niedziela, 26 stycznia 2014

Deebels



Oto ja i moja rodzina:
Ja, czyli Aleksandra Łania, zwana przez wszystkich „Suba”, z powodu mojego zamiłowania do subskrypcji wszystkiego, co darmowe. Jestem siedemnastoletnią uczennicą liceum w Łodzi, na kierunku matematyczno-fizycznym i chcę zostać projektantką mostów i miast przyszłości.
Eksponat numer dwa, to mój młodszy o całe dziesięć lat braciszek - Piotrek, uczeń szkoły podstawowej, który całe dnie spędza na graniu na gitarze lub komputerze. Kocham go tak mocno, że chętnie bym go udusiła.
Kolejny okaz naszej rodzinki to głowa rodziny - Rafał, właściciel kilku księgarni w naszym mieście, kochający tatuś i ojciec trójki dzieciaków.
No właśnie. Trójki. Otóż ostatnia członkini naszej rodziny, jak na razie była w brzuchu. Miała osiem miesięcy. Rodzice wiedzieli, że to córeczka, dlatego nazwali ją Deebels. Sądzili, że obce imię pomoże jej, czy coś takiego. W każdym razie, mama Joanna już niedługo miała urodzić. Była bardzo piękną kobietą i kochającą mamą, a także idealną gospodynią domową.
Cała rodzina oprócz Piotrka, który każdego dnia stawał się coraz bardziej markotny, zły i smutny, radośnie oczekiwała dnia narodzin. On jako jedyny nie cieszył się, że nasza rodzina będzie większa. Nic dziwnego. Też taka byłam, gdy on się urodził. Też przechodziłam przez zespół odrzucenia.
Przyzwyczai się. Musi. Inaczej nie da rady i nie wytrzyma w tym domu.
***
Od terminu porodu dzieliło nas zaledwie kilka dni. Mama była już spakowana, lada dzień miała jechać do szpitala, kiedy wydarzyło się coś, co na zawsze zniszczyło beztroskę i sielankę rodziny. Mój brat, ubrany w za dużą bluzę o długim rękawie, podszedł do mojej matki i przytulił się do jej brzucha. Zamarliśmy zaskoczeni. Był to pierwszy taki gest Piotrka. O ile wcześniej nie chciał, mimo naszych próśb i gróźb, nawet położyć ręki na brzuchu i poczuć, jak jego mała siostrzyczka kopie, tak teraz całkowicie spontanicznie podszedł i położył na nim swój policzek.
Rozczuliło nas to całkowicie i patrzyliśmy, jak Piotrek, przytulony do brzucha mamy, mówi szeptem, który usłyszeliśmy wszyscy:
- Żegnaj Deebels.
Zanim zdążyliśmy zrozumieć sens słów, Piotrek szybko odsunął się od swojej matki i wysuwając spod rękawa bluzy długi kuchenny nóż, dźgnął kilka razy w mieszkanko swojej siostry. Zanim zdążyliśmy zareagować, on, krzycząc: „Nienawidzę cię! Umrzyj wreszcie!”, wbił nóż z sześć, siedem razy w brzuch mamy, aż po rękojeść. W szoku obserwowaliśmy, jak upuszcza narzędzie i zapłakany ucieka do pokoju. Dopiero dźwięk uderzającej Joanny o panele, na których stała, gdy jej syn rozpoczął pępkową aborcję, ocknął nas z letargu. Ojciec szybko pobiegł po apteczkę i ręczniki, a ja wyciągnęłam telefon i wykręciłam numer na pogotowie. Szybko podałam im adres i poprosiłam, by przyjechali, bo ciężarna ranna jest w brzuch. Następnie rzuciłam się ojcu na pomoc. Tamując krwotok z kilku ran, słuchaliśmy, jak matka płacze i wyje z bólu. Ojcu ciekły łzy po policzkach. Gdy spojrzałam na krew, która sączyła się z kilku dziur, zauważyłam, że z moich oczu również lecą łzy.
W końcu przybyło pogotowie ratunkowe i matka wraz z ojcem pojechała do szpitala. Mi pozostało niewdzięczne zadanie, polegające na odnalezieniu brata i spytania się, co on do jasnej cholery zrobił.
***
Siedział w kącie swojego pokoju. Dłonie miał we krwi. Tak samo bluzę, twarz i spodnie. Ubrany był jedynie w podkoszulek. Nóż, częściowo owinięty w bluzę, leżał pod jego biurkiem z komputerem. Podeszłam do swojego małego braciszka. Spojrzał na mnie. W jego oczach zobaczyłam łzy. Cichutkim, łamanym głosikiem zapytał:
- Mamusia przeżyje, prawda?
Zamarłam zaskoczona.
- Ja nie chciałem zranić mamusi, ja chciałem tylko, by Deebels przestała tu przychodzić.
Szybko podeszłam do brata i przełamując obrzydzenie do niego i jego czynów, przytuliłam go, cichutko prosząc, by opowiedział, co się stało.
Piotrek rozpoczął swoją historię. Ogólnie całość wyglądała nieciekawie.
Jego koszmar zaczął się cztery miesiące temu, gdy nie mógł zasnąć i wiercił się w łóżku, czekając na sen. Zegarek wskazywał północ, gdy drzwi od jego pokoju uchyliły się i weszła ona. Podeszła do łóżka Piotrka, wspięła się na nie i przedstawiła się jako Deebels, jego nowa siostra. Powiedziała, że gdy tylko się urodzi i wykształcą jej się zęby, rozerwie mu gardło. Chłopak był zbyt przerażony, by móc zrobić cokolwiek, poza zsikaniem się w łóżko. Próbował wołać o pomoc, ale nikt go nie słyszał. Jego suche gardło wydobywało bardzo cichy głos, rodzice spali na drugim krańcu domu, a z mojego pokoju wydobywały się posapywania i jęki. Deebels siedziała z nim do rana, nie dając zasnąć. Opowiadała, jak pogryzie jego ciało i jak będzie ono smakować. Dopiero o piątej rano poszła spać. Jedyne, co Piotrek był w stanie zrobić, to przybiec do mnie i się przytulić. Niestety mój pokój był zamknięty na klucz. Zawsze go zamykałam, gdy miałam zamiar posapać i pojęczeć, rodzice wiedzieli i szanowali to, że się masturbuję, chociaż podejrzewam, że za robienie tego podczas czytania „Zmierzchu”, dostałabym szlaban…
Piotrek, nie wiedząc co czynić, oszalały z grozy, ruszył do sypialni rodziców. Tam zobaczył, jak nasza matka, ma szeroko rozstawione nogi, a Deebels wchodzi do jej macicy. Chłopak wrzeszczał i wrzeszczał ze strachu. Nikt w domu się nie obudził, jedynie nasza mała siostra posłała mu całusa.
