sobota, 30 marca 2013

Mamusiu

Mamusiu. Dlaczego płaczesz?
Mamusiu płaczesz z powodu rozbitej szklanki w kuchni?
Mamusiu płaczesz ,bo powiedziałam brzydkie słowo?
Mamusiu płaczesz ,bo nie posprzątałam swoich zabawek?
Mamusiu płaczesz ,bo jestem chora?

Mamusiu. Dlaczego płaczesz?
Mamusiu płaczesz ,bo tatuś znowu jest pijany?
Mamusiu płaczesz ,bo tatuś znowu pojechał do tej pani
Mamusiu płaczesz ,bo tatuś znowu krzyczał?
Mamusiu płaczesz ,bo tatuś znowu stracił wszystkie pieniądze?

Mamusiu. Dlaczego płaczesz?
Mamusiu płaczesz, bo Michałek powiedział że cię nie kocha?
Mamusiu płaczesz, bo nie posprzątaliśmy pokoików?
Mamusiu płaczesz, bo Michałek jest chory a ty nic nie możesz zrobić?
Mamusiu płaczesz, bo Michałka nie ma z nami już?

Mamusiu. Dlaczego płaczesz?
Mamusiu płaczesz, bo nie odrobiłam zadanka domowego?
Mamusiu płaczesz, bo powiedziałam że cię nie kocham
Mamusiu płaczesz, bo sąsiad mnie dotykał tam gdzie nie chciałam?
Mamusiu płaczesz, bo mam tylko sześć latek i już poznałam ten świat?

Mamusiu. Dlaczego płaczesz?
A może płaczesz, bo wyłupiłam ci oko i je zjadłam?
A może płaczesz, bo rozprułam ci brzuch i z twoich flaków zrobiłam skakankę?
A może płaczesz, bo wyrwałam ci żywcem wątrobę i ją zjadłam ?
A może płaczesz, bo chcesz umrzeć, a ja ci na to nie pozwalam?

Mamusiu. Nie płacz. Już niedługo tatuś przyjdzie i zamienicie się miejscami.

czwartek, 28 marca 2013

Brama niebios

Julian zszedł do piwnicy. Wszystko już miał przygotowane. Drżał z podniecenia. Przeczytał tyle ksiąg, zwojów i demonologów. Teraz, w tym momencie miały mu się zwrócić wszystkie te lata czytania zakurzonego pisma i obdzierania z skóry ludzi.

Już, za kilka minut.
Czuł to.

Spojrzał. Wszystko było przygotowane. Gwoździe, słoiki, młotek i mikser był przygotowany. Wszystko aż lśniło.

Na środku stało pięć krzeseł ginekologicznych. A na pięciu krzesłach, przywiązanych do nich, spoczywało pięć kobiet w ciąży.

Piętnastolatka, dwudziestolatka, dwudziestopięciolatka, trzydziestolatka i trzydziestopieciolatka.
Każda z nich w ciąży. I każdej zbliżał się czas rozwiązania. Julian był szczęśliwy. Pamiętał jak każdą z nich porywał, jak każdą gwałcił w odpowiednim czasie. Jak robił wszystko by zaszły w ciąże. Jak dokonywał aborcji gdy zachodziły za wcześnie. Jak mordował je gdy mijał rok i były już za stare.
Wiedział że musi pilnować by były w odpowiednim rocznikowo wieku. Wiedział co mu grozi, jeśli się pomylił w wieku. Wiedział.
Nie wiedział ile trupów kobiet spalił. Wiedział że zaczął dwadzieścia lat temu i poświęcił się tylko temu. Przejechał całą Europę, porywał z każdego kraju kobiety w odpowiednim wieku.

Spojrzał na nie. Widział pięć przerażonych kobiet, przywiązanych i zakneblowanych. Czekał. Czekał aż każdej z nich puszczą wody płodowe. Aż zacznie się poród.

Wiedział co dalej. Od miesięcy oczekiwał tego momentu. Był tak blisko.

Wiedział że gdy tylko puszczą im wody płodowe, musi jak najszybciej je zebrać z misek, które specjalnie stały pod miednicami kobiet, aby jak najwięcej tego płynu uzbierać.

Czekał. Poród zaczął się prawie jednocześnie. Julian zaczął zabierać miski z wodami, i podstawiać miski z poduszkami. Nie chciał by któreś z jego dzieci umarło. Dziecko spadałoby przez trzydzieści centymetrów. Wiedział z doświadczenia że z takiej wysokości upadek na poduszkę na pewno sprawie że dziecko będzie żyło.

