piątek, 3 stycznia 2014

Zły Mikuś



Ciemna postać powoli zbliżyła się do komina. Spojrzała na kopertę od listu. Adres nadawcy się zgadzał. Obejrzała się za siebie. Wszystko było na swoim miejscu. Zajrzała wgłęb. Tak jak się spodziewała, w kominku nie paliło się, ani nie było kratki. Można było spokojnie się włamywać. Ostrożnie, uważając na oblodzenie i śliskie dachówki, podeszła do pojazdu, wyciągnęła worek i wróciła do tylnego wejścia. Przełożyła jedną nogę przez gzyms i wyszukując punktu podparcia w postaci braku cegły w obmurowaniu, dołożyła drugą.
Chwilę później wylądowała na jeszcze ciepłych węgielkach i dławiąc przekleństwo, jakie cisnęło się na jej ustach pomyślała: „Znów to samo”, mając na myśli komin tak pełny sadzy, że można było się na niej ślizgać. Sprawdziła szybko, czy wszystkie kości ma na swoim miejscu, a następnie podniosła worek i pomaszerowała do punktu docelowego. Stojąc przed swym celem, spokojnie wyciągnęła z worka wagę i list. Zaczęła po cichu czytać na głos:
- Drogi Święty Mikołaju. Mam na imię Hania i mam siedem lat. Byłam bardzo grzeczna w tym roku, dlatego też proszę cię, abyś dał mi pod choinkę: takiego samego pieska, jakiego ma Marcelina ode mnie z klasy, paczkę gumek do włosów oraz lalkę barbie, ten sam typ, co dostała Ola, mieszkająca obok mnie. W zamian obiecuję, że będę bardzo grzeczna i nie pozwolę, by mojemu małemu braciszkowi stała się krzywda w przyszłym roku. Podpisano: Hania Janukowicz.
Mikołaj uśmiechnął się, wyciągnął z kieszeni mapę domu i udał się z wagą do pokoju dziewczynki. Wszedł cicho do pokoju dziecka i podszedł do śpiącej. Wyciągnął z kieszeni nożyczki do paznokci i spokojnym ruchem obciął dużego paznokcia u lewej stopy, po czym rzucił go na wagę. Szala ani trochę się nie przechyliła. Święty, nie przejmując się tym, zaczął po kolei obcinać paznokcie dziewczyny i wrzucać je na szalę od wagi. Nadal spoczywała ona w jednym miejscu. Zniesmaczony wyciągnął nożyczki, odciął jedno pasemko włosów i rzucił na wagę. Szala się przechyliła. Zadowolony schował wagę do worka, a odważniki wrzucił pod łóżko dziecka i wrócił do pokoju, gdzie stała choinka. Spokojnie wyciągnął z worka lalkę barbie i gumki do włosów. Niestety, spadając siedem metrów w dół, wylądował on na worku, wskutek czego „piesek taki sam, jak ma Marcelina” wyglądał troszkę bardziej jak naleśnik niż piesek, o którym marzyła dziewczyna.
Mikołaj wzruszył ramionami, obiecał sobie, że schudnie te dwadzieścia kilogramów, po czym zaczął się z powrotem wspinać, by wyjść z komina.
Siadając w saniach spojrzał na następny adres. Zaklął. Poznań. Powietrze między Łodzią a Poznaniem było naprawdę lodowate. Spokojnie wystartował z pobliskiego dachu i poleciał.
Mikołaj po drodze przeklinał dwudziesty pierwszy wiek. Nie z faktu, że na niebie latało mnóstwo samolotów, lecz z tego, że ludzie szybko uwierzyli w fakt, że Mikołaj nie istnieje i przestali w niego wierzyć, wskutek czego otrzymywał przerażająco małą ilość listów.
Święty ściągnął lejce i wylądował na dachu pobliskiego bloku. Instynktownie czuł, gdzie mieszka nadawca kolejnego listu. Znowu zaklął. Tym razem bardzo szpetnie. Kolejnym przekleństwem nowych czasów było istnienie bloków. Brak komina, ogrzewanie było na gaz. Westchnął, po czym chwycił listy w zęby, podszedł do przewodu wentylacyjnego, odłamał kratkę i zaczął się przeciskać. W końcu doszedł do mieszkania swojej następnej klientki i wyłamując kratkę, wszedł do salonu. Wyciągnął list i zaczął czytać:
- Kochany Santa Clausie. Hej. Jestem Łucja. Mieszkam w Poznaniu i chodzę do trzeciej klasy podstawówki. Jako że chodziłam do kościółka i byłem bardzo miła dla wszystkich, proszę o zestaw klocków lego, czekoladę i żołnierzyki, bo tamte już mi się pogubiły. Pozdrawiam, Łucja Myśliwska.
Mikołaj uśmiechnął się, wyciągnął z kieszeni mapę domu i udał się z wagą do pokoju dziewczynki. Wszedł cicho do pokoju dziecka i podszedł do śpiącej. Wyciągnął z kieszeni nożyczki do paznokci i spokojnym ruchem obciął dużego paznokcia u lewej stopy, po czym rzucił na wagę. Szala ani trochę się nie przechyliła. Święty, nie przejmując się tym, zaczął po kolei obcinać paznokcie dziewczyny i wrzucać je na szalę od wagi. Nadal spoczywała ona w jednym miejscu. Zniesmaczony wyciągnął nożyczki, odciął jedno pasemko włosów i rzucił na wagę. Szala nie poruszyła się. Zawiedziony uciął kolejne. I kolejne. Ogolił dziewczynce całą głowę, ale waga nadal się nie poruszyła. Zasmucony delikatnie otworzył usta dziewczynki i wyrwał jej mleczaka. Jęknęła przez sen, ale nie obudziła się. Magia tej nocy nie pozwala żadnemu dziecku na świecie obudzić się. Waga nadal się nie przechyliła. Mikołaj zmartwił się strasznie. „Niedobrze” - pomyślał zasmucony. Niestety takie było prawo i musiał postępować dalej. Dziecku należało dać prezent, a aby dać prezent szala dobra musiała przechylić szalę zła. Na szali zła umieszczone były wszystkie złe uczynki dziecka, a na szali dobra należało dawać części ciała dziecka, by przechylić ją. Mikołaj westchnął i wyrwał dziecku drugiego mleczka. I trzeciego. I czwartego. Dopiero przy siedemnastym, gdy krew zaczęła się wylewać z kącików ust, szala przechyliła się. Zadowolony schował wagę do worka, a odważniki wrzucił pod łóżko dziecka, z wyjątkiem mleczaków, które schował pod poduszkę w nadziei, że wróżka zębuszka je odnajdzie. Wrócił do pokoju, w którym stała choinka. Wyciągnął prezenty i położył je pod nią. Zadowolony, że kolejne dziecko będzie dzięki niemu szczęśliwe święta, wszedł do wentylacji i udał się do następnego mieszkania. Był to trzeci i ostatni list w Polsce. Potem miał ruszyć do Czech. Przecisnął się przez oblężoną przez pająki wentylację i wtoczył się do pokoju, gdzie stała choinka. Wyciągnął z ust list i zaczął czytać:
„Siemaneczko Mikołajciu. Piszę ten list tylko dlatego, że Łucja mnie o to prosiła. Nie wierzę w twoje istnienie. No ale musze zgrywać pozory, więc walimy koksem. Jestem Sara, mam czternaście lat i gdy tylko skończę pisać ten list, spalę go. Tak samo jak list Łucji. W każdym razie musze cię o coś poprosić, a więc, jeśli byś mógł, to daj mi na gwiazdkę okres, bo spóźnia mi się już trzy miesiące. Trzym się tam ciepło, bo podobno pizga u was. Sara Druga”
Mikołaj uśmiechnął się ponuro, bądź co bądź takiego listu się nie spodziewał, ale pomyślał: „Co mi tam?”, po czym udał się z wagą do pokoju nastolatki. Wszedł cicho do pokoju i podszedł do śpiącej. Wyciągnął z kieszeni nożyczki do paznokci i spokojnym ruchem obciął dużego paznokcia u lewej stopy, a następnie rzucił go na wagę. Szala ani trochę się nie przechyliła. Święty, nie przejmując się tym, zaczął po kolei obcinać paznokcie dziewczyny i wrzucać je na szalę od wagi. Nadal spoczywała ona w jednym miejscu. Zawiedziony wyciągnął nożyczki, odciął jedno pasemko włosów i rzucił na wagę. Nie poruszyła się. Zrozpaczony uciął kolejne. Niestety i tym razem ogolił dziewczynę na łyso. Najpierw na głowie, a potem na całym ciele. Niestety nic to nie dało. Zrozpaczony spojrzał na zęby dziewczyny. Mruknął:
- Cholera jasna. Nie chcę, ale muszę.
Pierwszy stały ząb nie przechylił wagi. Ani dwudziesty ósmy. Zrozpaczony Mikołaj zaczął drapać się po głowie, myśląc, co dalej. Nie mógł zakończyć ważenia, ponieważ nastolatka chciała prezent, a on musiał go dać. Z kolei dziewczyna musiała pokazać, że jest dobra. W końcu zdecydował, co należy następnego uciąć. Pewnym ruchem zdjął dół pidżamy dziewczyny, rozszerzył nogi i wyciął nożyczkami łechtaczkę. Niestety szala nie przechyliła się ani trochę. Zatroskany ciął dalej, wycinając zewnętrzne wargi sromowe nastolatki. Nadal nic. Zniesmaczony głęboką demoralizacją dziewczyną, wrócił do jej stóp i zaczął ucinać jej kolejne palce. Niestety pełny komplet dwudziestu palców, sromu, łechtaczki, włosów i paznokci nadal nie przechylił szali zła. Obciął więc nożyczkami jedno ucho dziewczyny, potem drugie, następnie usta, język, nos i wydłubał oczy, za każdym wrzucając odciętą część ciała na szalę, która nie mogła się przeważyć. Zły i zirytowany Mikołaj wyciągnął z worka tasak. Był on rzadko używany, więc w przeciwieństwie do nożyczek, był zardzewiały. Chwycił Sarę za jedną łydkę, odciągnął i machnął narzędziem, pozbawiając jej stopy, którą zaraz rzucił na szale. Zaczął się irytować. Ani drgnęło. Przesunął rękę na udo nastolatki i ciął raz jeszcze w kolano, odcinając łydkę. Równie dobrze mógłby tam rzucić piórko. Waga ani o milimetr nie zmieniła swojego rozstawienia. To samo, gdy na wagę poleciała druga stopa, łydka, obie dłonie, ręce i ramiona. Waga ani trochę nie ruszyła się. Mikołaj chwycił się jedną pierś nastolatki i zaczął ją odcinać. Ani ona, ani jej bliźniacza siostrzyczka nie pomogły przeważyć szali.
Zrozpaczony Mikołaj osiadł na podłodze opierając głową się o ścianę. Łzy powoli ciekły mu po policzkach. To była pierwsza taka sytuacja w jego karierze. Czuł, jak zbiera mu się na szlochanie, gdy nagle olśnienie i wyjście z całej sytuacji spłynęło na niego jak objawienie. Szybko podszedł do dziewczyny, rozszerzył jej nogi, po czym wsadził całą ręką do pochwy, próbując palcami wymacać płód. Posuwał się powoli, milimetr po milimetrze. Ścianki waginy nastolatki były niezwykle ciasne, wskutek czego prowadził on nieustanny pojedynek o każdy ruch w głąb jej jestestwa. Samą dziewczynę tak mocno przesunął że całym ciałem oparta była o ścianę. W końcu, gdy zostało mu jakieś pięć centymetrów ramienia, wymacał palcami płód, zacisnął na nim swoją rękę i krzycząc triumfalnie wyrwał go z macicy nastolatki, po czym rzucił go na wagę. Obserwował z rozkoszą, jak szala powoli przechylała się na stronę dobra.
Niestety.
Gdy zabrakło jakiś dwóch centymetrów, by szala dobra była niżej niż szala zła, waga przestała się przechylać.
Mikołaj, powstrzymując płacz, wrócił do pokoju, w którym stała choinka i robiąc to po raz pierwszy w swojej karierze, wyciągnął z worka rózgę dla niegrzecznej Sary.
Po chwili wrócił do sań i wyciągnął butelkę koniaku. Wziął solidnego grzdyla i poleciał do Czech.
A czy wy drogie dzieci napisałyście już list do Świętego Mikołaja?

3 komentarze:

Wszelkie głupie lub nie na miejscu i nie związane z tematem posta komentarze będą kasowane