórnie przeżywać sytuacje. Silikon odkleiłem trzy tygodnie temu – teoretycznie powinienem mieć ciszę i spokój jednak moje życie zamieniło się w nieustanny koszmar.
Wyrzuty sumienia, które mnie nękały nie pozwalały mi spać, nie pozwalały mi pracować, nie pozwalały logicznie myśleć. Poruszałem się niczym duch, nie dbając o nic ani o nikogo, opierając swoje życie na trzech aspektach: sranie, jedzenie, spanie.
Czułem, że już dawno temu straciłem kontakt z rzeczywistością, że nie należę już do tego świata, że wszyscy martwią się o mnie. Słyszałem jak przychodzą do mieszkania niżej moi przyjaciele, znajomi, rodzina, jak policja wyważa drzwi do mojego wymarzonego mieszkanka. Z okna mojego nowego lokum, na szóstym piętrze widziałem jak chodziła po osiedlu rozwieszając ogłoszenia z moim zdjęciem i prośbą o kontakt. Było mi jej żal ale ona nie była już moją matką. Tacy jak ja nie mają matek, nie mają rodziny, nie mają niczego oprócz obłędu. Spojrzałem na staruszkę leżącą przy drzwiach wejściowych. Nie miałem siły zmienić jej położenia – lekki odór gnijącego mięsa (którego prawie nie było na jej ciele) wysuszonej mumii przypominał mi zapach kabanosów. Poczułem znajome ssanie głodu w okolicy żołądka – skończyły się zapasy jedzenia co oznaczało, że już niedługo będę musiał wyjść z mieszkania i zrobić zakupy. Ale zanim to nastanie była jeszcze jedna opcja. Gdy zbliżałem się do niej widziałem zdarte do krwi paznokcie, zadrapania na drzwiach, drzazgi w dłoniach oraz wielki, niczym u klauna uśmiech na twarzy oraz oczy w których było coś co uspokajało.
Oczy musiałem zostawić na sam koniec, czułem że bez ich spojrzenia odwali mi bardziej.

niedziela, 12 marca 2017

Otwórz swe bramy piekielne



Wszystko zaczęło się w wieku szesnastu lat, gdy jako młody człowiek zapoznałem pewien typ ludzi, typ, który młody i niewykształcony, podatny na wpływ innych umysł, nigdy nie powinien poznawać. Z perspektywy czasu była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu, jednak na samym początku żałowałem, że dałem się wciągnąć w tak chore towarzystwo. Mój żal przeminął dopiero wtedy, gdy zrozumiałem, że banda pojebów, której towarzyszyłem, wcale nie jest tak pojebana jakbym chciał. Możliwe, że moja niewiedza na temat tego jak działa wszechświat była istnym błogosławieństwem. Jednak w chwili obecnej, po ponad trzydziestu latach nadszedł czas, by urzeczywistnić moje marzenia.
Spojrzałem tylko na pustą białą kartkę obok łóżka mojego dziecka. Ta od razu odkryła moje myśli i pisane krwią litery pojawiły się natychmiast: „Nikt nic nie wie. Sąsiedzi widzieli Cię wczoraj jak wychodziłeś z domu to byli w szoku, że ktoś tu mieszka, jednak nikt nie przyjdzie do Ciebie”. Uśmiechnąłem się, po czym czule poklepałem mojego syna po głowie. Czternastolatek jak to miał w zwyczaju warknął tylko na mnie, czując kolejny upływ krwi. Dzięki odpowiednim lekom i środkom, jego organizm nadal funkcjonował, jednak krew zużyta do napisania wiadomości miała już nigdy się nie zregenerować. Blade i zimne niczym śnieg nogi i ręce były już tylko zbieraniną kości i gnijącego mięsa. Dolna część torsu była w odrobinie lepszym stanie, mimo że nabrzmiały penis, posiadający zacisk u samej podstawy uniemożliwiający odpływ krwi, poczerniał i groził odpadnięciem w najmniej spodziewanym momencie.