Patrzył, jak kobiety rodzą w bólach, jak próbują wrzeszczeć, jak cztery z pięciu urodziło już. Słyszał ich wrzask.
Mężczyzna spojrzał na piątą kobietę. Spodziewał się problemów. Jej biodra były za wąskie, jej pochwa była bardzo ciasna. Dziwne jak na trzydziestopięciolatke. Podszedł do niej. Jej oczy patrzyły na niego błagalnie.

Mężczyzna westchnął. Wiedział co musi zrobić. Dziecko musi urodzić się naturalnie. Nie mógł wykonać cesarki. Pozostało mu tylko jedno. Wziął skalpel i wbił go w jej pochwę. Pociągnął go mocno do góry.
Usłyszał wrzask. Mimo knebla kobieta wrzasnęła z bólu. Mężczyzna uśmiechnął się. Mogła wrzeszczeć ile chce. Piwnicy była wygłuszona.

Dla pewności ciął jeszcze kilkanaście razy.
Spoglądał zafascynowany jak dziecko przychodzi na świat z zmasakrowanej pochwy.

Gdy tylko dziecko urodziło się, złapał za pępowinę i mocno pociągnął. Łożysko wypadło z matki. Spojrzał w jej oczy. Gasło w nich życie.

Mężczyzna odciął pępowine od dziecka. Tak samo zrobił z resztą. Dalej ignorował wrzask dzieci.
Zebrał łożyska i podszedł do miksera. Musiał je zmiksować. Wrzucił je do blendera, zamknął je i włączył pełne obroty.

Wziął gwoździe i młotek. Wrócił do dzieci. Podniósł jedno z nich. Nie patrząc nawet na płeć, podwiązał pępowinę a następnie przyłożył do ściany. Patrzył w duże, zielone oczy. Patrzył jak bobas wrzeszczy, jak wita swoim okrzykiem nowy świat. Po czym wbił gwoździa prosto w jego głowę. Po czym dobił go. Gwóźdź przebił się przez czaszkę i mózg i zagłębił się w ścianę. Julian odszedł od ściany. Spojrzał. Dziecko się trzymało.

Musiał przybić jeszcze czwórkę dzieci. Słyszał łkanie kobiet, które go obserwowały.

Po przybiciu, spojrzał na noworodki. Ułożone były w układzie: jeden na górze, dwa na dole, jeden na lewo od pierwszego, drugi na prawo od pierwszego i dwa na samym dole między pierwszym na górze a lewym na środku oraz między pierwszym na górze a prawym na środku.

 Wrócił do blendera. Wyciągnął przecier z niego.
Podszedł do ściany z dziećmi. Zaczął prowadzić linie. Od dziecka na górze, do dziecka na samym dole po lewej, do środkowego dziecka po prawej, potem do środkowego dziecka do lewej, następnie do dziecka na samym dole po prawej i do pierwszego dziecka.
Powstał mu ładny pentagram. Zadowolony spojrzał na swoje dzieło.

Już tak blisko. Spojrzał do tyłu. Kobiety patrzyły na niego przerażone. Ich oczy prawie wychodziły z orbit.
Podszedł do misek z wodami płodowymi. Zlał je do jednej a następnie podszedł do pentagramu i narysował okrąg na nim.

Zadowolony spojrzał na swoje dzieło.
Już niedługo.
Widział jak pentagram rozjaśnia się.
Jeszcze chwile i schwyta swojego anioła stróża. Jeszcze chwila.

Zawołał:
-O ANIELE STRÓŻU PRZYBĄDŹ TU I POŻRYJ MATKI! O ANIELE STRÓŻU PRZYBĄDŹ DO MNIE! PRZYBĄDŹ!

Jego pułapka była gotowa. Wiedział że musi przybyć.

Patrzył zadowolony jak pentagram otwiera się, jak światło z niego się wydobywa. Widział już rękę, gdy nagle wszystko się skończyło. Spojrzał zaskoczony.
Ściana była czysta.
Usłyszał cichy szept: -Dziewczyna miała trzynaście lat

Julian spojrzał zaskoczony na kobiety. Zdziwiony i zniesmaczony podszedł do oszalałych ze strachu kobiet.
W ręce wziął miał młotek. Porozbijał im głowy.
Pogwizdując zaczął sprzątać ciała.
Będzie musiał zacząć wszystko od początku

Ah...Jak dobrze by było żeby mu się w końcu udalo
Ah...Jak dobrze by było gdyby był młodszy o te sześćdziesiąt lat...

