Dzieci
leżały spokojnie w swoich byle jak zbitych łóżkach czekając, aż ich
ojciec przyjdzie. Chociaż nazywając to, na czym leżały łóżkiem, to był
zbyt wielki komplement. Dzieci tak naprawdę leżały w starych świńskich
korytach, które w czasach, gdy posiadali świnie, musiały im oddawać, by
te mogły służyć świniom ,a same spały na siennikach i podłodze, często
podgryzane przez myszy. Jaś i Małgosia
czekali, aż ich pijany ojciec przyjdzie i rzuci monetą. Bały się tej
chwili, mimo, że odkąd pamiętały przychodził i rzucał monetą. Mimo to
nie udało im się przyzwyczaić do takowej sytuacji. Jedyne na co liczyły
to na to, że moneta spadnie kantem. Jak dotąd w ich dziewięcioletnim
życiu zdarzyło się to tylko trzy razy.
Leżały spokojnie czekając, aż
zegar wybije jedenastą. Tylko dzbanek z wodą i łóżka znajdowały się w
ich pokoju. Ich ubrania i stare worki po ziemniakach znajdowały się pod
łóżkiem. Sami leżeli nago, pod starymi kocami.
Czekali.
Zegar wybił jedenastą.
Usłyszeli ciężko kroki na schodach. Przerażone dzieciaki spojrzały po
sobie. W ich oczach malowało się współczucie oraz nadzieja, że tym razem
padnie na drugie. Ojciec wszedł. Był mocno zbudowanym mężczyzną, po
czterdziestce. Bez słowa wszedł do pokoju. Dzieci skuliły się. Zaczynały
się trząść. Ojciec rozpiął spodnie i opuścił je w dół. Jego penis w
pełnej erekcji przypominał dzieciom, jakie czeka je cierpienie. Bez
słowa podniósł monetę. Dzieci wiedziały, że była to drewniana moneta,
specjalnie wyrzeźbiona na takie chwile. Byli zbyt biedni na prawdziwe
pieniądze. Z jednej strony napisane było: „Jan” a z drugiej
„Małgorzata”. Dzieci patrzyły z trwogą i lękiem jak moneta leci do góry i
spada. Nie znały żadnej modlitwy, ale po cichu liczyły na to, że
wypadnie imię drugiego z rodzeństwa.
Moneta upadła. Dzieci
spojrzały. Wpadła kantem w szparę między deskami. Ich ojciec chrumknął
zły, pochylił się i wyciągnął monetę z szczeliny, po czym podciągnął
spodnie i wyszedł z pokoju.
Dzieci ucieszone uśmiechnęły się. Jasiu
zasnął szczęśliwy ponieważ minęły już cztery dni odkąd jego ojciec rżnął
go analnie. Małgosia zasnęła szczęśliwa, ponieważ nie będzie musiała
zmywać z swojego sromu swojej krwi i spermy ojca.
Zasnęli szczęśliwy nasłuchując wrzasków ojca na ich sparaliżowaną matkę oraz jak dźwięku bicia ich macochy.
Następnego dnia jak zwykle ruszyli do lasu. Ojciec na koźle, sterował
końmi, macocha obok niego, z głową na kolanach, a my na przyczepce razem
z naszą matką. Matka kiedyś była piękną kobietą. Do czasu, aż ojciec
nie złamał jej kręgosłupa za próbę obronienia nas przed gwałtami. Od
tamtej pory była warzywkiem. Ojciec zabierał ją do lasu by w razie
napaści wilków ją pierwszą rzucić im na pożarcie.
Jechali coraz
głębiej i głębiej w las. W końcu zatrzymali się. Ojciec zszedł. Teraz
czekało ich najważniejsze zadanie. Musieli sprawdzić czy w wnyki coś się
złapało.
Podeszli do pierwszych wnyków. Nic. Tak samo kolejne
trzynaście. Dopiero gdy doszli do ostatniego, piętnastego wnyka
znaleźli. Mężczyznę. Po ubiorze rozpoznali, że był to leśniczy jego
królewskiej mości.