Wyłupione oczy przypomniały mi po raz kolejny, że powinienem przeprowadzić lobotomię na chłopaku, bowiem nic nie widząc i nic nie słysząc, a tylko czując, musiał czuć się okropnie. Postanowiłem, że zrobię to jutro.
Po prostu przełożyłem to na następny dzień. Znowu, od czterech lat to samo. Nie lubiłem lobotomii, częściej niszczyłem mózg niż go uszkadzałem, a miałem ograniczoną ilość synów. Owszem te na dole mogły mi wyprodukować dowolną ilość, jednak nie takie było ich przeznaczenie.
Zszedłem do piwnicy, gdzie na dziesięciu fotelach ginekologicznych leżały matki moich dzieci. Każda miała urodzić dziecko w tym samym czasie, prosto do kołyski leżącej między ich otwartymi nogami. Obiekt A7, moja najukochańsza córka, kręciła się wokół nich, niczym jastrząb wypatrując najmniejszej oznaki rozpoczynającego się porodu. Doskonale widziała, jak wygląda cały cykl, w końcu odebrała już kilkanaście porodów swojego rodzeństwa, więc była całkiem wprawiona w tej czynności. Podbiegła do mnie na czworaka i zaczęła pocierać swoją głową o moją nogę. Uśmiechnąłem się do niej i poklepałem po główce. Zaskomlała radośnie z okazanej jej miłości, po chwili podniosła głowę do góry, abym mógł zobaczyć, że jest mi w pełni oddana. Zadowolony wyciągnąłem z kieszeni batonika i jej go dałem. Podczas gdy ona próbowała rozedrzeć opakowanie swoimi pozbawionymi paznokci palcami, ja sprawdziłem czy mrożonki się rozmroziły. Dotykając mięsa znajdującego się na podbrzuszu czy głowie uznałem, że jest ono odpowiednio miękkie, by można je było przeznaczyć do dalszych celów.
Wsadzając po kolei obu moich dwudniowych synów do maszynki do mięsa, a następnie przemielone mielone do blendera, przeliczyłem w myślach zapasy. Z trzydziestu mrożonek, głównie płci męskiej, zostały mi tylko cztery. Teoretycznie powinno wystarczyć do terminu porodu, jeśli jednak nie, zawsze pozostaje mi starsze rodzeństwo obiektu A7, czy też syn znajdujący się na górze. Zajrzałem po drodze do klatek gdzie obiekty A1, A2, A3 i A4 spały przytulone do siebie. A5 i A6 kłóciły się o coś, używając swoistego języka warknięć i prychnięć. Czasami żałowałem, że nie nauczyłem ich języka ludzkiego, jednak zawsze po tym zastanawiałem się, jaki to miałoby sens, skoro ich języki zostały wyrwane tego samego dnia, co się narodziły? Szybko sprawdziłem, czy aby niektórym nie pojawiły się stałe zęby, wszak były już w tym wieku, że powinny wyrastać. A8 nadal leżała w tym samym miejscu, co ją wczoraj zostawiłem, dusząc ciężko po przeżytych zabiegach pielęgnacyjnych. Sterylna klatka raczej nie powinna stanowić źródła infekcji, gorzej z pozostałymi obiektami, bo te mogły w ramach zabawy czy też w imię jakiejś choro pojmowanej sprawiedliwości zrobić jej krzywdę.