niedziela, 24 marca 2013

Eksperyment

W 1942 grupa niemieckich naukowców postanowiła zaobserwować wpływ głodu na człowieka w kontrolowanych warunkach. Był do eksperyment służący bardziej do rozrywki i okrutnej eksterminacji jeńców obozów śmierci. Pomysł i koncepcja tego eksperymentu narodziła się u jednego z naukowców, gdy ten zauważył dziwne reakcje u jednego z więźniów, który wcześniej został zamknięty w ciemnej i ciasnej celi, z piętnastoma innymi więźniami, na okres dwóch tygodni bez jedzenia i picia. Wiezień, mimo że był na skraju śmierci, mimo że kostucha już się nad nim pochylała, on płakał, przepraszał i szlochał. Zamiast cieszyć się że wybawienie jest blisko, smucił się.
Miał on podkrążone oczy, zdarte paznokcie i krew. Krew wszędzie. Krew swoich współwięźniów Tylko on jeden przeżył. Przeżył, by zostać zadeptanym przez strażników. By jego wnętrzności zostały wykaszlane na ziemie.

Naukowcy Ci, rozpoczęli eksperyment od przygotowania sal badawczych. Aby móc obserwować więźniów w ciemności, stworzyli specjalną odmianę lustra weneckiego, które to zostało stworzone, jako noktowizor. A wszystko rejestrowała kamera szpiegowska III Rzeszy. Jeden z najdoskonalniejszych wynalazków tamtych lat.

W pomieszczeniu w którym mieli być badani, znajdowały się drzwi, do tak zwanej poczekalni. Tam więźniowie mieli być myci i wprowadzani siłą.

Głównym celem eksperymentu było wytypowanie osobnika, który miał przetrwać osiem tygodni.
W poczekalni więzień ten miał być wmieszany w tłum by nie budzić podejrzeń. Każdemu z więźniów obcięto języki.

Wprowadzono pierwszą grupę więźniów. Zamknięto ich w pomieszczeniu. Dwóch naukowców zawsze stało i obserwowało.
Początkowo nic się nie działo. Postacie nie miały zbyt bardzo jak się ruszać,więc siedziały nieruchomo..Po tygodniu chciano przerwać eksperyment. Jednak, gdy oficer nadzorujący cały eksperyment zgodził się, zauważono ruch. Jedna z postaci zbliżyła się na dość bliską odległość do drugiej. Naukowcy, momentalnie zmienili zachowanie. Byli podekscytowani.Więzień zbliżył się do postaci. Otworzył szczękę i odgryzł drugiemu ucho.
Naukowcy patrzyli zafascynowani, jak więzień żuje ucho. Wiedzieli że przypadki kanibalizmu są częste, podczas takich metod eksterminacji, ale żeby tak wcześnie, to żaden z nich nie podejrzewał.

Obserwowali, zafascynowani co dalej. Przez cały tydzień, jedyny ocalały więzień obgryzał uszy innym więźniom.
Naukowcy zdziwił fakt, że nie wiedzieli o tym wcześniej. Oficer odpowiedzialny za sprzątanie po trupach powiedział, że nigdy nie sporządzano sekcji ani raportów ze stanu zwłok. Po prostu zwłoki ładowano do wozu i wywożono za obóz, w celu spalenia ich.

W końcu nastąpił koniec pierwszej fazy eksperymentu. Więźnia wyprowadzono z celi, umyto i jego i cele. Zwłoki zostały wywiezione do spalenia.
Wiezień był osłabiony. Widać było że ledwo żyje. Zdradzał te same oznaki co jego poprzednik.

Postanowiono mu pomóc. Przyczepiono mu kroplówkę. Jedną. By jego organizm nabrał sił.
Następnie wprowadzono go do tej samej celi, z piętnastoma innymi więźniami. W celu identyfikacji więźnia i rozpoznawania go nadano mu dźwięczne imię Ohrüsch, co tłumaczone na polski w wolnym przekładzie znaczy: Uszniak.

Naukowcy obserwowali dalej. Przez pierwszy tydzień nic się nie działo. Więźniowie powoli umierali. Błagali, krzyczeli i płakali. Wszyscy oprócz jednego więźnia. Oprócz Uszniaka. Ten stał cicho w kącie i obserwował.
Ciasna była cela, przez co inni więźniowie czuli jego obecność. Ale tragedia sytuacji sprawiała że nie zastanawiali się dlaczego Uszniak pogrąża się w całkowitej apatii.
Patrzyli zafascynowani co dalej. W końcu wszyscy umarli lub byli na skraju śmierci. Wszyscy prócz Ohrüschaka który pochylił się nad pierwszą ofiarą, piętnastoletnią dziewczynką, i pożarł jej uszy. Zwyczajnie klęknął, otworzył usta najszerzej jak potrafił i odgryzł małe ucho dziewczynki. 

