Ciemna postać powoli zbliżyła się do komina. Spojrzała na kopertę od
listu. Adres nadawcy się zgadzał. Obejrzała się za siebie. Wszystko było na
swoim miejscu. Zajrzała wgłęb. Tak jak się spodziewała, w kominku nie paliło
się, ani nie było kratki. Można było spokojnie się włamywać. Ostrożnie,
uważając na oblodzenie i śliskie dachówki, podeszła do pojazdu, wyciągnęła
worek i wróciła do tylnego wejścia. Przełożyła jedną nogę przez gzyms i
wyszukując punktu podparcia w postaci braku cegły w obmurowaniu, dołożyła
drugą.
Chwilę później wylądowała na jeszcze ciepłych węgielkach i dławiąc
przekleństwo, jakie cisnęło się na jej ustach pomyślała: „Znów to samo”, mając
na myśli komin tak pełny sadzy, że można było się na niej ślizgać. Sprawdziła
szybko, czy wszystkie kości ma na swoim miejscu, a następnie podniosła worek i
pomaszerowała do punktu docelowego. Stojąc przed swym celem, spokojnie
wyciągnęła z worka wagę i list. Zaczęła po cichu czytać na głos:
- Drogi Święty Mikołaju. Mam na imię Hania i mam siedem lat. Byłam
bardzo grzeczna w tym roku, dlatego też proszę cię, abyś dał mi pod choinkę:
takiego samego pieska, jakiego ma Marcelina ode mnie z klasy, paczkę gumek do
włosów oraz lalkę barbie, ten sam typ, co dostała Ola, mieszkająca obok mnie. W
zamian obiecuję, że będę bardzo grzeczna i nie pozwolę, by mojemu małemu
braciszkowi stała się krzywda w przyszłym roku. Podpisano: Hania Janukowicz.
Mikołaj uśmiechnął się, wyciągnął z kieszeni mapę domu i udał się z
wagą do pokoju dziewczynki. Wszedł cicho do pokoju dziecka i podszedł do
śpiącej. Wyciągnął z kieszeni nożyczki do paznokci i spokojnym ruchem obciął
dużego paznokcia u lewej stopy, po czym rzucił go na wagę. Szala ani trochę się
nie przechyliła. Święty, nie przejmując się tym, zaczął po kolei obcinać
paznokcie dziewczyny i wrzucać je na szalę od wagi. Nadal spoczywała ona w
jednym miejscu. Zniesmaczony wyciągnął nożyczki, odciął jedno pasemko włosów i
rzucił na wagę. Szala się przechyliła. Zadowolony schował wagę do worka, a odważniki
wrzucił pod łóżko dziecka i wrócił do pokoju, gdzie stała choinka. Spokojnie
wyciągnął z worka lalkę barbie i gumki do włosów. Niestety, spadając siedem
metrów w dół, wylądował on na worku, wskutek czego „piesek taki sam, jak ma
Marcelina” wyglądał troszkę bardziej jak naleśnik niż piesek, o którym marzyła
dziewczyna.
Mikołaj wzruszył ramionami, obiecał sobie, że schudnie te
dwadzieścia kilogramów, po czym zaczął się z powrotem wspinać, by wyjść z
komina.
Siadając w saniach spojrzał na następny adres. Zaklął. Poznań. Powietrze
między Łodzią a Poznaniem było naprawdę lodowate. Spokojnie wystartował z
pobliskiego dachu i poleciał.
Mikołaj po drodze przeklinał dwudziesty pierwszy wiek. Nie z faktu,
że na niebie latało mnóstwo samolotów, lecz z tego, że ludzie szybko uwierzyli
w fakt, że Mikołaj nie istnieje i przestali w niego wierzyć, wskutek czego
otrzymywał przerażająco małą ilość listów.
Święty ściągnął lejce i wylądował na dachu pobliskiego bloku. Instynktownie
czuł, gdzie mieszka nadawca kolejnego listu. Znowu zaklął. Tym razem bardzo
szpetnie. Kolejnym przekleństwem nowych czasów było istnienie bloków. Brak komina,
ogrzewanie było na gaz. Westchnął, po czym chwycił listy w zęby, podszedł do
przewodu wentylacyjnego, odłamał kratkę i zaczął się przeciskać. W końcu
doszedł do mieszkania swojej następnej klientki i wyłamując kratkę, wszedł do
salonu. Wyciągnął list i zaczął czytać:
- Kochany
Santa Clausie. Hej. Jestem Łucja. Mieszkam w Poznaniu i chodzę do trzeciej
klasy podstawówki. Jako że chodziłam do kościółka i byłem bardzo miła dla
wszystkich, proszę o zestaw klocków lego, czekoladę i żołnierzyki, bo tamte już
mi się pogubiły. Pozdrawiam, Łucja Myśliwska.