I tak codziennie. Czasami przychodziła i mówiła, że go pożre, a czasami biła tak, by nie stworzyć żadnych siniaków. Była znacznie silniejsza od Piotrka.
Chłopiec mówił o tym mamie, tacie, rodzinie i nauczycielom, ale oni to zignorowali. Dawali mu środki nasenne. Wysłali do psychologa. Zwalili winę na bujną wyobraźnię.
Brat próbował nagrać Deebels, ale ona wiedziała o tym i niszczyła i usuwała wszelkie filmy.
Chłopak nie mógł nic zrobić.
Rozumiałam jego sytuacje. Zaczęłam się godzić z myślą, że mój brat ma schizofrenię, gdy zadzwonił telefon. Wciąż tuląc brata, usłyszałam tylko od ojca, że Deebels nie przeżyła. Rozłączyłam się i zaczęłam płakać, cały czas przytulając Piotrka.
Mój brat mając usta przy moim uchu powiedział:
- A wiesz co jest w tym najlepsze?
Nie odpowiedziałam, byłam zbyt zajęta szlochaniem.
- To, że ty miałaś to samo.
Zdziwiona, podniosłam wzrok.
- Ale zapomniałaś już o mojej obietnicy.
Zanim zdążyłam zareagować, wbił zęby w moją szyję i oderwał spory kawałek mięsa. Krew trysnęła.  A dla mnie? Skończyło się. Zapadła ciemność.




Dwadzieścia lat później obudziłam się ze śpiączki farmakologicznej. Cała moja rodzina zginęła. W większości przypadków, z rozerwanym gardłem. Policja postanowiła dać mi ochronę. Uznała, że to brutalne porachunki mafijne, o których ja nic nie wiem.
Ale to nie pomoże. Nie mogę mówić.
A mój brat.. Jest tutaj praktykantem. Zmienił swój wygląd, ale jego oczy…
Jego oczy są wciąż takie same.
Jestem trupem.

sobota, 18 stycznia 2014

Moje dzieci



 Mam dwadzieścia siedem lat i mieszkam w piwnicy. W swoim domu rodzinnym. Z rodzicami. Nie żartuje. Jestem człowiekiem głęboko aspołecznym, nawet z rodzicami się nie kontaktuje od pięciu lat jedynie odbieram pokarmy i pranie przez otwór w drzwiach. Rodzicom to pasuje. Pracuje w internecie więc moje zarobki automatycznie trafiają na moje konto skąd regularnie przelewam sumę odpowiednią rachunkom, zachciankom i czynszowi na konto rodziców. Wszyscy są zadowoleni.
Ha. Przepraszam. Popełniłem błąd.
Wszyscy BYLI zadowoleni. Teraz ja nie jestem zadowolony.
Zanim jednak zacznę opisywać swój problem opiszę się:
Blady chłopak, wyłupiaste oczy koloru mętno zielonego, minus dwanaście dioptrii w obu oczach. Sama skóra i kości. Zęby przegnite albo całkowicie żółte. Myję się raz w tygodniu ale szczoteczkę do zębów ostatnio widziałem w reklamie gogle. Zanim nie zainstalowałem program blokujący takie reklamy. Więc będzie to jakieś dziesięć lat temu. Mam garba oraz powykręcane palce od wilgoci. Stale kapie mi coś z mojego nosa. Nigdy nie miałem świeżego oddechu. Paznokcie nie obcinane, czekam aż same się połamią. Jedyne co robię to golę się. A i to dopiero zacząłem robić gdy pewnej nocy karaluch zaplątał mi się z mojej brodzie i nie mógł uciec.
Jak już pisałem: Jestem aspołeczny. Nawet w internecie nie mam odwagi podpisywać się swoim Nickiem albo czymkolwiek. Jestem anonimowym użytkownikiem Internetu. Jakakolwiek próba zagadania do kogokolwiek kończyła się jąkaniem i  ogromnym potokiem seplenień w efekcie czego mój introwertyzm pogłębiał się coraz mocniej.
Teraz byście zrozumieli tą historię dokładnie opiszę jak wygląda mój pokój. A raczej piwnica.
Piwnica. Jest to pomieszczenie pięć na pięć mieszczące w sobie komputer, łóżko, krzesło, szafę w której miałem tylko siedem par skarpet i majtek, dwie party jeansów i trzy t-shirty, niezmienianych od ponad dziesięciu lat, prysznic, zlew i toaletę. Nie potrzebuje wiele, nie cierpię na klaustrofobię. Raczej na jej odwrotność dlatego też czuję się idealnie w swoim pokoju. A tak. Zapomniałem:  są jeszcze schody które prowadzą na parter. Schody są wykute w kamieniu jednak o ile się orientuje powierzchnia między stopniami a podłogę piwnicy jest pusta. Kiedyś wyskrobałem dziurę z boku schodów w skutek czego odkryłem mnóstwo pustej przestrzeni.
Jako że jestem człowiekiem mam swoje potrzeby. Jedną z nich jest potrzeba osiągnięcia orgazmu. Gdyby nie wygląd byłbym istnym ogierem seksu. Każdy mężczyzna w naszej rodzinie spłodził kilkanaścioro dzieciaków. Jednak jako że wyglądam jak wyglądam i jestem jaki jestem jedyne co mi pozostało to masturbacja w piwnicy. Walę gruchę praktycznie sześć, siedem razy dziennie. Praktycznie do wszystkiego poczynając od zwykłych zdjęć dziewczyn na profilach społecznościowych, poprzez normalne porno, azjatyckie porno aż do hardcorowego porno lub też hardcorowego azjatyckiego porno.
Mówi się że prawie siedemdziesiąt Internetu to porno. Mogę śmiało rzec że obejrzałem dziewięćdziesiąt procent porno w Internecie.
Wracając do tematu:
Masturbacja oznacza wytrysk, wytrysk oznacza ślady do posprzątania. Spuszczam się w papier toaletowy którego zawsze mam pełno niestety nie mogę go wyrzucić do śmietnika bo go nie mam ani spłukać w toalecie bowiem przy takiej ilości masturbacji szybko bym zapchał toaletę dlatego też cały zużyty papier toaletowy z plemnikami wrzucam do pustej przestrzeni pod schodami. Wrzucam. Ha. Po prostu przeciskam go przez otwór który wyryłem na wysokości metr sześćdziesiąt. Jak się wyprostuje mam metr dziewięćdziesiąt ale jest to już niemożliwe przez garba.