Naukowcy patrzyli zafascynowani jak następnie wbija palce w oczodoły dziewczynki i wyrywa jej oczy. Patrzyli jak pożera je. Patrzyli jak robi to z resztą współwięźniów. Widzieli jak uśmiecha się.
Słyszeli jak śmieje się. Widzieli jak pożarł piętnaście par uszów i oczów w dwie godziny. Byli zafascynowani. Postanowiono przyspieszyć eksperyment. Nie wyciągnięto go z celi po upływie dwóch tygodni, a dziewięciu dni. Uszniak nie był już słaby, gdy wyciągali go z celi. Wydawał się bardzo dobrze odżywiony.

Wprowadzono następną grupę więźniów. Tym razem w liczbie dwudziestu czterech. W celi nie było miejsca. Brakowało tlenu. Ludzie byli spakowani tak ciasno że aby zamknąć drzwi strażnicy musieli je uderzyć, w efekcie roztrzaskując nos trzem więźniom, którzy po prostu nie mieli jak wejść do celi. Podmiot eksperymentu dalej w tym samym koncie.

Po trzech dniach nastąpił przełom. Naukowcy zaszokowani patrzyli jak Uszniak wbija zęby w tętnicę szyjną faceta stojącego przed nim. Jak ją wyrywa i połyka. Jak wciągał ją jak spaghetti. Jak sam jeden rozpoczął masakrę dwudziestu trzech więźniów. Jak ci próbowali go złapać a on łamał im ręce,  nogi i karki, robił uniki, gryzł, kopał i wrzeszczał. Patrzyli na przerażający spektakl rzezi.

Przerażeni obserwowali jak krew sięga mu do kostek. Jak klęka i piją pije. Jak wypija całą krew. Cela miała dwa metry na dwa metry. Patrzyli jak wypija 1600 cm sześciennych krwi. Jak obgryza palce więźniów. Jak pożera ich uszy, oczy, języki, zęby, penisy i sromy. Jak rozpruwa im brzuchu by zajadać ich wnętrznośći.

Patrzyli, jak jeden człowiek, przez jedenaście dni pożera dwadzieścia cztery trupy. Jak je w dzień i w nocy. Jak obgryza im kości. Jak je rozdziela by dojść do szpiku.

Obserwowali to zaintrygowani i zafascynowani. 
Ale nie wszyscy. Na tym etapie połowa naukowców zrezygnowała. Ci co pozostali wymagali jeszcze więcej więźniów. 

Nie wyprowadzono Uszniaka z celi. Pozostawiono go w celi. Następnie wprowadzano tam więźniów. Z obietnicą że jak przeżyją to otrzymają wolność. Z bronią. Postanowiono sprawdzić możliwości Uszniaka. 

W razie, gdyby zginął zawsze mogli stworzyć nowego.

Naukowcy przez dwa tygodnie obserwowali jak sprawnie Uszniak rozbraja przeciwników. Jak unika kul i cięć noży. Patrzyli na bestię gotową do mordowania. Bestię która wykształciła się po zaledwie ośmiu tygodniach głodu i kanibalizmu. Gdy już chcieli złożyć meldunek sztabowi o nowej broni, stało się coś strasznego.

Jeden z więźniów dźgnął Urszaka.Wbił mu bagnet tam gdzie miał serce. Na wylot.
Uszniak nawet jakby tego nie poczuł. Rozszarpał więźnia. Po czym rozbił ścianę za którą stali naukowcy.


Ohrüsch wyglądał przerażająco. Blada skóra, podkrążone oczy, zaostrzone zęby, długie paznokcie przypominające kształtem pazury. I krew. Wszędzie krew. Cały był we krwi. Pod krwią błyskały mięśnie. Mięśnie godne greckich bogów. Godne Herkulesa, Posejdona i Zeusa razem wziętych. 
Spojrzał na nich. I wrzasnął. A następnie wycharczał:
-Rrrrzzzaabij rmmrie


Oficer dyżurny wrzasnął i wystrzelił serię z karabinu w stronę Uszniaka. Monstrum nic sobie z tego nie zrobiło. Złapało przywódcę i pomysłodawcę projektu. Uniosło go do góry. Patrzyli przerażeni jak monstrum powoli rozciąga swoje usta. Jak robią się coraz szersze. Jak wsadza sobie stopy naukowca do gęby. Jak zaczyna je przeżuwać.

