Wyszedłem przed budynek by
odetchnąć świeżym powietrzem. Stojąc w zimnie i deszczu, biorąc głębokie wdechy
i wydechy uznałem, że to mi nie pomoże się uspokoić, dlatego też wyciągnąłem
papierosa z paczki i go zapaliłem. Smród palonej trutki na szczury, jak zwykł
nazywać mój świętej pamięci jedyny syn zapach papierosów, rozszedł się
niewielkim obłokiem dookoła mnie. Wciągając i wypuszczając przyszłą przyczynę
mojego raka płuc czułem jak robię się coraz mniej spięty, coraz mniej zdenerwowany.
Zaczynałem się uspokajać. Byłem przecież najbogatszym człowiekiem w powiecie,
więc spokojnie mogłem sobie kupić nowego Ipada. A teraz będę musiał popracować
bez muzyki w uszach. Zadowolony i całkowicie rozluźniony odwróciłem się na
piętach i ruszyłem do budynku, którego liczni obywatele naszego miasta nazywali
kostnicą a ja domem.
***
Mój dziadek, pewną lukę w
miejscowej gospodarce, którą szybko zajął i rozwinął. Wcześniej był tylko stróżem
nocnym na cmentarzu, jednakże było mu za mało adrenaliny, więc założył dom
pogrzebowy tuż przy samej bramie cmentarnej. Mój ojciec natomiast rozwinął idee
swego ojca i dobudował krematorium, prosektorium, zakład kamieniarski i
strażnicę dla strażników cmentarnych. W ten oto sposób zyskałem monopol na
usługi związane z odejściem naszych bliski i dalekich na bliżej nieokreślony
wieczny spoczynek. Można by było pomyśleć, że mieszkanie tak blisko cmentarza
oraz prowadzenia takich usług od małego dziecka źle wpłynie na moje zdrowie,
zarówno fizyczne jak i psychiczne. O inteligencji nie wspominając. Jednak od
małego przystosowany do pomocy w firmie rozwinąłem się na dużego i muskularnego
mężczyznę. Dzięki towarzyszeniu pracownikom podczas sekcji i odnowy ciał po
wypadkach w wieku ośmiu lat znałem anatomię człowieka lepiej niż niejeden
chirurg. Współpatrolując z strażnikami cmentarz nauczyłem się widzieć w
ciemności niemalże tak dobrze jak kot. Czytając inskrypcje na nagrobkach
nauczyłem się czytać, dodawać i odejmować nauczyłem się na datach narodzin i śmierci.
Znałem łacinę, grekę, niemiecki i rosyjski. Owszem w niewielkich stopniu, były
to zdania typu: „Był dobrym ojcem” „Niechaj jego ciało spoczywa w pokoju, na
wieki wieków”, ale dalsze zaprzestanie poznawanie tychże języków wynikało to z tego,
że nie chciałem się uczyć. Natomiast z historii byłem najlepszy. I wszystko to
w wieku dziesięciu lat, zanim poszedłem do szkoły. I co chyba najważniejsze,
mając styczność z śmiercią codziennie, a nawet kilka razy, nauczyłem się nie
bać. Niczego. Ludzie boją się czegoś, klaunów, klaksonów, samolotów, wody, ale
w ostatecznych rachunku boją się nie samej esencji przedmiotu, lecz tego, że
może ich zabić. Boją się śmierci. Nauczyłem się i nauczono mnie, że śmierć to
błahostka w porównaniu z życiem. Wszedłem do kostnicy i podszedłem do stołu
sekcyjnego. Odkąd skończyłem studia medyczne i zostałem patologiem byłem jednym
z najlepszych koronerów kraju. Przysyłali mi ciała nawet z drugiego województwa
bym określił, co, gdzie i kiedy zabiło nieszczęśnika. Pochyliłem się nad
martwym ciałem i fachowo oceniłem, że martwy jest od trzech tygodni oraz że
ktoś mu pomalował paznokcie czerwonym lakierem. Zawołałem:
-Alicja! Jagoda! Do mnie
Obie dziewczynki, jedna w wieku
jedenastu lat, w krótkich blond włosach i o oceanicznych oczach, a druga mająca
osiem wiosen na karku, dumna posiadaczka rudego warkocza i jadeitowych oczu ,
zbiegły po schodach do kostnicy.
Gniewnym głosem zapytałem;
-Która z was pomalowała panu
Gruzińskiego paznokcie?
Obie dziewczynki zaczęły
kontemplować podłogę.
-Lepiej się przyznajcie bo żadna
z was nie pójdzie na dziewiątą piętnaście
Alicja spojrzała na mnie
przerażona. Wiedziałem już która.
-Dobra. Jagoda masz szlaban na
nutelle.
Jagoda spojrzała na mnie z radością.
Nawet jakbym jej kazał oglądać całą „Mode na sukces” poczułaby radość jeśli
alternatywą byłby zakaz wyjścia o dziewiątej piętnaście.
-Lekcje odrobiłyście?
-Tak
-To dobrze. Wracajcie do pokoju
-A nie możemy zostać?
Uśmiechnąłem się. Były takie same jak ja w ich
wieku. Kiwnąłem głową. Dziewczynki zapiszczały radośnie, podbiegły do
przeciwnej ściany i przysunęły sobie krzesła do stołu sekcyjnego. Widok nagiego
mężczyzny ich nie zgorszył. Na cmentarzu widziały gorsze rzeczy. Z uśmiechem na
twarzy rozpoczęliśmy sekcję. Niestety zdążyliśmy tylko otworzyć klatkę piersiową,
gdy zadzwonił telefon. Felek, jeden z strażników nocnych dzwonił. Westchnąłem i
odebrałem, w głębi ducha obiecując sobie, że zajmę się denatem kwadrans po
dziewiątej wieczorem.
-Mamy problem
-Jaki?
-Grupka dzieciaków siedzi w trzecim sektorze.
Wyglądają poważnie
-Jak bardzo?
-Mają kilka szpadli i są ubrani
na czarno
-Sataniści
Zakląłem w duchu. Dwudziesty
pierwszy wiek daje tyle wspaniałych możliwości rozwoju intelektualnego i duchowego,
ale i tak, nadal pojawiali się osobnicy niedorozwinięci umysłowo, którzy myśleli,
że jak zakłócą wieczny spoczynek to czeka ich nagroda od Lucyfera.
-Ci sami, co zawsze?
-Tak. Co zrobić?
-Nie przeganiaj ich. Mam tego
dość. Niech uciekają stąd w podskokach
-Dwudziesta pierwsza piętnaście tak? – Uśmiech,
jaki musiał zakwitnąć na jego ustach musiał być od ucha do ucha. No po prostu
musiał.
***
Spojrzałem na zegarek. Brakowało
jeszcze piętnaście minut to tej magicznej chwili. Ja, Alicja i Jagoda
siedzieliśmy za jednym z grobów, kilka pomników dalej od grupki dzieciaków
bawiących się w satanistów. Uśmiechaliśmy się wszyscy. Zapowiadała się przednia
zabawa. Większość strażników przyszła popatrzeć na to, co się dzieje, widziałem,
że kilku ma ze sobą kamery na podczerwień. Pewnie nagrywali filmik dla dziennej
straży i zmiany. W mojej firmie pracowało tysiąc sześciuset ludzi i na pewno
każdy będzie chciał zobaczyć grupkę smarkaczy uciekających z prędkością, której
by się nie powstydził Usian Bolt. Albo pocisk z pistoletu. W końcu nadeszła
wspomniana chwila. Z wszystkich głośników zainstalowanych na terytorium
martwych ludzi poleciała muzyka. Konkretniej „Highway to Hell” zespołu AC/DC.
Dziewczynki zachichotały widząc jak jeden z niedoszłych satanistów trzymając w
jednej ręce krzyż a w drugiej martwego kota, krzycząc, że wyrzeka się Boga,
zostaje zagłuszony i ogłuszony pierwszymi akordami gitary oraz słowami: „Living
easy, loving free”, jak opuszcza kota i krzyż i wykrzywia twarz w grymasie
przerażenia. Gdy piosenka doszła do refrenu wszystkie płyty pobliskich grobów
zaczęły się unosić. Dzieciaki widząc to wzięły nogi za pas i ruszyły najkrótszą
drogą do wyjścia. Niestety pewna część strażników, która tam stała naciągnęła
sznurek i nasi niedoszli sataniści upadli. Aż się popłakałem obserwując jak
próbują nieudolnie wstać. Mimo że byli ode mnie jakieś trzydzieści metrów już i
tak czułem że będzie trzeba posprzątać po nich. Brązowe smugi jakie zostawiali
po sobie tylko to potwierdzały.
***
Przesunąłem płytę od grobu pani
Bożenki i podałem jej pomocną dłoń z słowami:
-Dobry wieczór. Jak się spało?
-Dobry wieczór. Jak się spało?
-Oh dziękuje ci za pomoc i dobry
wieczór. Ciężko, bo pani Zosia obok cały dzień słuchała Fogga i do mnie
docierało
-Naprawdę? Współczuje –
przytaknąłem głową, zaskoczony. Między grobem pani Bożenki a pani Zosi był metr
i to było naprawdę dziwne. – Na szczęście dzisiaj w tym sektorze puszczamy
pieśni wojskowe na specjalne życzenia pana pułkownika.
-Naprawdę? To świetnie
kochanieńki. A pan pułkownik gdzie?
-Tam gdzie zawsze
-Dziękuje.
Spojrzałem na dziarską staruszkę,
jak raźnym krokiem ruszyła na spotkanie z swym oblubieńcem. Była dowodem że
miłość wszędzie się pojawi. Nawet u stuletnich ludzi nie żyjących od
trzydziestu. Dopiero po chwili zarejestrowałem że coś mi zostało w ręce.
Przyjrzałem się dokładnie. No tak. Świetnie. Obdarłem dłoń starszej pani ze
skóry. Szlag
Z pobliskiego głośnika rozległo
się:
„Witaj sektorze piąty! Dzisiaj na
specjalne życzenia pułkownika Wojtyńskiego zagramy pieśni patriotyczne.
Pierwszą piosenką dzisiaj jest znana wszystkich Rota”.
Uśmiechnąłem się. Wszystko było idealne.
Zapaliłem papierosa i ruszyłem na spotkanie z moją rodziną. Idąc, witając się z
ludźmi martwymi i żywymi, odpowiadając im na dzień dobry wsłuchiwałem się w muzykę,
która rozlegała się na całym cmentarzu. Każdego wieczora budziła ona martwych
do życia. Pozwala im na spokojną egzystencję. Aż do świtu, gdy ze względów
bezpieczeństwa wracali oni do grobów. Minąłem sektor czwarty, gdzie
spoczywający tańczyli fokstrota, dość zabawny widok wpół przegniłe ciała
tańczące szybki taniec, efekt był tylko jeden i powodował on wściekłośc ekip
sprzątających. Kiwnąłem głową Felkowi, który witał się z swoją zmarłą żoną.
Miłość. Kobieta nie żyła od ponad roku i mimo najlepszej konserwacji i
balsamizacji jaką mogliśmy jej dać to zdarzały się sytuacje że coś jej odpadło.
W dodatku cuchnęła niemiłosiernie. Jak cały cmentarz podczas wieczorów. No ale
poświęcenie węchu warte było. Miałem nadzieję że chociaż zdarzą wejść do grobu
zanim na dobre zaczną się kochać. Ruszyłem dalej, przywitałem grupę
przedszkolaków którzy spłonęli podczas pożaru przedszkola pół roku temu, dałem
im kilka cuksów i przystanąłem obok czarnej postaci z kosą. Staliśmy chwilę aż
w końcu Śmierć wyciągnęła z otworów na uszy słuchawki (usłyszałem nuty Black
Sabbath) i powiedziała:
-Wiesz, że nie mogę przymykać
oczu na to prawda?
Westchnąłem. Wiedziałem że w
końcu tutaj trafi
-Oni mają być martwi przyjacielu.
Kiwnąłem głową.
-Dlatego oddasz mi flet
-Nie możesz. Dziadek go wygrał
-Oszukiwał.
-Nie. Po prostu nie powiedział ci
wszystkich zasad gry w makao
-To to samo.
Zamilkłem. Wiedziałem, że kiedyś
to nadejdzie.
-Ale, że tak dobrze dbasz o
martwych pozwolę ci go zatrzymać do dzisiaj, do świtu. Przekaż swoim ludziom.
Ostatnia noc.
***
[Parę dni później]
Zapaliłem papierosa i się
uśmiechnąłem. Mogło być gorzej. Śmierć odeszła, biznes kwitł w najlepsze.
Wszystko było idealne. Spojrzałem przez okno do kostnicy. Nikt, o ile by nie
znał prawdy, nie powiedziałby że szkielet na podiestale to Śmierć.
Każdy by powiedział że to
manekin, realistycznie odwzorujący układ kostny człowieka. Podniosłem radio do
wysokości ust i powiedziałem:
-Ryszard ogarnąłeś wszystko?
Odpowiedział prawie natychmiast:
-Tak.
-Jakieś problemy?
-Praktycznie nie. Ta kosa jest
bardzo lekka, życiomierze mieszczą się w kieszeni i zasade teleportacji też już
całkowicie opanowałem.
-A więc jesteś pewny że dasz radę
zastąpić naszą koleżankę?
-Jasne. Nie ma sprawy.
-No to powodzenia.
Uśmiechnąłem się.
Zapowiadała się naprawdę cudowna
noc.
-Szefie? Szefie? Szefie?
Zabrzmiał głos pełny paniki z
radia. Rozpoznałem Gracjana, strażnika z sektoru pierwszego.
-Słucham Cię?
-Coś się dzieje z martwymi
Westchnąłem. Znowu sektor
pierwszy
-Co tym razem?
-Zaatakowali Radka i jego ekipę.
Znowu pan Strassbaum
Przeklęte szkopy. Niektórzy nie
umieją nawet po śmierci sobie odpuścić
-Zezwalam na użycie ostrej
amunicji
Sektor pierwszy był sektorem
gdzie chowaliśmy więźniów, przestępców, niemieckich i rosyjskich żołnierzy z
drugiej i pierwszej wojny światowej i innych. W sumie każdego co nie umiał
odpuścić i sprawiał problemy po swojej śmierci. Dlatego też strażnicy nosili
tam broń palną z ostrą amunicją i mieli obowiązek użyć jej jeśli martwi
podeszli do ogrodzenia na odległość bliższą niż trzy metry. Patroli nie było,
jedyne co było to strażnice, które w dzień dla mieszkańców niedaleko miasteczka
wyglądały jak mauzolea.
-Gracjan przekaż dziennej zmianie
że pan Stassbaum idzie do kremacji dobrze?
-Jasne.
Huk wystrzału z niedaleka
powiedział mi że coś się dzieje. Był to sektor trzeci.
Potem kolejny z sektora drugiego.
I piątego. Czwarty. Jedenasty.
I nawoływania przez radio
-Szefie coś się dzieje..
-Szefie atakują nas
-Przegryźli krtań Jackowi
-Odpieramy ich
-Jest ich za dużo.
Wyłączyłem radio w momencie gdy
meldunki zmieniły się w wrzaski. Ale to nie pomogło
Wrzaski zaczęły się rozlegać z
całego cmentarza. W szoku biegnę do domu, gdzie dziewczynki siedziały i uczyły
się z moją zmarłą żoną. Wbiegłem do pokoju. Scena jak z horroru. Moja żona oraz
Alicja klęczały nad Jagodą która leżała nieruchomo na podłodzę. Alicja właśnie
odrywała kawał mięsa z szyi swojej siostry gdy wchodziłem do pokoju. Moja żona
podniosła głowę. W jej oczach czaił się głód.
Zareagował instynkt. Szybko
zamknąłem drzwi. Z dołu dobiegały odgłosy strzelaniny. I trzaśniecie drzwiami.
Szybko zakluczyłem pokój i pokonując łzy w oczach zbiegłem na dół. Felek i
kilku innych strażników tarasowało właśnie drzwi główne. Inni barykadowali
okna. Krzyknąłem:
-Co tu się kurwa dzieje?
Felek spojrzał na mnie i stanął
na baczność. Zignorowałem rosnącą plamę krwi na jego kroczu i wysłuchałem
meldunku:
-Nie wiemy. Wszyscy martwi
zaczęli atakować naszych ludzi. Gryźć i drapać. Byłem z żoną akurat gdy ta
nagle zaczęła mnie gryźć. Cudem udało mi się uciec z grobu. Mówię ci tam jest
rzeźnia. Wszyscy zimni atakują ciepłych, dlatego też niewiele myśląc przybiegłem
tutaj zgarniając chłopaków i broń z zbrojowni.
Zaszokowany usiadłem na
stopniach.
Schowałem głowę w dłoniach.
Miałem nadzieje że to tylko sen. Mruknąłem tylko:
-Na górze są dwa…
Chłopaki ruszyli do przodu. Bądź
co bądź byli twardzi i elastyczni. Może nie byli przygotowani na taki obrót
spraw ale wiedzieli co mają robić. Skoro coś chciało nas zabić, należało to
zabić pierwsze.
Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem
do dowódcy dziennej zmiany Kamila. Odebrał po kilkunastu sygnałach, wściekły:
-Czego?
-Zbieraj chłopaków i broń
-Konkurencja?
-Nie mam pojęcia. Macie się
zebrać przed bramą główną piętnaście minut po świcie jasne?
-Wszyscy?
-Tak. I każdy ma mieć tyle
amunicji że ma się pod uginać jasne?
-Ok.
-I niech ekipy sprzątające
dzisiaj nie przychodzą
-Ok.
Po kilku minutach włączyłem radio
i wywołując każdy sektor po kolei, przełączyłem na sektor pierwszy i spytałem:
-Sektor pierwszy jak tam?
Na szczęście odpowiedział mi
Gracjan:
-O fajnie że odpowiadasz
-Jak sytuacja?
-Tylko jedna strażnica
wytrzymała. Martwi się przedostali do innych przez katakumby
No tak. Mauzoleum Gracjana miało
być dopiero podłączane do systemu katakumb.
-Ilu przetrwało?
-Cała drużyna
-A amunicja?
-Niewiele. Ale za chwile będzie
świtać.
-Wiem. Dlatego wtedy przystąpimy
do masowej kremacji
-Co?
-Tylko baza główna i wy
przetrwaliście. Nie mamy kontaktu z nikim więcej. Nie możemy powtórzyć takiej
sytuacji jasne?
-Tak jest – słyszałem w jego
głosie żal i zrozumienie. Mi samemu było ciężko pogodzić się z takową sytuacją.
Ale trzeba było.
W końcu ustało dobijanie do drzwi
i do okien. Nastąpił świt. Zawsze wracali do grobu. Sam dziadek to mówił. Że na
równi ze świtem wracali do grobu. To była zasada numer jeden. Zasada numer dwa
brzmiała że nie mogą przekroczyć progu cmentarza.
Wyszliśmy na zewnątrz i
podeszliśmy do otwartego grobu. Zaniepokojony, jak cała reszta,wycelowałem
shoutguna w grób i spojrzałem do niego. Nic nie było. Pusty. Zaszokowany
spojrzałem po ekipie. Podchodziliśmy do kolejnych grobów. Wszystkie były puste.
W międzyczasie przyszedł Gracjan ze swoją ekipą. Powiedział tyle:
-U nas też pusto. Po drodze też
-Mhm
-Co gorsze poznikały trupy
naszych ludzi
-Mhm…
Zamyślony nie słuchałem go zbyt
uważnie. Po chwili uniosłem radio i powiedziałem powoli:
-Ryszard jesteś?
Odpowiedziała mi cisza.
Zmartwiony obróciłem się i podszedłem do kostnicy. Z miasteczka jechała cała
kolumna wozów. Kamil jechał na pomoc. Wszedłem do kostnicy.
Śmierć nadal wisiała na swoim
miejscu. Obok niej stał Ryszard. Uśmiechnął się i powiedział:
-Ze mną się nie zaczyna. Ratuj.
Po czym zawisł na stojaku a
Śmierć pojawiła się w jego miejscu. Zaskoczony spojrzałem na nią i zapytałem:
-Co teraz?
-Widzisz…Chciałeś mnie
powstrzymać to masz tego efekt.
-Hm?
-Wiesz o co mi chodzi.
Kiwnąłem głową.
Wyszedłem przed kostnicę. Moi ludzie
w sile tysiąca stu stali przede mną. Ich dowódcy a moi zastępcy, Kamil, Gracjan
i Felek podeszli do mnie i zapytali się co się dzieje. Odpowiedziałem na tyle
głośno by wszyscy usłyszeli:
-Znacie filmy takie „Świt żywych
trupów”, „World War Z” czy chociażby „Jestem legendą”?
Kiwnęli głową. Kilkudziesięciu
ludzi z tyłu mruknęło swoje odpowiedzi.
-No to właśnie mamy identyczną
sytuacje jak ci z tych filmów.