Był nieprzytomny. Wnyki były ustawione na potężne
niedźwiedzie łapy więc, mimo że mężczyzna był postury niedźwiedzia jego
noga została całkowicie zmiażdżona. Dzieci poczuły lekko mdławy smród
gangreny. Ojciec spojrzał na leśniczego. Uśmiechnął się. Zdjął z pleców
siekierę, zamachnął się i sprawnym ruchem odciął chorą nogę od reszty
ciała. Leśniczy obudził się z wrzaskiem, który został szybko stłamszony
uderzeniem tępego końca siekiery w głowę. Stracił przytomność. Ojciec
kleknął, siłą otworzył usta, złapał za język, wyciągnął go i wprawnym
ruchem odciął go. Dzieci i macocha westchnęły. Ojciec spojrzał na nich i
gestem kazał zanieść ciało leśniczego na wóz. Sam odszedł w krzaki za
potrzebą.
Jaś i Małgosia spojrzeli po sobie. Teraz był moment.
Omawiali to od wielu miesięcy. Spojrzeli na ojca, lejącego niedaleko w
krzakach, na macochę która była już tak oderwana od rzeczywistości że
nie kojarzyła co się dzieje, i znowu na siebie. Jaś gestem pokazał rzut
monetą. Małgosia kiwnęła głową.
Ruszyli sprintem w przeciwną stronę
niż ojciec. Zapadli się w haszcze. Biegli i biegli, nie przestając.
Usłyszeli tylko z daleka przekleństwa ojca. Biegli dalej. W końcu
zmęczeni padli o ziemię. Głośno oddychając patrzyli na siebie. W ich
oczach malowała się radość, że udało im się. Że uciekli swojemu oprawcy.
Dlatego ręce ojca na ich karkach sprawiła, że wrzasnęły głośno i
przerażająco. To była długa i ciężka noc dla Jasia i Małgorzaty. Nie
dostali jedzenia a pierwsze dni zawsze były najlepsze. Ojciec z macochą
sami zjedli nerkę leśniczego, utrzymując go przy życiu. Zawsze świeże
mięso było lepsze od wędzonego. Potem nastąpił czas kary. Ojciec znowu
przyszedł do nich do pokoju. Nie było monety. Był tylko ból, płacz i
krew.
Następnego dnia ani Jaś i Małgosia byli na tyle obolali, że
nie mogli się obmyć z nieczystości. Nie byli w stanie nawet się ruszyć.
Mieli spokój, bo ich ojciec poszedł z las, zastawić kolejne wnyki, a
macocha utrzymywała przy życiu ich jedzenie. Leżeli więc obolali,
czekając, aż ich ciała znów będą w stanie wykonać jakikolwiek ruchy.
Nikt nie przyniósł im jedzenia. Leżąc postanowili na zawsze odmienić
swój los. Słyszeli obietnicę ojca, ze wczoraj, że tak już będzie zawsze.
Uznali, że skoro nie mogą uciec muszą ojca zabić. Albo chociaż zranić
na tyle, by mieli jakiekolwiek realne szanse. Uzgodnili plan.
Wieczorem, gdy ojciec przyszedł do pokoju i ściągnął spodnie, Jasiu
zsunął się z łóżka. Jego ojciec był zadowolony, że jego dzieci w końcu
nauczyły się posłuszeństwa i wiedzą co mają robić. Że nie musi już je do
tego zmuszać.
Jego zadowolenie znikło tak szybko, jak pojawił się
ból na podbrzuszu. Zaczął wrzeszczeć z bólu. Jan szybko wstał, wypluł
kawałek odgryzionego penisa z ust i chwycił siostrę pod ramię, po czym
zaczął z nią biec. Minął klęczącego ojca, który próbował zatamować
krwotok z kikuta przyrodzenia, minęli macochę patrzącą na nich z
podziwem, własną matkę patrzącą prosto w ścianę po czym wybiegli nago w
las. A raczej szybko dokuśtykali się. Szli, co chwila się wywracając,
ale szli bowiem wiedzieli, że zatrzymanie się to dla nich pewna śmierć,
że muszą jak najszybciej i jak najdalej odejść od własnego domu i ojca.
Że ojciec niedługo ruszy w pościg. Szli, ciemnym lasem, co chwile
zderzając się z drzewami, gałęziami, jeżynami i sarnami ale szli. Nie
bali się dzikich zwierząt. Nie bali się ciemności. Nie bali się niczego.
Oprócz ojca.
Zaczynało świtać, a oni szli dalej. Dopiero po
południu, wykończeni legli tam, gdzie stali. Mieli za mało sił.
Wykończeni zasnęli. Obudzili się dopiero następnego dnia o świcie.
Uradowani spojrzeli po sobie. Ojciec ich nie złapał. Szczęśliwi wstali i
rozejrzeli się po terenie. Nigdy nie byli w tej części lasu. Podczas
swojego krótkiego, bo dziewięcioletniego żywota pierwszy raz widzieli
strumyk w lesie. Szybko wskoczyli do niego i zaczęli się myć. Po
opłukaniu się z nieczystości postanowili pójść w górę strumyka.
Ignorując głód, który coraz silniej im o sobie przypominał przeszli
jakieś pięć kilometrów, zanim znaleźli coś nadającego się do jedzenia.
Mianowicie martwą wiewiórkę, którą oblazły już larwy.
Mięso wiewiórki odstraszyło swym zapachem, ale larwy były bardzo mocno sycące.
Najadłszy się, dzieci ruszyły w dalszą wędrówkę. Wkrótce dotarły do chatki Baby Jagi.
Słowo dotarły jest tutaj złym wyrażeniem. Dzieci natknęły się na
wściekła lochę z małymi i uciekając przed nią wybiegły na polanę. Locha
nie miała tyle odwagi, więc szybko uciekła. Dzieci gdy zyskały chwilę
spokoju złapały głęboki oddech po czym natychmiast zwymiotowały. Gdy
skończyły wymiotować robaki, wśród których niektóre wciąż żyły,
rozejrzały się dookoła. Wszędzie dookoła walały się szczątki ludzi.
Ręce, nogi, głowy. Dzieci patrzyły przerażone na głowy pozbawione oczu,
zębów, i języków. Nigdzie nie dostrzegały tułowia. A pośrodku tego
wszystkiego stała chatka z piernika. Dzieci zobaczywszy chatkę podeszły
do niej. Ich młode mózgi zaczynały powoli wypierać złe wspomnienia.
Chociaż bardziej możliwe, że po prostu zaczynały wariować i zrywać
kontakt z rzeczywistością.
Podeszli do okna by spojrzeć za szybę.
Zaglądając za szybę zobaczyli klatkę z tabliczką „Jan” i budę dla psa z
tabliczką „Małgorzata”. Dzieci spojrzały po sobie. Nie umiały czytać,
ale sam widok klatki i budy zaniepokoił ich. Tym bardziej, że stały one w
całkowitych ciemnościach. Niewiele więcej mogły zobaczyć bowiem chwilę
później zostały ogłuszone.
Obudziły się parę godzin później. Jasiu w
klatce. Małgosia z obrożą na szyi i na łańcuchu przypiętym do budy. Ich
języki wisiały po przeciwnej stronie, na sznurkach susząc się. Dzieci
spojrzały po sobie. Łzy zaczynały spływać im po policzkach. Jedynym
plusem tej sytuacji był fakt, że nie były nagie. Ktoś je ubrał. Jana w
garnitur a Małgorzatę w albę.
Dzieci nie zauważyły kiedy weszła Baba
Jaga. Lecz ta przyszła i niczym nie skrępowana szarpnęła Małgosię za
włosy. Spojrzała je prosto w oczy i uśmiechnęła się. Po czym , z
szybkością atakującej kobry wyrwała jej oko i włożyła sobie do ust.