Patrzyli i słuchali, jak ich przywódce był właśnie gryziony. Skamieniali ze strachu nie mogli nic zrobić. Nic.

Jedynie ich przywódca wrzeszczał, płakał i błagał o litość. Nie otrzymał jej. Tak samo jak jego następcy. Potwór pożerał każdego po kolei, paraliżując innych

Uszniaka nigdy nie odnaleziono.
Legenda głosi że uciekł z obozu i odnalazł swych katów.

Inna zaś legenda głosi że Uszniak stał się potworem i opęta każdego kto jest na tyle głodny by zjeść drugiego człowieka.

Więc lepiej idź coś zjedz, zanim staniesz się nim...

piątek, 22 marca 2013

Piłka.

Spojrzeli po sobie. Wiedzieli że jest źle. Paskudnie.
Przegrywali 3:1. Wiedzieli że nie mogą wygrać. Nie mogli. Widzieli co stało się z ich kolegą w szatni.

Nie mogli wygrać. Musieli dać im wygrać.

Jeden z napastników powiedział:
-Cholera jasna. Kurwa. No kurwa. Zawsze ci upowcy muszą oszukiwać czy jaki chuj?
Bramkarz odpowiedział:
-Siedź cicho. Oni mają szatnie za ścianą. Chcesz by usłyszeli i nasłali na nas znowu to coś?
Pomocnik powiedział:
-Już lepiej jakbyśmy zginęli niż takiego wstydu się najedli.
-Nie! To coś musiało być bolesne! Nie wiem jak wy ale ja pozwolę im przegrać ten mecz! - zawołał bramkarz, cały w furii
 -Nie masz honoru przyjacielu - mruknął jeden z zawodników.

Spojrzeli po sobie. Zawodnik spojrzał na siebie. Pękł.

Zawodnicy wrzasnęli przerażeni. Wszedł trener. Oznajmił im że muszą grać dalej, że to był tylko rezerwowy. Musieli. A on w tym czasie poszuka czegoś by powstrzymać to coś.

Gdy tylko skończył swój wykład, z sufitu spłynęła jakaś istota, chwyciła go za głowę i wyrwała mu ją wraz z kręgosłupem. Następnie pożarła ciało trenera i wylizała to co zostało z pękniętego zawodnika .
Przekształciła się w trenera. I powiedziała:
-Albo przegracie albo zedrę z każdego z was skórę...

czwartek, 21 marca 2013

Sprzątanie

Szybko, kurde. Oni już jadą.

Ciuchy? Cholera nie poskładam. Pod łóżko? Nie. Dam do szafy
Gazetki z porno? Pod łóżko? Cholera nie. Do kanapy.

Kurde ale bałagan. Jak ja to ogarnę. Talerze, kubki i sztućce do kuchni.
Szybciej, szybciej, oni zaraz tu będą.

Płyty? Pod łóżko? Nie...
Wiem! Wrzucę za kanapę.

Jedzenie. Cholera to już pleśń. Cholera to żyje! Do worka na śmieci. Kurde muszę to zadeptać.
Książki do nauki? Pod łóżko?
Kurwa...Nie mogę pod łózko. Nie pod łóżko. Nie pod łóżko. Książki do nauki. Wiem! Do biurka do szuflad.

Jeszcze tylko pozamiatać i śmieci do szufelki i prawie posprzątane. Prawie.
Mam nadzieję że nie odkryją mojej kupy pod łóżkiem.


Szlag by to. Odkryli. Siedzę teraz w radiowozie. Słyszę rozmowę posterunkowego z kapitanem:
-Tak panie kapitanie, zgodnie z pana rozkazem rozkopaliśmy tą wielką kupę
-I jak?
-Zgadza się z listą panie kapitanie. Piętnaście noworodków z ostatnich trzech miesięcy było w tym gównie
-Kurwa...skąd tyle gówna??
-Eksperci twierdzą że brał środki na przeczyszczenie i stąd tyle tego. Panie kapitanie...
-Słucham?
-Niektóre noworodki jeszcze żyły jak je wyciągaliśmy

Roześmiałem się. Śmiałem się i śmiałem. Śmiałem się, gdy kapitan podchodził do mnie, gdy wyciągał broń, gdy mierzył w moją głowę.
Śmiałem się jak opętany. Oni nic nie rozumieli. Zburzyli leże królowej.
Przestałem się śmiać gdy kula przebiła moją czaszkę i rozsmarowała mózg wewnątrz niej

sobota, 16 marca 2013

Jak długo?