Za pomocą myjki ciśnieniowej zmyłem ślady krwi z kafelek spod obiektu A8. Była w stanie uciec przed gorącym strumieniem wody, więc nie było tak źle jak pokazywała. Odczołgała się do swojego legowiska, kładąc się na nim i zwijając w pozycje embrionalną. Zanotowałem sobie w pamięci, że muszę zmyć krew i nasienie z jej ud. Jeśli zaś chodziło o pamiętanie, to została mi ostatnia rzecz do zrobienia. A9 zaatakowała mnie wczoraj podczas zabaw z jej siostrą bliźniczką i musiała ponieść surową karę. Wczoraj tylko zamknąłem ją w kojcu pod napięciem, przywiązując ją w taki sposób, że nawet najmniejszy ruch groził porażeniem prądem. Wyciągnąłem ją z więzienia i dbając o to, by wszystkie widziały, wbiłem swoje palce w jej oko. Wrzasnęła, jednak ja wbijałem je coraz głębiej, aż w końcu byłem w stanie wyrwać jej oko.
Kilka starszych obiektów, zwłaszcza tych bez oka, doskonale wiedziało, co teraz się stanie, więc były przygotowane, gdy rzuciłem im oko. Od razu rzuciły się do walki między sobą o smakołyk. Ciągnąc A9 za pusty oczodół do klatki, założyłem jej opatrunek i wrzuciłem do środka pamiętając, by kilka razy kopnąć. Z czułością raczej niż z agresją, by zrozumiała przekaz.
Jeszcze na koniec pogłaskałem z czułością swoje matki po głowie. Nie lubiłem ich wzroku, wszystkie miały zamglone spojrzenia sugerujące, że już dawno temu oszalały. A doskonale wiedziałem, że to nieprawda, ponieważ nie tak dawno jedna z nich próbowała uciec i gdyby nie interwencja A7, to by się jej udało. Spojrzałem ze smutkiem na rozszarpane zwłoki A0. Dziewczynki ile mogły tyle zjadły, widocznie zostawiły te części, które były zbyt niesmaczne albo żylaste, więc zebrałem szczątki do kupki i wyniosłem do kuchni. Przynajmniej syn będzie miał co jeść.
Po wszystkim usiadłem przy biurku i zabrałem się do porządkowania dokumentów swoich podopiecznych. Tworzenie fałszywych tropów oraz ciągłych zmyłek było wyczerpujące. Atrament w postaci krwi mojego pierworodnego powoli się wyczerpywał, a żaden z kolejnych prowadzących sprawę policjantów nie chciał odpuścić. Uznali sprawę zniknięcia jedenastu moich żon z życia publicznego i społecznego za najważniejszą sprawę w okolicy, wobec czego węszyli niczym psy. Wyciągnąłem kartkę papieru i wystawiając koniuszek języka, napisałem na papierze za pomocą palca: „Antoni Ciżma, lat 55, zamieszkały w Florkach przyzna się na policji, że uprowadził poszukiwane kobiety…” przerwałem na chwilę słuchając jak mój syn płacze z powodu zadawanego bólu. Trudno. Kontynuowałem: „…aby sprzedać je obywatelowi Włoch Ferdinardo Kiephiho do domu publicznego”. Chuchnąłem na papier, a napisane słowa zniknęły, jakby nigdy nie istniały. Kolejny fałszywy trop, jeszcze jeden z tysięcy które będą musieli sprawdzić. Uśmiechnąłem się na myśl, że znowu będzie szukany nieistniejący człowiek. Mój uśmiech powiększył się, gdy uświadomiłem sobie, że właśnie pogorszyłem życie każdego kolesia o takich danych.
Magia krwi jest wszechpotężna, żałowałem, że tak dużo krwi mojego syna poświęciłem na głupoty. Niestety co się stało, nie mogło już się zmienić. Po uporządkowaniu dokumentów i przygotowaniu się na następny dzień, udałem się na zasłużony posiłek.
Czasami żałowałem, że moje libido jest tak niskie, by jeden raz na tydzień mi wystarczał. Nie sprawiało to, bym czuł się dobrze sam ze sobą. Nienawidziłem się za to, tęskniłem za swoimi latami młodości, kiedy to mogłem używać ile chciałem i żałowałem, że zgodziłem się na zostanie adeptem. Jednak wszystko miało się zmienić. Bardzo niedługo.