Mikołaj uśmiechnął się, wyciągnął z kieszeni mapę domu i udał się z
wagą do pokoju dziewczynki. Wszedł cicho do pokoju dziecka i podszedł do
śpiącej. Wyciągnął z kieszeni nożyczki do paznokci i spokojnym ruchem obciął
dużego paznokcia u lewej stopy, po czym rzucił na wagę. Szala ani trochę się
nie przechyliła. Święty, nie przejmując się tym, zaczął po kolei obcinać
paznokcie dziewczyny i wrzucać je na szalę od wagi. Nadal spoczywała ona w
jednym miejscu. Zniesmaczony wyciągnął nożyczki, odciął jedno pasemko włosów i
rzucił na wagę. Szala nie poruszyła się. Zawiedziony uciął kolejne. I kolejne.
Ogolił dziewczynce całą głowę, ale waga nadal się nie poruszyła. Zasmucony
delikatnie otworzył usta dziewczynki i wyrwał jej mleczaka. Jęknęła przez sen,
ale nie obudziła się. Magia tej nocy nie pozwala żadnemu dziecku na świecie
obudzić się. Waga nadal się nie przechyliła. Mikołaj zmartwił się strasznie.
„Niedobrze” - pomyślał zasmucony. Niestety takie było prawo i musiał postępować
dalej. Dziecku należało dać prezent, a aby dać prezent szala dobra musiała
przechylić szalę zła. Na szali zła umieszczone były wszystkie złe uczynki
dziecka, a na szali dobra należało dawać części ciała dziecka, by przechylić ją.
Mikołaj westchnął i wyrwał dziecku drugiego mleczka. I trzeciego. I czwartego.
Dopiero przy siedemnastym, gdy krew zaczęła się wylewać z kącików ust, szala
przechyliła się. Zadowolony schował wagę do worka, a odważniki wrzucił pod
łóżko dziecka, z wyjątkiem mleczaków, które schował pod poduszkę w nadziei, że
wróżka zębuszka je odnajdzie. Wrócił do pokoju, w którym stała choinka. Wyciągnął
prezenty i położył je pod nią. Zadowolony, że kolejne dziecko będzie dzięki
niemu szczęśliwe święta, wszedł do wentylacji i udał się do następnego
mieszkania. Był to trzeci i ostatni list w Polsce. Potem miał ruszyć do Czech.
Przecisnął się przez oblężoną przez pająki wentylację i wtoczył się do pokoju,
gdzie stała choinka. Wyciągnął z ust list i zaczął czytać:
„Siemaneczko Mikołajciu. Piszę ten list tylko dlatego, że Łucja mnie
o to prosiła. Nie wierzę w twoje istnienie. No ale musze zgrywać pozory, więc
walimy koksem. Jestem Sara, mam czternaście lat i gdy tylko skończę pisać ten
list, spalę go. Tak samo jak list Łucji. W każdym razie musze cię o coś
poprosić, a więc, jeśli byś mógł, to daj mi na gwiazdkę okres, bo spóźnia mi
się już trzy miesiące. Trzym się tam ciepło, bo podobno pizga u was. Sara
Druga”
Mikołaj uśmiechnął się ponuro, bądź co bądź takiego listu się nie
spodziewał, ale pomyślał: „Co mi tam?”, po czym udał się z wagą do pokoju
nastolatki. Wszedł cicho do pokoju i podszedł do śpiącej. Wyciągnął z kieszeni nożyczki
do paznokci i spokojnym ruchem obciął dużego paznokcia u lewej stopy, a
następnie rzucił go na wagę. Szala ani trochę się nie przechyliła. Święty, nie
przejmując się tym, zaczął po kolei obcinać paznokcie dziewczyny i wrzucać je
na szalę od wagi. Nadal spoczywała ona w jednym miejscu. Zawiedziony wyciągnął
nożyczki, odciął jedno pasemko włosów i rzucił na wagę. Nie poruszyła się. Zrozpaczony
uciął kolejne. Niestety i tym razem ogolił dziewczynę na łyso. Najpierw na
głowie, a potem na całym ciele. Niestety nic to nie dało. Zrozpaczony spojrzał
na zęby dziewczyny. Mruknął:
- Cholera jasna. Nie chcę, ale muszę.
Pierwszy stały ząb nie przechylił wagi. Ani dwudziesty ósmy.
Zrozpaczony Mikołaj zaczął drapać się po głowie, myśląc, co dalej. Nie mógł
zakończyć ważenia, ponieważ nastolatka chciała prezent, a on musiał go dać. Z
kolei dziewczyna musiała pokazać, że jest dobra. W końcu zdecydował, co należy
następnego uciąć. Pewnym ruchem zdjął dół pidżamy dziewczyny, rozszerzył nogi i
wyciął nożyczkami łechtaczkę. Niestety szala nie przechyliła się ani trochę.
Zatroskany ciął dalej, wycinając zewnętrzne wargi sromowe nastolatki. Nadal
nic. Zniesmaczony głęboką demoralizacją dziewczyną, wrócił do jej stóp i zaczął
ucinać jej kolejne palce. Niestety pełny komplet dwudziestu palców, sromu,
łechtaczki, włosów i paznokci nadal nie przechylił szali zła. Obciął więc
nożyczkami jedno ucho dziewczyny, potem drugie, następnie usta, język, nos i
wydłubał oczy, za każdym wrzucając odciętą część ciała na szalę, która nie
mogła się przeważyć. Zły i zirytowany Mikołaj wyciągnął z worka tasak. Był on
rzadko używany, więc w przeciwieństwie do nożyczek, był zardzewiały. Chwycił
Sarę za jedną łydkę, odciągnął i machnął narzędziem, pozbawiając jej stopy,
którą zaraz rzucił na szale. Zaczął się irytować. Ani drgnęło. Przesunął rękę
na udo nastolatki i ciął raz jeszcze w kolano, odcinając łydkę. Równie dobrze
mógłby tam rzucić piórko. Waga ani o milimetr nie zmieniła swojego
rozstawienia. To samo, gdy na wagę poleciała druga stopa, łydka, obie dłonie,
ręce i ramiona. Waga ani trochę nie ruszyła się. Mikołaj chwycił się jedną
pierś nastolatki i zaczął ją odcinać. Ani ona, ani jej bliźniacza siostrzyczka
nie pomogły przeważyć szali.
Zrozpaczony Mikołaj osiadł na podłodze opierając głową się o ścianę.
Łzy powoli ciekły mu po policzkach. To była pierwsza taka sytuacja w jego
karierze. Czuł, jak zbiera mu się na szlochanie, gdy nagle olśnienie i wyjście
z całej sytuacji spłynęło na niego jak objawienie. Szybko podszedł do
dziewczyny, rozszerzył jej nogi, po czym wsadził całą ręką do pochwy, próbując
palcami wymacać płód. Posuwał się powoli, milimetr po milimetrze. Ścianki
waginy nastolatki były niezwykle ciasne, wskutek czego prowadził on nieustanny
pojedynek o każdy ruch w głąb jej jestestwa. Samą dziewczynę tak mocno przesunął
że całym ciałem oparta była o ścianę. W końcu, gdy zostało mu jakieś pięć
centymetrów ramienia, wymacał palcami płód, zacisnął na nim swoją rękę i
krzycząc triumfalnie wyrwał go z macicy nastolatki, po czym rzucił go na wagę.
Obserwował z rozkoszą, jak szala powoli przechylała się na stronę dobra.
Niestety.
Gdy zabrakło jakiś dwóch centymetrów, by szala dobra była niżej niż
szala zła, waga przestała się przechylać.
Mikołaj, powstrzymując płacz, wrócił do pokoju, w którym stała
choinka i robiąc to po raz pierwszy w swojej karierze, wyciągnął z worka rózgę
dla niegrzecznej Sary.
Po chwili wrócił do sań i wyciągnął butelkę koniaku. Wziął solidnego
grzdyla i poleciał do Czech.
A czy wy drogie dzieci napisałyście już list do Świętego Mikołaja?
Nie napisałam, bo nie znam dobrego adresu. :( Ehh...
OdpowiedzUsuńdobra, ale stać cię na więcej :)
OdpowiedzUsuńBiedactwo juz nie porucha
OdpowiedzUsuń