Nie wiem od czego zacząć. Jestem zmęczony. Śmiertelnie zmęczony. Kończę kolejną kawę. To już trzydziesta w tym tygodniu. A jest dopiero środa. Nie mogę zasnąć. Nie mogę.

Nie mam co robić. Jestem taki zmęczony. Nie mogę zasnąć. Nie mogę. Mój mózg błaga o sen. Moje ciało błaga o sen. O chwile wytchnienia. Ale nie mogę. Nie mogę.

Siedzę przed komputerem. Zbliża się druga w nocy. Czuję się jakbym był pijany. Nie mogę zasnąć. Nie mogę.

Jestem tylko ja, internet i cichy szum wiatraka komputera. A i jeszcze gnijące zwłoki mojej żony leżące pod moimi nogami.

No i od czasu do czasu chochliczka Julia.

Zaczną może od początku. Odkąd rozpoczęła się mój koszmar.

Wszystko zaczęło się tydzień temu minus jeden dzień. Czyli w czwartek. Wstałem rano, a dokładniej o 4:35, jak zwykle i zacząłem się ubierać do pracy.  Jestem właścicielem firmy zarządzającej dostępem do internetu w całej gminie. To ja zapewniam internet szkołom, urzędom, komisariatom, szpitalom i remizom.

Ubrałem się, zjadłem śniadanie, pocałowałem żonę na dzień dobry i gdy miałem iść do pokoju córek, dać im całusa na dzień dobry usłyszałem dzwonek do drzwi. Pamiętam jak pomyślałem: "Co do kurwy, kogo popieprzyło". Naturalna reakcja. Nikt normalny nie dzwoni do drzwi o 5:14. Podszedłem do drzwi wejściowych i spojrzałem przez judasza. Listonosz. Listonosz o 5:14 przyniósł mi paczkę. Ba! Nie zostawił pieprzonego awizo tylko czekał pod drzwiami..

Wtedy właśnie popełniłem pierwszy błąd. Powinienem zamknąć drzwi. Zamiast tego otworzyłem.

-Dz-dz-z-z-z-i-e-e-e-ń do-do-do-bry po-po-poczta Po-popolska - wyjąkał listonosz. Nie wiedziałem czy był jąkałą czy z zimna się jąkał. Bądź co bądź, była wtedy zima,a do świtu zostało jeszcze piętnaście minut. A on ubrany był w zwykły, granatowy mundur listonosza. Zrobiło mi się żal tego człowieka.

Wpuściłem go do domu i dopiero wtedy się przywitałem.
-Dzień dobry. Słucham pana?
-Cz-cz-cz-czy p-p-p-pan Li-li-li...
-Lisowiecki tak - czyli jednak jąkała uznałem.
-Pa-pa-pa...
-Paczka dla mnie?
-T-t-t-ak. Po-po-po...
-Gdzie podpisać? - zapytałem
-Tu-tu-tu-taj
Podpisałem. Dość mocno zdziwiony byłem całą tą sytuacją. Widocznie chłopak się starał by go nie wyrzucili z pracy i zapieprzał jak mrówka. Albo Poczta Polska zmieniła cykl pracy na całodobowy
-Dz-dz-dz-dz-dzie-ku-ku-ku-ku-je. Do widzenia - po czym odszedł, gwiżdżąc marsz imperialny.

Nie zastanawiałem się wtedy czy to przypadek czy nie że ostatnie słowa powiedział normalnie. Uznałem że robił sobie ze mnie żarty. Świat pełen jest dziwaków.

Spojrzałem na paczkę. Zwykła paczka, opakowana w brunatny papier, w kształcie sześcianu. Pół metra na pół metra na pół metra.
Zaciekawiony, zaniosłem ją do kuchni. "Czort z pracą, jestem szefem mogę się spóźnić trochę" pomyślałem. To był mój drugi błąd.

Paczka zawierała w sobie sześcian. A ten w sobie sześcian. Każdy mniejszy od następnego. Coś na kształt rosyjskiej matrioszki. W sumie było ich sześć. Gdy dotarłem do ostatniego sześcianu,który był już wielkości jabłka, byłem już mocno zirytowany. Otworzyłem go. Na dnia sześcianu leżała karteczka z napisem: "CZY JESTEŚ JUŻ GOTOWY?"

Pamiętam jak wtedy uśmiechnąłem się. Głupi żart, pomyślałem.

Poszedłem pocałować córki w czółka, po czym udałem się do pracy.

W pracy jak w pracy. Pokrzyczałem trochę na współpracowników, popracowałem, poleniuchowałem. Nie zdarzyło się nic dziwnego. Oprócz tego że ktoś w całej firmie ustawił wygaszacze ekranu na migający napis. A napis brzmiał tak: "ZOSTAŁEŚ WYBRANY. JESTEŚ GOTOWY?"

Uznałem to za kolejny głupi żart. Ale lista podejrzanych żartownisiów zmniejszyła się do listy obejmującej moich partnerów i pracowników. Dopadnę go i się zemszczę. Tak wtedy pomyślałem.

Gdy wróciłem do domu zastałem moją żoną siedzącą w kuchni. No można to kuchnią nazwać, tylko wtedy gdyby się wiedziało że była tam kuchnia. Każdy inny by powiedział że to magazyn na sześcianowe paczki.
Uśmiechnąłem się wtedy w duchu. Kurde mają zdrowie. Ciekawe ile ich to kosztowało.

Spytałem się żony:
-Kochanie otwierałaś je?
Odpowiedziała:
-Nie mogę. Próbowałam ale nie mogę.

Uśmiechnąłem się wtedy. Moje biedne, małe kochanie. Ciekawe jak ona by sobie poradziła. Powiedziałem:
-Zanieśmy je do mojego gabinetu. Ciekawe co to może być.

Zanieśliśmy je. Cały wieczór spędziłem na wypakowywaniu sześcianów i odczytywaniu karteczek. Dziwne że ani moja trzy i półletnia córeczka jak i dziesięcioletnia córka nie dały rady otworzyć choćby jednego sześcianu. Nie wspominając o żonie. Eh. Słabsza płeć i tyle.

Przynajmniej miałem co robić cały wieczór, gdy dziewczynki odrabiały lekcje i się bawiły lalkami a żona gadała przez telefon.
Przynajmniej zaoszczędziłem trochę na drzewie spalając sześciany w piecu.
Sześcianów było trzydzieści sześć.A każdy zawierał w sobie pięć sześcianów. A w samym środku karteczka. A na każdej kartce co innego. Pamiętam każdą.

1. ''BĄDŹ GOTÓW, BĄDŹ GOTÓW''
2. ''ON JUŻ PRZYBYWA. GOTUJ SIĘ''
3. ''WYBRANIEC! TO TY!''
4. ''NIE UCIEKNIESZ OD NAS''
5. ''PRZYBĘDZIE . OCZEKUJ GO''
6. ''CZEKAJ NA NIEGO''
7. ''TY JESTEŚ WYBRAŃCEM!''
8. ''NIE MOŻEMY SIĘ DOCZEKAĆ''
9. ''CZEKAJ''
10. ''JESTEŚMY GOTOWI A TY?''
11. ''ON NADCHODZI. ''
12. ''CIEMNO. CIEMNO''
13. ''OTWÓRZ TE CHOLERNE SZEŚCIANY!!!''
14. ''CIEMNO. CIEMNO''
15. ''NADCHODZI''
16. ''CIEMNO. CIEMNO"
17. ''POWIEDZ TEJ SUCE ŻEBY NAS NIE OTWIERAŁA" -pamiętaj jak przy tym się wkurzyłem. Postanowiłem że ci co zrobili ten żart, gorzko tego popamiętają. Nikt nie może nazywać mojego skarba "suką"
18. ''CIEMNO. CIEMNO''
19. ''WRACAJ!''
20. ''DLACZEGO NIE JESTEŚ GOTOWY?''
21. "PRZYGOTUJ SIĘ''
22. "PRZYGOTUJ SIĘ!!!"
23. ''ZAWODZISZ NAS"
24. ''KARA BĘDZIE SROGA''
25. ''PRZYGOTUJ SIĘ!''
26. "OTWÓRZ KSIĘGĘ''
27. ''ZRÓB TO!''
28. ''ON NADCHODZI"
29. ''CIEMNOŚĆ...''
30. ''WYTRWAJ"
31. "SEN BĘDZIE CI WROGIEM. WYTRWAJ"
32. ''NIE ZASYPIAJ"
33. "TO TYLKO JA"
34. ''ON NADCHODZI''
35. "CIEMNOŚĆ"
36. ''NIE UCIEKNIESZ"

Pamiętam, jak ułożyłem te kartki na blacie swojego. Jak patrzyłem na nie i się zastanawiałem o co chodzi w tym żarcie. Patrzyłem i patrzyłem. Nie wiem kiedy zasnąłem.

W każdym razie obudziła mnie żona. O 6:30. Znowu spóźniłem się do pracy. Jeszcze nikt mi z łaski swojej nie powiedział że kartka odbiła mi się na czole i przez cały dzień chodziłem z napisem: "ON NADCHODZI" na czole.

Dobrze że, zauważyłem to o 7:16 gdy wszyscy byli zaspani i nikt nie ogarniał co szef ma napisane na czole. Dobrze że, założyłem czapkę. Wtedy zaczynałem wariować powoli. Po prostu wpadłem do stołówki, gdzie siedzieli moi pracownicy, wszyscy w garniturach, pod krawatem. Jestem wymagającym szefem. Wpadłem i wrzasnąłem:
-Co jest? Nikt wam nie powiedział że dzisiaj jest Dzień Dziwnego Pracownika i każdy może ubrać się jak chce? Oj chyba będę musiał zwolnić kogoś z działu kadr - zażartowałem, obserwując dla czystej satysfakcji jak pracownicy z kadrówki bledną.

Spojrzałem na lodówkę. Spojrzałem na moich pracowników. Jeszcze raz na lodówkę. I na nich.
Nie mogłem się powstrzymać.
Wrzasnąłem:
-KTÓRY TO ZROBIŁ? TO NIE JEST ŚMIESZNE!
Cisza.
-NO KTÓRY? GADAĆ BO WYLEJĘ WSZYSTKICH NA ZBITY PYSK!
Jeden z pracowników zapytał się:
-Ale co szefie?
Odpowiedziałem:
-To! Nie widzisz co napisane jest na lodówce?
-Szefie, ale lodówki od wczoraj nie ma bo oddaliśmy ją do naprawy

Spojrzałem na lodówkę. Rzeczywiście nie było jej. Ale mogłem wtedy przysiąc że stała tam lodówka a na niej kilkadziesiąt karteczek z napisem "BĄDŹ GOTOWY ALBO UMRZESZ" 

Uciekłem. Wsiadłem do auta i jechałem jak najszybciej się dało. Jechałem, by jechać. Byle gdzie.
Dopiero po przejechaniu stu kilometrów uświadomiłem sobie że jestem na jakimś kompletnym zadupiu, w środku lasu. I że właśnie skończyło mi się paliwo.

Nie miałem wtedy przy sobie telefonu. Nie lubię tego gówna. Poza tym jestem przygotowany. Zawsze w bagażniku mam kanister z benzyną
Wysiadłem z auta.
Wrzasnąłem z wściekłości.
Nie wiem kiedy, ale ktoś porysował mi całe auto. Całe auto pokryte były napisem: "ZDOBĄDŹ KSIĘGĘ! ZDOBĄDŹ JĄ!"

Oszalałem. Nie wiem czemu. Po prostu wyciągnąłem kanister z paliwem z bagażnika. Oblałem nim całe auto, rozebrałem się do naga, ciuchy wrzuciłem do auta i podpaliłem je.
Sam uciekłem w las.

Nie wiem jak trafiłem do domu. W każdym obudziłem się rano, w sobotę. Leżałem na plecach. Gdy otworzyłem oczy zobaczyłem na suficie napis: ON NADCHODZI.
Pamiętam jak wtedy pomyślałem: "To się już robi kurewsko nudne".
Wstałem, ubrałem się i poszedłem robić śniadanie dla mojej rodziny.

Postanowiłem że to będzie jajecznica. Podszedłem do lodówki. Wrzasnąłem.
W lodówce była głowa mojej żony!
A na jej czole: "JUŻ JEST"
Upadłem na kolana. Łzy zaczęły mi ściekać po twarzy.

Wiedziałem że, muszę biegnąć po córki, sprawdzić co z nimi, zadzwonić na policję. Cokolwiek.
Ale nie mogłem.
Klęczałem, łkałem i patrzyłem na głowę mojej żony w lodówce.

-Kochanie co ci? - zapytała moja żona, wchodząc do kuchni

Spojrzałem na nią, a następnie do lodówki. Głowa znikła.
Podbiegłem do niej i ją przytuliłem najmocniej na świecie. Zacząłem ją całować.

Spoliczkowała mnie. I powiedziała z uśmiechem:
-ON NADCHODZI
Spojrzałem na nią zamurowany. A ona zmieniła kształt. Pojawił się jej ogon, rógi, jej uszy zniknęły a barwa oczu zmieniła się z błękitnej na czarną. Powiedziała:
-On nadchodzi. A ty nie jesteś gotowy

Znowu znalazłem się na kolanach. Jej głos. Wbijał mi się w mózg. Czułem, jakby wsadziła mój mózg do mrowiska.
-Jesteś strażnikiem. Pilnuj bramy. Nie śpij.

Po czym zniknęła.
I pojawiła się znowu:
-Jestem Julia. Twój chochlik.

Pamiętałem. