sobota, 26 października 2013

Zuzanna



Dzień szósty czerwca był dla Bożydara Bieleckiego jednym z najlepszych dni w jego życiu. Przynajmniej tak sądził. Ten dzień, jak się później okazało, był również jego ostatnim.
Była godzina szósta rano, gdy jadąc ze swoimi dziećmi do szkoły, zauważył małą dziewczynkę. Miała być może sześć, siedem lat. Stała przy drodze, nieśmiało machając kciukiem.
Brudna twarzyczka i sukienka skutecznie zniechęcały ludzi do podwózki. W okolicy grasował tabór cygański i można było uznać, że dziewczynka stamtąd pochodzi.  A nikt nie chciał mieć z nimi do czynienia. Przerażali prawie każdego każdego. Ale nie jego. Mężczyzna uśmiechnął się i przystanął na poboczu. Jego syn Bogumił otworzył drzwi. Zawołał: „Wsiadaj”. Przybłęda wsiadła. Mężczyzna się przedstawił:
-Hej. Mam na imię Bożydar. To jest mój syn Bogumił- wskazał ręką na czarnowłosego chłopaka o niebieskich oczach w wieku dziesięciu lat– córki Bogumiła – blondynka o prostych włosach i zielonych oczach – oraz Dobromiła – brunetka w loczkach i zielonych oczach, bliźniaczo podobna do swojej siostry w wieku trzynastu lat –  A ty jak masz na imię?
-Zuzanna- odpowiedziała nieśmiało dziewczynka siedząc obok Dobromiły. Stanowiła ciekawy kontrast. Z jednej strony ona, w poszarpanych ciuchach, z usmarowaną twarzyczką, a tuż obok umyta i czysta dziewczyna w nowych i świeżych ubraniach.
Odezwało się niemowlę siedzące na kolanach Bogumiła. Chłopiec w wieku dwóch lat, o jasno rudych włosach i brązowych oczach, głośno oznajmił całemu światu, że chce się mu jeść. Bożydar nie zwracał uwagi na maleństwo. Tak samo, jak jego dzieci. Po chwili mężczyzna znów zabrał głos:
-A gdzie chcesz jechać Zuzka, co?
Dziewczynka głośno przełknęła ślinę. Nie wiedziała gdzie. Chciała po prostu uciec. Uciec od ojca alkoholika, który ją tłukł oraz brata, który groził jej, że porąbie na kawałki i rzuci psu na pożarci. Od wujków, którzy sadzali ją sobie na kolanach i kazali siedzieć po kilka godzin. Pomyślała o babci. Babci mieszkającej w Zakopanym, czterdzieści kilometrów stąd. Nieśmiało powiedziała:
-Do Zakopanego proszę pana.
-Ulala, kawał drogi.
-Wiem, proszę pana.
-No, ja jadę do domu, dzieciaki muszą odpocząć, ale potem mogę cię zawieść jeśli chcesz.
-Byłabym bardzo wdzięczna, proszę pana.
-Ta… jasne.
Dzieci w aucie zachichotały. Zuzanna spojrzała w środkowe lusterko. Zobaczyła w nich spojrzenie Bożydara. Zadrżała. „Spokojnie głupia, on ci nic nie zrobi” –pomyślała. Wjeżdżali coraz głębiej w las. Dobromiła i Bogumiła rozmawiały po cichu między sobą, Bogumił obojętnie przytulał niemowlaka. Istna sielanka. Mimo to, Zuzanna czuła, że coś jest nie tak. Mocno nie tak. Bożydar w pewnym momencie włączył radio.  Akurat w zaczęła lecieć piosenka „Higway To Hell”. Wszyscy w aucie, prócz niemowlaka i Zuzanny zaśmiali się, jakby ktoś opowiedział świetny żart. Po piosence pojawił się drugi utwór. Zuzanna nie znała angielskiego, ani nigdy nie słyszała rocka, dlatego reakcja jej współpasażerów i ich śmiech dość mocno ją zaniepokoiła.
W końcu dojechali do okazałej willi w centrum lasu. Zatrzymali auto na poboczu. Wszyscy wysiedli. Bożydar uśmiechnął się do Zuzanny:
-Zanim pojedziemy może chcesz się odświeżyć? Proponuje ci prysznic, jakieś jedzenie, a dziewczynki na pewno znajdą dla ciebie jakieś nowe ubrania.
Zuzanna spurpurowiała. Perspektywa jedzenia była zbyt kusząca, jednak obawiała się tych ludzi. Niechętnie, bardzo nieśmiało powiedziała:
-Jasne… Dziękuje bardzo
-Nie ma sprawy. Musimy być dla siebie dobrzy, prawda dzieci?
Cała trójka zaśmiała się. Zuzanna poczuła się nieswojo. Niedługo utrzymywała się jednak w tych uczuciach, bo już obok niej stały Dobromiła i Bogumiła, radośnie szczebiocąc chwyciły ją za ręce, zaciągając dziewczynkę do domu. Bożydar z Bogumiłem i dzieckiem spokojnym krokiem weszli do budynku i udali się do pomieszczenia, specjalnie przystosowanego dla małych dzieci. W międzyczasie Dobromiła i Bogumiła rozebrały siebie i Zuzannę. Zaciągnęły sześciolatkę pod prysznic, szorując ją, by była czysta. Następnie szybko wyciągnęły zaszokowaną ze zdumienia i szczęścia dziewczynkę, wytarły do sucha i zaprowadziły do pokoju obok łazienki. W pomieszczeniu znajdowała się duża zamrażalka i fotel ginekologiczny. Zuzanna nie odczuła obawy, ponieważ w jej biednej rodzinie ani to, ani to nie istniały i nie miała pojęcia co to jest, ani do czego służy, dlatego też bez oporów dała się posadzić na takowym fotelu. Zanim dziewczyna się spostrzegła siostry wprawnym ruchem zapięły pasy na jej nogach i rękach. Dziewczyną zaczęła krzyczeć przerażona, ale jedna z bliźniaczek wsadziła jej w usta knebel. Dziewczyna nie wiedziała, że to były jej majtki, noszone od tygodnia. Smród natomiast sprawił, że gdy miała coś w żołądku natychmiast by to zwróciła. Jednak i tak zwymiotowała, żółcią. Cześć wydzieliny wydostała się na jej dekolt i usta. Siostry spokojnym ruchem, z obojętnymi twarzami wytarły ją. Zuzanna nie wiedziała, jak długo tak siedziała, w niewygodnej pozycji, wodząc oczami od jednej siostry do drugiej. Stały w napięciu, wpatrując się w drzwi. W końcu te otworzyły się i wszedł Bożydar z Bogumiłem. Bożydar trzymał w ręku niemowlaka. Za kostkę u nogi, głową w dół. Dziecko nie ruszało się ani nie kwiliło. Wyglądał jak lalka. Widziała tylko pośladki i plecy noworodka. Bożydar uśmiechnął się i powiedział:
-Kolejne się zakrztusiło.
Spojrzał na Zuzannę.
-Cześć Zuza. Patrz – i złapał niemowlaka za włoski na głowie, odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni w pionie i poziomie. Dziewczyna spojrzała w martwe brązowe oczy i coś białego, co spływało po jego wargach. Dziewczyna nic nie rozumiała. Mężczyzna natomiast podszedł do zamrażalnika, otworzył go i wrzucił noworodka. Uciekinierka szerzej otworzyła oczy. Jej „dobroczyńca” uśmiechnął się pogardliwie i rzucił tekst:
-Popatrz co tutaj mamy- i nachylił maszynę w jej stronę. Dziewczyną zaczęła się zrzucać i szarpać. Poczuła mdłości.  To co zobaczyła zaparło jej dech w piersiach. Cała sterta małych, dziecięcych ciał. Niektóre były już całkowicie niebieskie. Wszyscy w pokoju się zaśmiali. Zamknął zamrażalnik. Spokojnym krokiem podszedł do przykutej do fotela ofiary.
-Powiedziałaś mi, że się odwdzięczysz, pamiętasz?
Spojrzała na niego. Nie wiedziała o co mu chodzi. Bała się. Miała gęsią skórkę.
-No to się odwdzięczysz.
Dzieci zaczęły się śmiać, gdy mężczyzna zaczął rozpinać rozporek.
***
Zuzanna próbowała płakać. Knebel jednak dość mocno dławił jej szloch. Jak przez mgłę widziała uśmiechy Dobromiły i Bogumiły, obojętny wyraz twarzy Bogumiła oraz zadowolenie Bożydara. Usłyszała:
-Ale krwawi. Chyba jej coś złamałem. W każdym razie długo nie pożyje. Co chcecie? Kastety? Baseballe? Pałki teleskopowe?
-Żelazka tatusiu.
-Serio?
-Tak .
-Mhm.
-Zuch dzieci. Już po nie idę. Tylko uważajcie, by się nie poparzyć. Najlepiej jakbyście przyłożyły je najpierw tam, gdzie nastąpiło krwawienie, by je zatamować.
-Jasne, nie ma sprawy, ojcze.
Leżała wpół przytomna, jęcząc z bólu. Nie wiedziała, kiedy zabrano jej knebel ani kiedy uwolniono ją z fotela. Nie zdawała sobie sprawy co się dzieje. Powoli zapadała w sen.
Przyłożenie rozgrzanego żelazka do jej zniszczonej pochwy momentalnie sprawiło, że się całkowicie rozbudziła i zaczęła wrzeszczeć. Kolejne żelazko wylądowało na jej żebrach. Rozległ się smród palonego mięsa. Usłyszała śmiechy. Jej oprawcy świetnie się bawili , co chwila przykładając rozpalone żelazka do jej ciała. Wrzeszczała i wrzeszczała, czując, że  uchodzi z niej życie. W tym widziała swój ratunek. W śmierci. Nieważne jakiej. Ważne by już była. W końcu i ona się ulitowała nad jej biednym losem i wzięła ją pod swe objęcia. Odchodząc świata usłyszała tylko:
-Chuda jest.
-Trudno. Będzie zupa.
Po czym Bożydar wziął ciało Zuzanny i zaniósł do kuchni. Po piętnastu minut zawołał swoje dzieci. Razem chwycili tasaki i porąbali żeberka dziewczyny na malutkie kawałki i wrzuciły do kotła z wodą. Dodali jeszcze kilka warzyw, przypraw i odczekali, aż się ugotuję. Gdy już wszyscy zasiedli do posiłku, przeżegnali się i Bogumił zaczął recytować:
„Pobłogosław Panie Boże wszystkie dary, które będziemy spożywali z Twojej świętej szczodrobliwości…”
Przerwało mu głośne łupnięcie z góry. Cała rodzinka popatrzyła po sobie wzrokiem. Kolejne łupnięcie. Bożydar cicho wyciągnął z szuflady po pistolecie i dał swoim dzieciom. Od małego uczył ich posługiwania się bronią i teraz miało im się to przydać. Kolejne łupnięcie. Cokolwiek miało to być, na pewno nie przeżyłoby spotkania z trzema glockami i jedną berettą. Spokojnie, odbezpieczywszy broń, idąc po schodach weszli na górę. Kolejne łupnięcie. Dobiegało z pomieszczenia, gdzie znajdował się fotel i zamrażalka. Zaniepokojeni spojrzeli po sobie. Pokój był zamykany na klucz, a nie było tam okna by ktoś mógł wejść. Bożydar coraz bardziej zaniepokojony otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia. Odgłosy łupania dobiegały z zamrażalki. Zaniepokojony podszedł do niej i ją otworzył. Z zamrażalnika wyskoczyła kobieta. Była kompletnie naga. Cała zmarznięta, dygotała z zimna. Bożydar powiedział:
-A, to ty? Jeszcze żyjesz.
Kobieta szczękając zębami tępo spojrzała na niego.
-Dzieci, przywitajcie się z mamą.
-Hej mamo – powiedziały.
-A teraz pożegnajcie.
-Pa, mamo.
Bożydar szybko uderzył swoją żonę pistoletem w głowę i wrzucił z powrotem do zamrażalnika mrucząc:
-Nosz kurwa mać, znowu mi noworodki pomieszała.
Zatrzasnął zamrażalkę, uśmiechnął się do dzieci, poczochrał syna za włosy i gestem nakazał wrócić do kuchni,  by dokończyć jedzenie. Wchodząc do kuchni przestraszył się nie na żarty. Na stole siedziało dziecko. Niemowlak. W jednej rączce trzymało miseczkę, a w drugiej łyżkę. Uśmiechnęło się do nich i powiedziało:
-Nareszcie! Ileż można czekać? – oczy niemowlaka były czarne.
Cała rodzina, jak jeden organizm, zaczęła strzelać. Nie wiadomo co to było, ale wiedzieli, że muszą to zabić. Niestety kule odbijały się od niego. W pewnym momencie Bożydar, stojący z tyłu dzieci poczuł, jak coś chwyta go za łydkę. Spojrzał w dół tylko po to by zobaczyć, jak kolejny stwór, podobny do tego ze stołu odrywa mu kawał mięsa z nogi. Poleciał do tyłu. Kolejne dopadło jego gardła i przegryzło jo. Leżąc i dławiąc się we własnej krwi widział, jak z schodów zbiega coraz więcej niemowlaków, jak atakują jego dzieci.
Ostatnim obrazem, jaki zobaczył, była jego żona, powoli schodząca z szczytu schodów.
Usłyszał tylko:
-Trzeba było dać mi ten rozwód… Do zobaczenia w piekle, kochana rodzinko.

8 komentarzy:

  1. Inspiracja Anią DII?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy akurat to chciałeś zrobić, ale wywołałeś u mnie uśmiech.
    Świetna creepypasta.

    OdpowiedzUsuń
  3. 0 creepy troche glupawe. Nie wiem czego zes sie naogladal Sacreq :d

    OdpowiedzUsuń
  4. Według mnie, to twoja najlepsza pasta. Czytałam z zaciekawieniem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. mało straszne... nie oczekuje że to będzie creepypasta typu Jeff the Killer, ale żeby była STRASZNA.

    OdpowiedzUsuń
  6. Taaaa a ja 6 czerwca sie urodzilam

    OdpowiedzUsuń
  7. Znacie jeszcze jakieś zboczone creepypasty? XD

    OdpowiedzUsuń

Wszelkie głupie lub nie na miejscu i nie związane z tematem posta komentarze będą kasowane