Obudził mnie w nocy obiekt A7. Od czasu próby ucieczki jej własnej matki oraz buntu A0 miała na tyle długi łańcuch, by mogła przypełznąć do mnie i dać znać, że coś się dzieje. Zerwałem się z łóżka, poklepałem grzeczne stworzonko po głowie i zszedłem na dół, gdzie właśnie na świat przychodziły moje zmiany.
Dzieci poczęte równo dziewięć miesięcy temu, dojrzewające w brzuchach matek, które były w pełni świadome piekła rozgrywającego się od czternastu lat w ich życiu, zmuszane do zjadania własnych dzieci, a następnie tych, które odżywiały się tymi zjadanymi, zmuszone do obserwacji jak ich własne dzieci przemieniane są do roli tępych zwierzątek, dzieci karmione przez któreś z kolei już pokolenie samoistnych kanibali, właśnie teraz wyskakiwały z rozszerzonych do granic możliwość pochw swoich matek na przygotowane kołysanki. Obiekt A7, pracowita niczym mrówka, biegała wśród swojego nowo narodzonego rodzeństwa, zębami przegryzając pępowiny i je zawiązując oraz dając klapsa dla mojej przyszłości, aby na pewno żyły.
Pewnie podejrzewała, że i ta partia trafi do zamrażalnika, jednak była na tyle dobrze wytresowana, że wiedziała, co należy do jej obowiązków. Piwnica powinna rozbrzmiewać odgłosem płaczu dziesięciu noworodków, jednak jedyne co było słychać to cichutkie skomlenie któregoś z obiektów A, ciężki oddech A7 oraz kapanie kilku kropel krwi i wód płodowych na podłogę. Nowo przybyli na ten świat byli dokładnie tacy, jak przewidział to rytuał. Pulchne, ciche, miękkie, leciutko w kolorze niebieskawym, bez źrenic oraz uszu, z ustami bez warg, zrośniętymi palcami. Były idealne do moich celów. Tak jak przewidziano, wszystkie były płci żeńskiej.
Uśmiechając się podszedłem do kuchenki i zagotowałem wodę w pięciolitrowym garnku. Ustawiłem swoje nowe córki dookoła gazówki. Musiałem działać szybko i zdecydowanie, wieloletnia praktyka bardzo mocno mi się przydała w tej chwili. Sprawdziłem czy mam dratwę nawleczoną na igłę oraz czy mam przy sobie schemat połączeń. W ostatniej chwili przypomniałem sobie o kwestiach bezpieczeństwa, więc szybko skróciłem łańcuch A7 do minimum oraz sprawdziłem zamknięcia klatek. Chciałem poderżnąć gardła moim żonom aby mieć pewność, że nic nie przeszkodzi, jednak uznałem, że warto mieć je na wszelki zapas.
Dlatego gdy woda zagotowała się, nie zważając na ból, zaczerpnąłem metalowym kubkiem wrzątku i chlusnąłem w twarz pierwszego dziecka. Wrzasnęło z bólu i wrzeszczało dalej, gdy zrywałem z jej głowy skórę. Dieta ze swojego rodzeństwa dało łatwo zrywalną, jednak niezniszczalną skórę, którą wycinałem z jej głowy. Leciutko oparzona ręka delikatnie sygnalizowała swój ból. Starałem się to zignorować, bowiem czekało mnie znacznie gorsze przeżycie. Gdy zerwałem już cały skalp, rozciąłem go i rozłożyłem na płasko, kontynuowałem swój czyn, zrywając kolejne i słuchając ich potępieńczego wycia. Szycie z coraz bardziej poparzoną ręą stawało się coraz trudniejsze, tym bardziej, że skóra była twarda niczym brezent. Przyszywałem fragmenty kołowo starając się, by ucho jednej nachodziło na ucho drugiej.
Gdy skończyłem, moja ręka wyglądała już tylko troszkę lepiej od na wpół ugotowanego mięsa, jednak udało mi się. Sycząc z bólu założyłem na siebie obszerną tunikę ze skóry moich dzieci. Przewlokłem ręce przez elastyczne otwory gębowe.
I nic.
Nie poczułem uderzenia mocy, jakie mi obiecano ani euforii, którą miałem doznać czując na sobie kaftan godny króla piekieł. Żadnego mistycznego zbawienia, przepływu mocy ani wszechpotężnych możliwości. Rozczarowałem się. Rozejrzałem się dookoła, patrząc na to wszystko, co tworzyłem przez tyle lat i stwierdziłem, że zmarnowałem życie. Mogłem zadawać więcej cierpienia i bólu innym, mogłem jak pozostali z bractwa dążyć do czegoś mniej ambitnego.
I wtedy właśnie poczułem to. Nóż, którego używałem do krojenia niemowlaków, przebił się przez moją klatkę piersiową. Obiekt A6 stał za mną, mrużąc oczy z czystej nienawiści do mnie. Klęknęła jednak przy mnie i wyciągnęła ten nóż, lecząc drugą ręką moją ranę. Mój umysł wychwycił jej telepatyczne myśli. Myśli, których nigdy nie słyszałem. Chciałem wrzasnąć, ale gdy tylko otworzyłem gardło, ona trzasnęła mnie w nie a potem wyrwała język.
Wykorzystując moje chwilowe zamroczenie, uderzyła mnie w głowę. Straciłem przytomność na tyle długo, by zdołała mnie całkowicie obezwładnić. Brak oczu, słuchu, kończyn i zębów. Stałem się więźniem własnego rytuału. Moje dzieło miało być kontynuowane. Tylko nie ja miałem być beneficjentem i zdobywcą wszechmocy. Ja miałem tylko dostarczyć spermę do kolejnych dzieci.

sobota, 21 stycznia 2017

Prawdziwa mułość.



Usiadłam przy komputerze i spojrzałam w treść nowej wiadomości do mojego ukochanego. Parówka w mojej pochwie leciutko mnie uwierała, niestety nie była to ta sama co zwykle bo oczywiście mój brat musiał zjeść je dzisiaj na śniadanie. To była jakaś okropna, cielęca którą prawie złamałam w pół wkładając ją do pochwy, jednak musiałam to zrobić. Za dużo razy ten gnój napisał że kłamię w swoich wiadomościach do niego. Niech wie że mówię prawdę. Poprawiłam kilka błędów językowych bo przecież on to czyta i wytyka oraz dołączyłam zdjęcia jak ją wkładam.
Nie powie mi gnój jeden że jest zakłamana i nie wiem co piszę. Zdrajca i drań, morderca w najczystszej postaci, psychopata i socjopata nie umiejący docenić prawdziwej miłości. Idiota, karzeł żyjący z swoimi kompleksami w swoim własnym małym świecie. Spojrzałam na swojego e-mail pełnego wyznań o tym jak bardzo go podziwiam i kocham po czym skasowałam załączniki. Nie zasługuje na taką nagrodę. Po chwili skasowałam zdanie w którym napisałam że będę go kochać nawet jeśli nasika mi na głowę. Zamiast tego napisałam że zabije każdą szmatę która do niego podejdzie a potem siebie samą aby został na zawsze sam. Poszłam do kuchni i wzięłam stamtąd nóż do krojenia mięsa. Niech wie że nie żartuje z tym że mogę kogoś zabić. Przyłożyłam do sobie do gardła i zrobiłam zdjęcie.
Chwilę później wszedł mój ojciec do kuchni i zapytał po co mi nóż. Odpowiedziałam że po nic, po czym odłożyłam go do szuflady i poszłam do pokoju. Głupi gnój, nic tylko by mi rozkazywał i o wszystko pytał. Mam dwadzieścia jeden lat to nadal jego obowiązek mnie utrzymywać! Jestem jego najcudowniejszą córką i powinien o tym wiedzieć.
Może jeśli napisze mu o tym że mnie gwałcił jak byłam mała to zrozumie moją trudną sytuacje i odpisze? Na pewno zrozumie, każda osoba czująca współczuje osobom molestowanym w młodości! Przecież ojciec mnie dotykał jak byłam mała więc molestował mnie! Jeszcze dawał klapsy a gdzieś są zdjęcia w rodzinnym albumie jak całkowicie nagą dotykał mnie gąbką! Zboczeniec i pedofil! Pójdę na policję i oskarżę go, niech płaci mi odszkodowanie.
Tak to dobry pomysł, dostanę milion złotych i kupię sobie mieszkanie gdzie będę uprawiała seks z wszystkimi tylko nie z Kamilem, niech cierpi w swojej niemożliwości posiadania mnie! Tak to będzie kara dla niego, widząc jak każdy mnie ma tylko nie on. Będę nagrywała filmy z tego bzykania a on będzie je oglądał i masturbował się, płacząc że on nie może mnie mieć i żałując że stracił okazję. A ja będę w siebie przyjmowała sobie większe penisy, najpierw białych, potem czarnych, potem dwa  naraz, konia a na końcu pachołek drogowy! Aż w końcu jego fantazja o tym czy można wsadzić głowę do pochwy i oddychać w macicy spełni się właśnie we mnie! Tak to najlepszy pomysł.
Muszę iść na policję i oskarżyć mojego ojca o pedofilę. To najlepszy sposób na cokolwiek. Napiszę o tym wszystkim Kamilowi, niech wie jak cudowną i genialną ma żonę. Bo on będzie moim mężem, on i nikt więcej. To z nim stracę swoje dziewictwo, z nim i tylko z nim. Stracę w najlepszy sposób na świecie bowiem nie zrobi on tego penisem a swoją głową. Będę mogła czuć się wyjątkowa, tak jak wtedy gdy dał mi łyka swojej coca-coli z butelki. Tylko ja mogłam wziąć łyka, tylko ja. Czyż to nie oznacza że jestem wyjątkowa? Jeśli nie to to co innego? Usiadłam przed komputerem, rozszerzyłam swoje nogi i wyciągnęłam parówkę. Lepsza jest butelka coca-coli niż ten kawałek zimnego mięsa, będę musiała go schować wieczorem do lodówki by nikt się nie dowiedział co z nim robię. Butelka, sprzed półtora roku nadal zawierała w sobie tyle samo napoju co wtedy gdy mi ją dał. To będzie cudowne gdy się jej napijemy na naszym ślubie, taki symbol miłości bo to od niej się wszystko zaczęło.
Napisze mu o tym! Niech wie że nadal ją mam i masturbuje się nią kiedy tylko chce. Tylko może w innym mejlu bo przecież tutaj napisałam jak bardzo go kocham i że nienawidzę. Tak to będzie dobry pomysł! Im więcej wiadomości mu wyślę tym większa szansa że przeczyta jakikolwiek! Już dawno temu zapomniałam jakie to uczucie mieć w sobie całą pół litrową butelkę coli. Wiem że penis Kamila nie będzie tej wielkości co ona ale specjalnie dla niego moja szparka zostanie ciasna!
Tak, z nim stracę swoje dziewictwo, niech wie o tym! Wstałam na chwilę, by poprawić szyjkę butelki, bowiem weszła pod tym złym kątem i uciskała mnie w coś. Usiadłam jednak szybko bowiem w tej samej chwili do pokoju wpadł mój brat.
-Cześć siostra, przepraszam za tą Colę jednak strasznie pić mi się chciało – rzucił od progu. Poczułam jak psychiczne zimno zmraża moją duszę.
-Colę? – spytałam, czując gulę w gardle oraz napływające łzy do oczu.
-No tą starą wygazowaną. Spokojnie odkupię Ci ją – powiedział szybko widząc jak mój szok.
-Nie no nic się nie stało – odparłam z zaciśniętym gardłem i pobiegłam do łazienki.
Butelka Coca-Coli w mojej pochwie dawała o sobie znać podczas biegu. Poczułam jak leciutko się wysuwa jednak zdążyłam wejść do łazienki i ja wyciągnąć. Rzeczywiście, ubyło trochę niesamowite płynu gdzie zmieszana była ślina moja i Kamila. Teraz do niej została dodana ślina mojego brata. Zamknęłam oczy, wiedząc co teraz powinnam zrobić. Musiałam jednak poinformować Kamila o tym że w naszym związku pojawi się kolejna osoba, mój brat. Nie wiedziałam czy chce się z nim pieprzyć czy po prostu będzie musiał on jakoś żyć. Zastanawiając się dalej uświadomiłam sobie że właśnie miałam w swojej pochwie butelkę którą dotykał i Kamil i mój brat. Poczułam jak robię się jeszcze bardziej mokra. Świadomość że obydwoje dotykali mnie jednocześnie w tym miejscu sprawiła że wetknęłam sobie tą butelkę z powrotem i zabawiałam się aż nie doszłam po czym poszłam opowiedzieć wszystko Kamilowi.
W nocy obudziłam się z snu i udałam do pralni gdzie były zużyte majtki mojego brata. Sny, pełne erotyzmu i seksu z Kamilem i nim były na tyle silne że zapragnęłam poczuć smak mojego brata. Szybko znalazłam jego skarpetki które zrolowałam i wsadziłam do środka czując ich szorstkość w swoim delikatnym wnętrzu. Zaczęłam też wąchać jego zużyte majtki i rozkoszując się tym zapachem rozpoczęłam mizianie się po swojej łechtaczce. Po chwili zauważyłam brązowy pasek na białym materiale więc niewiele myśląc przejechałam kilkakrotnie językiem.
Gdy doszłam napisałam wszystko to Kamilowi, wysyłając mu zdjęcia skarpetek i majtek i udałam się na spoczynek.
Rano udałam się na uczelnię gdzie mój ukochany studiował. Jak zwykle czatowałam przy drzwiach pragnąc zauważyć o której wchodzi aby wiedzieć jaki ma teraz przedmiot. Nie mogłam go śledzić, jego koledzy od razu by go poinformowali. Jakże mi wstyd że musimy ukrywać naszą miłość przed nimi. Nie zaakceptowaliby nas więc dlatego nie zaproszę ich na ślub. Niech mają gnidy za to że nie potrafią rozpoznać prawdziwej miłości, choćby ta stanęła naprzeciwko nich. Byliśmy sobie z Kamilem przeznaczeni, każdy to widział. On geniusz matematyczny, ja czuła i opiekuńcza, on dobry w wszystkim a ja świetnie bym się z nim bzykała.
Po chwili zobaczyłam go. Wysiadł z swojego auta i podszedł do drzwi. Chciałam zastąpić mu drogę jednak uznałam że lepiej nie zdradzać się z naszym związkiem.
-Karolina możemy pogadać na osobności? – zagadał do mnie. Poczułam się jakbym dostała orgazmu. Dwa lata mnie unikał a teraz spytał się czy chce z nim uprawiać seks!
-Tak – odparłam rozanielonym głosem
-Ale nie tutaj ok? – spytał, trochę skrępowany i zmieszany – Chodź do auta ok?
Prawie dostałam orgazmu na samą myśl o tym że będziemy się pieprzyć w aucie, na parkingu przed uczelnią! Wiedziałam że dwa lata spędzone na obserwacji i pisaniu do niego będą miały sens!
-Wiesz że mam przy sobie Coca-Colę? – spytałam podczas gdy on otwierał drzwi swojego combi
-Naprawdę? – zauważył z ściśniętym głosem, pewnie z wzruszenia – Wsiadaj proszę
Wsiadłam do samochodu a on zatrzasnął drzwi za mną. Nie zdążyłam się rozejrzeć gdy poczułam mocne uderzenie w tył głowy. Straciłam przytomność.
Obudziłam się w totalnej ciemności, nie mogąc się poruszyć. Moje ręce były skrępowane za plecami a stopy związane w jedno. Zaśmiałam się leciutko, biedny Kamil myśli że musi mnie związać by mnie posiąść! Oddałabym mu się od razu, nawet w aucie a on musiał mnie ogłuszyć i związać. Przywiązał mnie pewnie do łóżka świntuch jeden. Szkoda tylko że jest tak ciepło i zapomniał rozebrać.
-Oh Kamilku, nie musiałeś, sama bym Ci się oddała – jęknęłam zalotnie czując leciutkie skurcze w rękach. Krew mi tam nie dopływała jednak nadal byłam podniecona jak diabli. Wielokrotnie pisałam mu że marzę by mnie związał i wykorzystał więc właśnie to zrobił. Kochany Kamil, moja miłość do niego wzrosła znacznie i gwałtownie. Poruszyłem leciutko ciałem chcąc się wygiąć w jakąś seksowną pozycję bo leżenie na plecach na pewno nie dodawało mi seksapilu.
Próbowałam zgiąć kolana jednak uderzyłam nimi w coś drewnianego. Zdziwiona poruszyłam nimi w lewo i prawo ale tam też było coś drewnianego. Widocznie mnie zamknął. Może spakował jako prezent? Pewnie tak, przecież niedługo są święta. Kochany, chce mnie dostać pod choinkę. Mój romantyk.
Po chwili usłyszałam głosy i łupnięcia z góry. Zaczęłam się bać, przecież nie powinno tego było słychać. Jednak uspokoiłam się, bo doszło do tego też ciche sapanie i przeklinanie. Pewnie Kamil posuwał mojego brata, tak jak mu napisałam w swojej fantazji! Tak to by było sens, najpierw oni by siebie nawzajem zadowolili a potem by przyszli mnie zadowolić! Tak musiało być.
Nagle zalała mnie światłość oraz świeże powietrze. Zrobiło się znacznie zimniej.
-Medyka szybko! – zawołał jakiś głos.  Dalsze wydarzenia potoczyły się zdecydowanie za szybko i były zbyt chore aby mogły być prawdziwe. Kilku policjantów i jakiś leśniczy próbowali mi wmówić że mój ukochany zakopał mnie tutaj wraz z swoim kolegą! Kłamcy, pewnie nasłały ich te suki, fałszywe przyjaciółki mojego męża abym przestała go kochać! Powiedziałam że nic nie wiem, przecież nie będę narażała Kamila na jakieś niemiłe konsekwencje. Przecież nic takiego nie zrobił złego a to nasze chore prawo na pewno by powiedziało że to on to wszystko zorganizował.
Prawdziwa żona wybaczy wszystko, nawet to że mnie zdradził z tymi kurwami. Wróci do mnie i będzie mnie błagał o wybaczenie a ja mu się zaśmieje prosto w twarz i odmówię. Tylko najpierw musze pozbyć się policji i wszystkich innych co będą zadawali jakiekolwiek pytania. To idioci, nie zrozumieją czym jest prawdziwa miłość, oni nigdy nie kochali kogoś tak mocno jak ja.
Zabije te szmaty, Kamil chciał mnie zerżnąć w aucie a one pewnie przejęły kontrolę. Obezwładniły go i zamknęły gdzieś a same wywiozły do lasu by się mnie pozbyć. Do pięt mi nie dorastają, doskonale to wiem.