Oprócz tego załatwiam swoje potrzeby (obie) pięć minut po tym jak wstanę a zawsze wstaję o szóstej rano. Nieważne o której pójdę spać. Co paradoksalne, codziennie o dwudziestej trzeciej muszę się załatwić a nic nie jem i nie piję między jednym a drugim wypróżnianiem się.
Myję się zawsze w soboty. Zlew mam by czasami zmoczyć umyć ręce po wyjątkowo tłustym obiedzie.
W mojej piwnicy jest strasznie wilgotno w skutek czego już teraz, w tak młodym wieku pojawiają się u mnie objawy reumatyzmu. Jedyne miejsce gdzie jest w miarę sucho to komputer a to tylko z tego powodu że na obecny sprzęt grzeje się tak szybko i mocno że kubek błota potrafi zamienić się piasek w ciągu zaledwie trzech dni. Skoro już o komputerze mowa: Jestem webmasterem, grafikiem, specjalistą od baz danych oraz administratorem sieci w skutek czego tworzę strony internetowe, portale społecznościowe i  nowe zabezpieczenia przed hackerami. Niewielkie grono ludzi ma ze mną jakikolwiek kontakt jednak płacą oni na tyle dobrze bym mógł godnie żyć.
Widzę że dokonałem już żmudnej prezentacji swojego beznadziejnego ja. Czas teraz napisać to co muszę by was ostrzec. Ostrzec przed czym strasznym. Mi już nic nie pomoże. Jestem martwy. Jestem trupem. Brakuje tylko lekarza który stwierdzi akt zgonu.
Całość zaczęła się jakiś rok temu, kiedy ze zdumieniem odnotowałem fakt że wszelkie robactwo i pasożytnictwo ulotniło się z mojego pokoju. Codziennie, sukcesywnie zmniejszała się liczba pająków, karaluchów i pcheł. Częściowo tęskniłem za nimi. Nadałem już niektórym nawet imiona. Następnie, będzie to jakieś pół roku zaczęły pojawiać się strupy na całym moim ciele. Nie były one wielkie jednak pozostawiały one obrzęki w postaci wielkich, zielonych siniaków dookoła strupów.  Na początku był jeden ale z dnia na dzień było ich coraz więcej.Początkowo myślałem że to rodzice przychodzą w nocy i mnie tłuką. Jednak prawda okazała się o wiele gorsza.
EH…
Ile bym dał by mnie ojciec tłukł zamiast by stało się to co się stało.
Prawdziwą przyczynę pojawiania się strupów poznałem miesiąc po pojawieniu się pierwszego strupa. Obudziłem się w środku nocy i moją pierwszą czynnością było, jak zawsze, był to już odruch Pawłowa, dwukrotne klaśnięcie.  Włączało ono automatycznie światło w moim pokoju. W mgnieniu oka zobaczyłem mnóstwo pijawek, przyssanych do różnych części mojego ciała. Wrzasnąłem. I zemdlałem.
Rano, gdy obudziłem się nie było śladów po moim nocnych gościach. Cały roztrzęsiony zacząłem przeszukiwać cały pokój. Przesuwałem meble szukając ich. Sprawdziłem sufit. Nigdzie ich nie było. Dygocząc ze strachu nie byłem w stanie nic jeść. Poprosiłem jedynie matkę u duży zapas kawy. Uznałem że skoro intruzy pojawiają się w nocy to ja nie mogę spać. Będę czekał szukając miejsca gdzie one się pojawią.
Niestety nie można w nieskończoność pić kawy. Po pięciu dniach, ciągłego przeszukiwania pokoju, uszczelniania wszelkich szczelin i zatykania jakichkolwiek dziur, wykończony zasnąłem. A raczej zemdlałem. Obudziłem się trzy dni później w szpitalu, na oddziale zamkniętym. Znalazł mnie ojciec, leżącego na podłodze. Byłem odwodniony i straciłem ponad litr krwi. Lekarze podejrzewali samookaleczenia dlatego zamknęli mnie na oddziale zamkniętym na miesięczną obserwację.  Na miesiąc ponieważ powiedziałem im prawdę. Prawdę która brzmiała że to nie ja sam się okaleczam tylko coś co wygląda jak pijawki. Nie uwierzyli mi jednak udało mi się przekonać rodziców by wyremontowali cały mój pokój i pozatykali wszystkie możliwe dziury. Nawet  kratkę wentylacyjną. Oraz wezwali ekipę od dezynsekcji. Zdziwieni zgodzili się. Musieli się zgodzić. Płacę więc wymagam
Pobyt na oddziale zamkniętym wspominam dość miło. Uporządkowałem sprawy zawodowe, otrząsnąłem się a nawet dwa razy wymieniłem spojrzenia z introwertyczką która wylądowała na tym samym oddziale z powodu próby samobójczej.
Powrót do domu odbył się spokojnie. Rodzice przywieźli mnie autem do domu a ja od razu ruszyłem do piwnicy i się w nim zaszyłem. Wyremontowali mi piwnicę bardzo ładnie. Wszędzie były kafelki. Jako że mieszkam w tej ciepłej części świata nie musze się obawiać zimy. Niestety nie dane mi było długo nacieszyć się spokojem. Po trzech tygodniach od mojego powrotu do piwnicy, gdzie co noc słyszałem skrobanie w płytkach zamontowanych na schodach, pojawiły się strupy.
Moją pierwszą reakcją było zerwanie się z łóżka gdy tylko poczułem je i ucieczka z pomieszczenia.
Niestety gdy tylko stałem z łóżka upadłem na podłogę. Nie czułem nóg. Przerażony zdjąłem jeansy i ujrzałem jak około setki tych pijawek przyczepiona jest do moich ud, okolic intymnych, łydek i podbrzusza. Leciutko uchyliłem majtki. Załkałem. Nie czułem bólu, jednak mój penis mimo że był w stanie maksymalnej erekcji, w wielu miejscach był pogryziony. Widziałem z dwa, lub trzy otwory na wylot. I mnóstwo pijawek na nim. Chciałem wrzasnąć ale nie mogłem nic powiedzieć. Przerażony uniosłem rękę i pomacałem się po gardle. Poczułem pod palcami chropowatą powierzchnię. Dotknąłem jedną z nich. I wtedy wydarzyło się coś co sprawiło że zesrałbym się w gacie gdybym coś czuł. Ta pijawka odskoczyła od mojego gardła i zaczęła biec po mojej twarzy. Przebiegła po moim oku. Z bardzo bliska widziałem jej nóżki i podbrzusze. Wodząc wzrokiem za nią i leciutko poruszając głową zaobserwowałem gdzie to coś biegnie. Biegło do dziury, tam gdzie gromadziłem zużyte chusteczki z spermą. Zanim zemdlałem przypomniałem sobie dwie lekcje biologii. Lekcje gdzie nauczycielka mówiła że wilgoć najlepiej wpływa na rozwój organizmów. Oraz że plemniki im bardziej wilgotne otoczenie tym dłużej żyją.
Od tamtego zdarzenia minął już tydzień. Widzę kości u nóg ale nie czuję bólu. Nie czuję głodu. Nic nie czuję. Rodzice się martwią. Ale póki otrzymują pieniądze oraz sygnał że żyje nic nie zrobią. A ja?
Siedzę tutaj i opowiadam moją historię każdemu kogo to zainteresuje. Na niczym już mi nie zależy. Nie krwawię. Nie wydalam. Moje mięśnie są zesztywniałe. Jestem trupem. Żywym trupem który karmi swoje dzieci.
Instynkt macierzyński.
Moje dzieci.
Niech jedzą. Są ważniejsze niż ja.
Moje dzieci…

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Zabawa z goścmi których zaprosiłem na imprezę z okazji moich piećdziesiątych urodzin....

Piwnica była po gruntownym remoncie. Świeżo otynkowana na biało, z wymienioną instalacją elektryczną, z działającą wentylacją prezentowała się znakomicie. Zlikwidowałem pleśń, wilgoć, dziury oraz gniazda myszy i szczurów. Dość duże pomieszczenie, ponad dwadzieścia metrów kwadratowych, było idealnie oświetlone przez lampy które były wmontowane w sufit. Zadowolony z efektu, jaki mi dał gruntowny i kosztowny remont, przystawiłem drabinę do wyjścia i wspinając się cztery metry do góry, wyszedłem do przedpokoju, prowadzącego do piwnicy. Otworzyłem ciężkie, betonowe drzwi, które w innym wypadku zostałaby zamontowane w jakimś bunkrze, przekroczyłem próg i zamknąłem je za sobą. Idealnie pasowały do ściany. Nikt nie powiedziałby, że właśnie w tym miejscu znajduje się tajemne przejście. Zadowolony ruszyłem do kuchni, chcąc przygotować wykwintną kolację dla dwudziestki moich najbliższych przyjaciół. Miała być pyszna zupa pieczarkowa, dwa kurczaki w winie, tort i mnóstwo alkoholu. W końcu pięćdziesiąte urodziny świętuje się raz w życiu, co nie?
Krzątając się po kuchni, co chwila zachodziłem do szopki za moim domem, gdzie pędziłem bimber. Nie okłamywałem siebie. Większa część moich znajomych przyjedzie tylko po to, by móc skosztować mojego trunku, który był najlepszy w całym województwie. Był tak mocny, że wojskowi przyjeżdżali po niego i kupowali kanistrami, by użyć go jako środka czyszczącego i dezynfekującego. Swego czasu jeden seryjny morderca kupował go u mnie, żeby zmyć ślady krwi. Pewnego razu zaniosłem go do laboratorium, by sprawdzili jego moc. Skala się skończyła. Nic dziwnego, że sprzedawałem litrową butelkę za sześćdziesiąt złotych. Cena była tego warta.
Gdy w końcu całe jedzenie było gotowe, poszedłem się umyć, ogolić i przebrać. Starannie ogoliłem całe swoje ciało, sprawiając, że nie było na nim ani jednego włoska. Byłem już łysy na głowie od trzech lat więc najwyższa pora, żeby ciało się zbilansowało. Obciąłem też paznokcie i ubrałem swój najlepszy garnitur. Następnie nakryłem do stołu. Pierwsi goście pojawili się punktualnie o godzinie dwudziestej zero zero. Niestety przyjechali z dziećmi. Z niewielkim uśmiechem przeprosili i powiedzieli, że nie mieli z kim ich zostawić. Z coraz bardziej rzednąca miną, witałem gości i ich dzieci. W sumie do mojego domu przyjechało dziesięciu mężczyzn, dziesięć kobiet, trójka dziewczynek i siódemka chłopców, w przedziale wiekowym od szóstego do dwunastego roku życia oraz jedna nastolatka, mająca około piętnastu lat. Gotka na pierwszy rzut oka. Jednak ja, jako mocno doświadczony życiem człowiek, od razu rozpoznałem jej drugą naturę. Zadowolony wszedłem do pomieszczenia i rozdałem wszystkim gościom szklanki z bimbrem i sokiem. Przyjęcie zacząłem od toastu na moją część. Jako jedyny w towarzystwie, oprócz piętnastoletniej gotki, piłem szampana. Miałem żelazną zasadę która polegała na niepiciu bimbru własnej roboty, a picie soku nie wypadało gospodarzowi. Z kolei dziewczyna wyglądała, jakby się śmiertelnie nudziła dlatego namówiłem jej rodziców, by mogła napić się chociaż szampana. Bimber za bardzo by ją sponiewierał, a soczek jest dla małych dzieci i abstynentów. A, jak wiedziałem od ich rodziców, dziewczyna chodziła do liceum, więc prędzej czy później musiałaby zacząć pić.
Wypijając do dna, obserwowałem wszystkich. Prawie każdy wszystko wypił, tylko niektóre dzieci wzięły niewielki łyk soku. Ale nieważne. Zacząłem powoli w myślach odliczać. Jeden… Dwa… Trzy… Cztery… Pięć… Sześć… Siedem… Osiem… Dziewięć… Dziesięć… Jedenaście… Dwanaście… Trzynaście… Czternaście… Piętnaście… Kilka osób już zemdlało, głównie dzieci… Szesnaście… Dorośli podbiegają do swoich pociech… Siedemnaście... Kilku patrzy na nie… Osiemnaście… Sądzą że otrułem ich dzieci... Dziewiętnaście… Podbiegają do mnie… Dwadzieścia… Wszyscy w pomieszczeniu upadają na podłogę. Wszyscy oprócz mnie i gotki, jedynych, którzy pili napój bez zawartości silnych środków nasennych i niewielkiej dawki neurotoksyny. Uśmiechnąłem się do zdziwionej dziewczyny. Powoli lustrowała wzrokiem sytuację. Mimo że na jej ustach gościło niedowierzanie, w oczach widziałem zadowolenie. Tak jak czułem. Nie lubiła ludzi. Podszedłem, stając naprzeciwko niej. Cofnęła się ze strachem. Była słaba. Chciała zabijać, ale bała się umrzeć. Ha…
Stojąc przed nią, zacząłem podwijać lewy rękaw koszuli. Patrzyła na mnie coraz bardziej zaintrygowana. Chyba zaczynała rozumieć, kim jestem. Gdy zobaczyła wytatuowany pentagram na zgięciu łokcia, a nad nim gwiazdę Dawida z różkami w każdym rogu oraz liczbą dwanaście, skinęła mi tylko głową i odwróciła się, zdejmując spodnie wraz z majtkami. Pochyliła się, wypinając się w moją stronę swoje pośladki. Zobaczyłem, że na jednym z nich ma identyczny tatuaż, tylko że z liczbą pięć. Zdziwiłem się mocno. Nasze bractwo nie przyjmowało dziesięciolatków w swe szeregi. Jednak posiadacze tatuażu muszą sobie pomagać w każdym aspekcie. Takie było prawo i tak brzmiała przysięga. Nie pytała, skąd wiedziałem, że należy ona do bractwa. To widać. Po ruchach. Po oczach. Po duszy. Człowiek po kilku latach uczy się takie rzeczy dostrzegać.
Zadowoleni, że się sobie przedstawiliśmy, krótko i treściwie objaśniłem dziewczynie, jaki jest mój plan i jak ma mi pomóc. Widząc po rumieńcach na jej twarzy i przyspieszonym oddechu, bardzo się to Nikoli spodobało.
Musieliśmy się spieszyć, czekało nas mnóstwo roboty. Trzeba było rozebrać wszystkich dorosłych, dokładnie ogolić, wrzucić ich do piwnicy, połamać piszczele, schować auta, dzieci również ogolić tak, by nie miały nawet małego włoska i zamknąć w jakiejś komórce, związane i zakneblowane, żeby nie przeszkadzały. Mieliśmy na to jakieś siedem godzin. Najgorsze w tym wszystkim okazało się golenie. Niektóre osobniki i osobniczki miały tak gęsty zarost, że maszynka nie dawała rady go ściąć, więc musieliśmy użyć metody inwazyjnej. Palnik acetylenowy osiąga temperaturę około 2400 stopni przy najmniejszej mocy. Wystarczy ułamek sekundy, by wypalić wszystkie włosy. I jakieś dwa ułamki, żeby poparzyć ciała. Dlatego też obsługiwać palnik uczyliśmy się na dzieciach naszych gości, a konkretnie na jednej jedenastolatce i trzech dziesięciolatkach. Skończyło się na dość poważnych poparzeniach dwójki z nich, ale nie byli oni ważni. Ważni byli dorośli, którym zafundowaliśmy tylko leciutkie poparzenia, a ogoliliśmy perfekcyjnie. Następnie całej dwudziestce wstrzyknęliśmy po odpowiednim koncentracie. Dziesięć kobiet i jeden pan dostali ten sam środek, pozostali otrzymali prawie to samo – koncentrat tylko lekko się różniący. Otrzymanie tego środka wymagało dość łagodnego (jak na standardy naszej sekty) rytuału, a był on bardzo potrzebny do tego, co miało się zaraz wydarzyć.
Auta załadowaliśmy na moją lawetę, zawieźliśmy na pobliskie złomowisko i sprasowaliśmy na maszynie. Właścicielem tego złomowiska byłem ja, a okoliczni mieszkańcy wiedzieli, że potrafię pracować w środku nocy, więc nikt nigdy się nie dowie. Wróciliśmy do domu piętnaście minut przed przebudzeniem się naszych więźniów. W samą porą, bowiem przypomniałem sobie o jednym aspekcie, który mógł całkowicie zniszczyć moje plany. Szybko spytałem się Nikoli, czy jest ona całkowicie ogolona. Wystarczyło mi tylko jedno spojrzenie, by zrozumieć, że nie. Kazałem jej się rozebrać, a sam ruszyłem po maszynkę i piankę do golenia. Nie powiem, że nie podobał mi się widok nastoletniego, wysportowanego i prawie idealnego ciałka. Ale nie było po co podziwiać. Miałem pięćdziesiąt lat na karku, przez co nawet viagra czasami nie działała, a napatrzyłem się dość w swoim życiu, dlatego szybko i sprawnymi ruchami ogoliłem dziewczynę.
Następnie obróciłem dziewczynę na brzuch i recytując krótkie zaklęcie wbiłem igłę prosto w środek wytatuowanego pentagramu na jej ciele. Jęknęła. Nie zważając na to, powtórzyłem zaklęcie i tą samą igłę wkłułem w swój pentagram.
Gotowe. Teraz zostaliśmy wymazani z pamięci jakiekolwiek człowieka, systemu, rejestru i spisu. Nie istnieliśmy. Nikt nas nie znał. Nikt nie pamiętał niczego, związanego z nami. Nikt, oprócz członków sekty, bowiem na nich ten czar nie działał. Nikola szybko się ubrała i razem zasiedliśmy przed plazmą, do której podłączone były kamery w piwnicy. Obok kanapy stała lodówka i barek z alkoholem. Wyciągnęliśmy popcorn, wzięliśmy po zimnym piwku i zaczęliśmy oglądać przedstawienie. Początkowo nic się nie działo, ofiary budziły się, próbując oswoić się z bólem i dezorientacją, spowodowaną dwoma faktami - jak się tu znaleźli i gdzie byli wcześniej. Mogli pamiętać jedynie, że na jakiejś imprezie. Nic więcej. Prawdziwa akcja zaczęła się dopiero później, gdy mając już pewność, że oswoili się z sytuacją , tym że oślepli i nie wiedzą gdzie są, puściłem nagranie. Tak spreparowane, że głos, jaki się z niego wydobył, należał do młodego chłopca przed mutacją. Dziecka, można by rzec. Nagranie uświadomiło ich tylko, że są więźniami, moimi zabawkami, że ich dzieci są bezpieczne a także, że jeżeli wypełnią moją wolę to przeżyją, a wtedy wypuszczę ich na wolność. Nie kłamałem. Nie w ścisłym sensie. Ich jedyne zadanie polegało na tym, że każdy partner w ciągu pięciu dni ma zapłodnić każdą kobietę i odczekać dziewięć miesięcy, by te urodziły. Wraz z Nikolą oglądaliśmy ten spektakl porno. A właściwie trzy dni strajku, gdyż i panowie i panie głęboko protestowali przeciwko wykonaniu zadania, dopóki nie staliśmy się źli, że tyle czasu to zajmuje. Wpuściliśmy z Nikolą gaz usypiający do piwnicy, zeszliśmy i wyrwaliśmy im języki.
Dopiero po tym incydencie zajęli się tym, co chcieliśmy, żeby zrobili. W sumie całkiem sprytnie. Po trzech miesiącach karmienia ich raz dziennie, mieliśmy już całkowitą pewność, że wszystkie panie są w ciąży. Zadowoleni, wraz z Nikolą postanowiliśmy rozpocząć drugą fazę rytuału. Jedzenie dawaliśmy im co trzy, cztery dni i były to porcje, które ledwie wystarczały na pokrycie zapotrzebowania organizmu.
Po trzech tygodniach takiej głodówki nadszedł czas na uaktywnienie koncentratu. Jedenaście osób - dziesięć kobiet i jeden mężczyzna, mieli wstrzykniętą  tylko substancję o numerze Y00, a każdy z pozostałych dziewięciu panów miał wstrzyknięte Y00 oraz X01 lub dalszy numer, np. X02, X03 itd. Ignorując zapach rozkładających się dzieci, które trzymaliśmy w komórce i nie karmiliśmy, wskutek czego zdechły z głodu, postanowiliśmy aktywować roztwór podpisany jako X09 oraz wszystkie Y00.
Efekt był znacznie lepszy, niż ten opisywany w podręczniku. Cała dziewiętnastka, której aktywowaliśmy Y00, rzuciła się na X09, dosłownie rozszarpując go na kawałki. Z wielką fascynacją obserwowaliśmy, jak niczym dzikie zwierzęta, klęczeli oni nad jego ciałem, rękoma i zębami odrywając kawałki ciała. Oddzielali jedne kości od drugich, byle dojść do szpiku. Całkowicie zjedzenie nosiciela X09 zajęło im dwadzieścia minut. Nie zostało nic. Tylko kupa kości, które w wielu przypadkach były połamane, a także kilka zębów. Jego czaszka praktycznie została zmiażdżona. Wątpiliśmy z Nikolą, by cokolwiek można było ułożyć z jej odłamków. Wielką radość przeżyliśmy też obserwując, jak ślepi i niemi więźniowie uświadamiają sobie, jak straszny czyn popełnili. Dzięki ci, doktorze Mengele, za stworzenie tak ciekawego rytuału. Po tym incydencie zmniejszyliśmy „ofiarom” dawki jedzenia oraz ich częstotliwość do dwóch posiłków tygodniowo. Po jakimś czasie aktywowaliśmy X08. Pożarcie go trwało o kilka minut dłużej, niż poprzedniego. W międzyczasie ja i Nikola zakolegowaliśmy się. Ona mieszkała w moim pokoju, ja natomiast spałem w gabinecie, tuż obok komórki z dziećmi. Słodki odór rozkładu był dla mnie niczym najlepsze perfumy. Niestety moja współlokatorka nie była aż tak doświadczona i zapach ten przyprawiał ją o mdłości. Ale to się zmieni. Też tak miałem na początku swej kariery. Dopiero Przejście Z Umarłymi miało ją przekonać do tego zapachu.
Wracając zaś do samej historii, średnio co dwa, może trzy tygodnie aktywowaliśmy kolejny środek sprawiając, że na dwa dni przed rozwiązaniem, w piwnicy było osiem stosików kości, jeden właściciel X01 i jedenaście właścicieli Y00. Ostatni środek mieliśmy aktywować dopiero, gdy u wszystkich kobiet zacznie się poród, co miało nastąpić lada chwila. Lada chwila, wszystkie kobiety miały zacząć rodzić jednocześnie. Dlatego też wraz z Nikolą siedzieliśmy na zmianę przed telewizorem, czekając na ten moment. W końcu, gdy już wszystkim kobietom poszły wody, włączyliśmy X01. Jak zawsze rzuciły się na mężczyznę. Dziesięć kobiet i jeden facet, odrywali kawałki ciała, pożerając je.. Z wielką radością, podnieceniem i niecierpliwością obserwowaliśmy, jak niemowlaki wysuwają się z macic swoich matek i upadają na twardą posadzkę. Na szczęście nic im się nie stało. Z coraz większym napięciem patrzyliśmy, czy rytuał się powiódł. Widząc, jak niemowlaki czołgają się w stronę ostatniego przy życiu mężczyzny z Y00 i wgryzają się w jego ciało, zaczęliśmy płakać ze szczęścia. Sukces był pełny. Obserwując, jak mężczyzna otumaniony przez Y00 wciąż pożera martwe już ciało X01 i nie zważa na fakt, że znaczna część jego ciała została już zjedzona przez noworodki, otworzyliśmy szampana i zaczęliśmy go pić. To był prawdziwy sukces. Rytuał był bardzo skomplikowany i złożony. Wątpię, że  udałby mi się bez pomocy Nikoli.
W każdym razie, gdy tylko dzieci i ich matki najadły się ostatnimi mężczyznami, wpuściliśmy do piwnicy gaz usypiający i weszliśmy do niej w maskach ochronnych. Każde dziecko zasnęło , trzymając rękoma albo ustami pierś swojej matki. Zadowoleni, połamaliśmy im rączki i nóżki, by nigdzie nie uciekły, a potem pakując je do kartonu, zanieśliśmy na górę, do kuchni. Matkom, jako że były nam zupełnie niepotrzebne, szybko i fachowo poderżnęliśmy gardła, następnie wlaliśmy do piwnicy ponad czterdzieści litrów paliwa, wrzuciliśmy resztki rozłożonych ciał dzieciaków z komórki i podpaliliśmy.
Następnie wróciliśmy do kuchni, gdzie ułożyliśmy na podłodze dwa malutkie pentagramy. W każdym roku kładliśmy dziecko, a linie stworzyliśmy otwierając im brzuchy i wyciągając jelita, które przywiązywaliśmy do lewej nogi następnego dzieciaka. Zadowoleni z efektu, czekaliśmy aż maluchy się obudzą. Nikola stała na progu kuchni, całkowicie zapatrzona na nasze dzieło. Zaszedłem ją od tyłu i poderżnąłem gardło. Ignorując bryzgającą krew krztuszenie się dziewczyny, otworzyłem drzwi od piwnicy i wrzuciłem ją do piekła, jakie stworzyliśmy. Następnie stanąłem nad obydwoma pentagramami  i wypowiedziałem zaklęcie.
Oczy niemowlaków zabłysnęły żółcią, następnie zielenią i czerwienią, aż w końcu stały się czarne. Przez chwilę rozchodził się przeraźliwy pisk, a potem dzieci wybuchły, zalewając moją kuchnie mieszaniną krwi, flaków i innych wnętrzności.
Lekko zniesmaczony podszedłem do lustra, spojrzałem sobie prosto w oczy i wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni. Wybrałem jedyny numer, jaki miałem zapisany. Odebrano po pierwszym sygnale. Rzuciłem tylko, wciąż wpatrzony w lustro:
- To ja. Rytuał działa.
Rozłączyłem się. Z lustra spoglądało na mnie moje dwadzieścia lat młodsze odbicie.


piątek, 3 stycznia 2014

Zły Mikuś



Ciemna postać powoli zbliżyła się do komina. Spojrzała na kopertę od listu. Adres nadawcy się zgadzał. Obejrzała się za siebie. Wszystko było na swoim miejscu. Zajrzała wgłęb. Tak jak się spodziewała, w kominku nie paliło się, ani nie było kratki. Można było spokojnie się włamywać. Ostrożnie, uważając na oblodzenie i śliskie dachówki, podeszła do pojazdu, wyciągnęła worek i wróciła do tylnego wejścia. Przełożyła jedną nogę przez gzyms i wyszukując punktu podparcia w postaci braku cegły w obmurowaniu, dołożyła drugą.
Chwilę później wylądowała na jeszcze ciepłych węgielkach i dławiąc przekleństwo, jakie cisnęło się na jej ustach pomyślała: „Znów to samo”, mając na myśli komin tak pełny sadzy, że można było się na niej ślizgać. Sprawdziła szybko, czy wszystkie kości ma na swoim miejscu, a następnie podniosła worek i pomaszerowała do punktu docelowego. Stojąc przed swym celem, spokojnie wyciągnęła z worka wagę i list. Zaczęła po cichu czytać na głos:
- Drogi Święty Mikołaju. Mam na imię Hania i mam siedem lat. Byłam bardzo grzeczna w tym roku, dlatego też proszę cię, abyś dał mi pod choinkę: takiego samego pieska, jakiego ma Marcelina ode mnie z klasy, paczkę gumek do włosów oraz lalkę barbie, ten sam typ, co dostała Ola, mieszkająca obok mnie. W zamian obiecuję, że będę bardzo grzeczna i nie pozwolę, by mojemu małemu braciszkowi stała się krzywda w przyszłym roku. Podpisano: Hania Janukowicz.
Mikołaj uśmiechnął się, wyciągnął z kieszeni mapę domu i udał się z wagą do pokoju dziewczynki. Wszedł cicho do pokoju dziecka i podszedł do śpiącej. Wyciągnął z kieszeni nożyczki do paznokci i spokojnym ruchem obciął dużego paznokcia u lewej stopy, po czym rzucił go na wagę. Szala ani trochę się nie przechyliła. Święty, nie przejmując się tym, zaczął po kolei obcinać paznokcie dziewczyny i wrzucać je na szalę od wagi. Nadal spoczywała ona w jednym miejscu. Zniesmaczony wyciągnął nożyczki, odciął jedno pasemko włosów i rzucił na wagę. Szala się przechyliła. Zadowolony schował wagę do worka, a odważniki wrzucił pod łóżko dziecka i wrócił do pokoju, gdzie stała choinka. Spokojnie wyciągnął z worka lalkę barbie i gumki do włosów. Niestety, spadając siedem metrów w dół, wylądował on na worku, wskutek czego „piesek taki sam, jak ma Marcelina” wyglądał troszkę bardziej jak naleśnik niż piesek, o którym marzyła dziewczyna.
Mikołaj wzruszył ramionami, obiecał sobie, że schudnie te dwadzieścia kilogramów, po czym zaczął się z powrotem wspinać, by wyjść z komina.
Siadając w saniach spojrzał na następny adres. Zaklął. Poznań. Powietrze między Łodzią a Poznaniem było naprawdę lodowate. Spokojnie wystartował z pobliskiego dachu i poleciał.
Mikołaj po drodze przeklinał dwudziesty pierwszy wiek. Nie z faktu, że na niebie latało mnóstwo samolotów, lecz z tego, że ludzie szybko uwierzyli w fakt, że Mikołaj nie istnieje i przestali w niego wierzyć, wskutek czego otrzymywał przerażająco małą ilość listów.
Święty ściągnął lejce i wylądował na dachu pobliskiego bloku. Instynktownie czuł, gdzie mieszka nadawca kolejnego listu. Znowu zaklął. Tym razem bardzo szpetnie. Kolejnym przekleństwem nowych czasów było istnienie bloków. Brak komina, ogrzewanie było na gaz. Westchnął, po czym chwycił listy w zęby, podszedł do przewodu wentylacyjnego, odłamał kratkę i zaczął się przeciskać. W końcu doszedł do mieszkania swojej następnej klientki i wyłamując kratkę, wszedł do salonu. Wyciągnął list i zaczął czytać:
- Kochany Santa Clausie. Hej. Jestem Łucja. Mieszkam w Poznaniu i chodzę do trzeciej klasy podstawówki. Jako że chodziłam do kościółka i byłem bardzo miła dla wszystkich, proszę o zestaw klocków lego, czekoladę i żołnierzyki, bo tamte już mi się pogubiły. Pozdrawiam, Łucja Myśliwska.
Mikołaj uśmiechnął się, wyciągnął z kieszeni mapę domu i udał się z wagą do pokoju dziewczynki. Wszedł cicho do pokoju dziecka i podszedł do śpiącej. Wyciągnął z kieszeni nożyczki do paznokci i spokojnym ruchem obciął dużego paznokcia u lewej stopy, po czym rzucił na wagę. Szala ani trochę się nie przechyliła. Święty, nie przejmując się tym, zaczął po kolei obcinać paznokcie dziewczyny i wrzucać je na szalę od wagi. Nadal spoczywała ona w jednym miejscu. Zniesmaczony wyciągnął nożyczki, odciął jedno pasemko włosów i rzucił na wagę. Szala nie poruszyła się. Zawiedziony uciął kolejne. I kolejne. Ogolił dziewczynce całą głowę, ale waga nadal się nie poruszyła. Zasmucony delikatnie otworzył usta dziewczynki i wyrwał jej mleczaka. Jęknęła przez sen, ale nie obudziła się. Magia tej nocy nie pozwala żadnemu dziecku na świecie obudzić się. Waga nadal się nie przechyliła. Mikołaj zmartwił się strasznie. „Niedobrze” - pomyślał zasmucony. Niestety takie było prawo i musiał postępować dalej. Dziecku należało dać prezent, a aby dać prezent szala dobra musiała przechylić szalę zła. Na szali zła umieszczone były wszystkie złe uczynki dziecka, a na szali dobra należało dawać części ciała dziecka, by przechylić ją. Mikołaj westchnął i wyrwał dziecku drugiego mleczka. I trzeciego. I czwartego. Dopiero przy siedemnastym, gdy krew zaczęła się wylewać z kącików ust, szala przechyliła się. Zadowolony schował wagę do worka, a odważniki wrzucił pod łóżko dziecka, z wyjątkiem mleczaków, które schował pod poduszkę w nadziei, że wróżka zębuszka je odnajdzie. Wrócił do pokoju, w którym stała choinka. Wyciągnął prezenty i położył je pod nią. Zadowolony, że kolejne dziecko będzie dzięki niemu szczęśliwe święta, wszedł do wentylacji i udał się do następnego mieszkania. Był to trzeci i ostatni list w Polsce. Potem miał ruszyć do Czech. Przecisnął się przez oblężoną przez pająki wentylację i wtoczył się do pokoju, gdzie stała choinka. Wyciągnął z ust list i zaczął czytać:
„Siemaneczko Mikołajciu. Piszę ten list tylko dlatego, że Łucja mnie o to prosiła. Nie wierzę w twoje istnienie. No ale musze zgrywać pozory, więc walimy koksem. Jestem Sara, mam czternaście lat i gdy tylko skończę pisać ten list, spalę go. Tak samo jak list Łucji. W każdym razie musze cię o coś poprosić, a więc, jeśli byś mógł, to daj mi na gwiazdkę okres, bo spóźnia mi się już trzy miesiące. Trzym się tam ciepło, bo podobno pizga u was. Sara Druga”
Mikołaj uśmiechnął się ponuro, bądź co bądź takiego listu się nie spodziewał, ale pomyślał: „Co mi tam?”, po czym udał się z wagą do pokoju nastolatki. Wszedł cicho do pokoju i podszedł do śpiącej. Wyciągnął z kieszeni nożyczki do paznokci i spokojnym ruchem obciął dużego paznokcia u lewej stopy, a następnie rzucił go na wagę. Szala ani trochę się nie przechyliła. Święty, nie przejmując się tym, zaczął po kolei obcinać paznokcie dziewczyny i wrzucać je na szalę od wagi. Nadal spoczywała ona w jednym miejscu. Zawiedziony wyciągnął nożyczki, odciął jedno pasemko włosów i rzucił na wagę. Nie poruszyła się. Zrozpaczony uciął kolejne. Niestety i tym razem ogolił dziewczynę na łyso. Najpierw na głowie, a potem na całym ciele. Niestety nic to nie dało. Zrozpaczony spojrzał na zęby dziewczyny. Mruknął:
- Cholera jasna. Nie chcę, ale muszę.
Pierwszy stały ząb nie przechylił wagi. Ani dwudziesty ósmy. Zrozpaczony Mikołaj zaczął drapać się po głowie, myśląc, co dalej. Nie mógł zakończyć ważenia, ponieważ nastolatka chciała prezent, a on musiał go dać. Z kolei dziewczyna musiała pokazać, że jest dobra. W końcu zdecydował, co należy następnego uciąć. Pewnym ruchem zdjął dół pidżamy dziewczyny, rozszerzył nogi i wyciął nożyczkami łechtaczkę. Niestety szala nie przechyliła się ani trochę. Zatroskany ciął dalej, wycinając zewnętrzne wargi sromowe nastolatki. Nadal nic. Zniesmaczony głęboką demoralizacją dziewczyną, wrócił do jej stóp i zaczął ucinać jej kolejne palce. Niestety pełny komplet dwudziestu palców, sromu, łechtaczki, włosów i paznokci nadal nie przechylił szali zła. Obciął więc nożyczkami jedno ucho dziewczyny, potem drugie, następnie usta, język, nos i wydłubał oczy, za każdym wrzucając odciętą część ciała na szalę, która nie mogła się przeważyć. Zły i zirytowany Mikołaj wyciągnął z worka tasak. Był on rzadko używany, więc w przeciwieństwie do nożyczek, był zardzewiały. Chwycił Sarę za jedną łydkę, odciągnął i machnął narzędziem, pozbawiając jej stopy, którą zaraz rzucił na szale. Zaczął się irytować. Ani drgnęło. Przesunął rękę na udo nastolatki i ciął raz jeszcze w kolano, odcinając łydkę. Równie dobrze mógłby tam rzucić piórko. Waga ani o milimetr nie zmieniła swojego rozstawienia. To samo, gdy na wagę poleciała druga stopa, łydka, obie dłonie, ręce i ramiona. Waga ani trochę nie ruszyła się. Mikołaj chwycił się jedną pierś nastolatki i zaczął ją odcinać. Ani ona, ani jej bliźniacza siostrzyczka nie pomogły przeważyć szali.
Zrozpaczony Mikołaj osiadł na podłodze opierając głową się o ścianę. Łzy powoli ciekły mu po policzkach. To była pierwsza taka sytuacja w jego karierze. Czuł, jak zbiera mu się na szlochanie, gdy nagle olśnienie i wyjście z całej sytuacji spłynęło na niego jak objawienie. Szybko podszedł do dziewczyny, rozszerzył jej nogi, po czym wsadził całą ręką do pochwy, próbując palcami wymacać płód. Posuwał się powoli, milimetr po milimetrze. Ścianki waginy nastolatki były niezwykle ciasne, wskutek czego prowadził on nieustanny pojedynek o każdy ruch w głąb jej jestestwa. Samą dziewczynę tak mocno przesunął że całym ciałem oparta była o ścianę. W końcu, gdy zostało mu jakieś pięć centymetrów ramienia, wymacał palcami płód, zacisnął na nim swoją rękę i krzycząc triumfalnie wyrwał go z macicy nastolatki, po czym rzucił go na wagę. Obserwował z rozkoszą, jak szala powoli przechylała się na stronę dobra.
Niestety.
Gdy zabrakło jakiś dwóch centymetrów, by szala dobra była niżej niż szala zła, waga przestała się przechylać.
Mikołaj, powstrzymując płacz, wrócił do pokoju, w którym stała choinka i robiąc to po raz pierwszy w swojej karierze, wyciągnął z worka rózgę dla niegrzecznej Sary.
Po chwili wrócił do sań i wyciągnął butelkę koniaku. Wziął solidnego grzdyla i poleciał do Czech.
A czy wy drogie dzieci napisałyście już list do Świętego Mikołaja?