Dzieci usłyszały plaśnięcie. Starucha głośno przełknęła organ i się
uśmiechnęła. Małgosia w tym samym czasie zwijała się z bólu, a Jaś
starał się wtopić w pręty, byle być jak najdalej od wiedźmy.
Ta nic
sobie z tego nie robiąc rzuciła mu miskę z psią karmą. Jasiu przemożony
głodem zaczął jeść. Nie wiedział jednak, że to narkotyk, który uzależnił
go od jedzenia.
I tak mijały tygodnie. Wiedźma raz dziennie
przychodziła i wyrywała coś Małgosi. A to ząbek, a to ucho, a to za
pomocą swojej czarnej magii kawałek wątroby czy nerki, nada utrzymując
ją przy życiu. Jasia natomiast tuczyła psią karmą, aż ten nie tak dawno
dwudziestokilogramowy chłopaczek zaczął ważyć dwieście kilogramów. Wtedy
to też Baba Jaga znowu użyła swoich czarów i wyciągnęła jasia z klatki.
Chłopczyk wyglądał co najmniej dziwnie. Ręce i nogi jego w ogóle nie
przytyły. Natomiast brzuch i klatka piersiowa tak. Wyglądał jak dynia z
rączkami, nogami i głową. Wiedźma szybko się ich pozbyła, krótkim
sierpem odcinając je i przypiekając rany w miejscach nóg i rąk. W szyi
natomiast zrobiła otwór który prowadził do środka ciała Jasia. Wrzuciła
tam języki dzieci, wszystkie zęby, oczy i uszy Jasia oraz jego penisa
wraz z jądrami. Po czym za pomocą swojej magii przeniosła Jasia na piec i
zaczęła gotować. A wszystko to na oczach przerażonej Małgosi.
Dziewczynka starała się za wszelką cenę nie przypominać o swojej
obecności lecz czarownica pamiętała i o niej. Gdy wiedźma odwróciła się
do niej dziewczynka skuliła się. Wiedźma szybko do niej podbiegła i
chwyciła za włosy. Szykowała się do wydłubania jej drugiego oka, gdy
wtenczas wpadł dobry rycerz i zabił złą wiedźmę. Małgosia w podzięce
objęła rycerza rękoma w kolanach i całowała buty. Ale to nie był dobry
rycerz. Rycerz szybko rozpiął swoją zbroję, odrzucił ją w kąt i zgwałcił
Małgosie w wszystkie możliwe otwory. Podczas dymania jej oczodołu, jego
kutas uszkodził mózg w skutek czego dziewczynka zmarła. Sam rycerz nie
przejął się tym faktem, tylko przerzucił dziewczynkę przez siodło i
odjechał w siną dal. Ciało dziewczynki dobrze mu służyło za zbiornik na
spermę przez kolejne trzy dni, aż spotkał kolejną chatkę Baby Jagi i
kolejną jednooką Małgosię.
KONIEC
Kolejna matka z połamanym kręgosłupem..?
OdpowiedzUsuńWgl... gościu, co Ty bierzesz?
Z jednej strony całkiem, całkiem napisane, ale momentami chyba lekka przesada...
śmieje się jak pojebana XD Nawet nie wiesz jak mnie to rozśmieszyło XD Hahaha XD wyruchanie oczodołu ;P kojarzy mi się z srpskim filmem (Nie wiem czy dobrze napisałam ;/ ) jak zwykle, świetna pasta. Końcówka miażdży XD
OdpowiedzUsuńKońcówka jest zaskakująca i ... szokująca... ale też mnie rozbawiła... oby tak dalej ..
OdpowiedzUsuńChujowe. Jeżeli uciekasz się do takich tekstów, żeby wywołać jakiekolwiek emocje, nie jesteś dobrym twórcą.
OdpowiedzUsuń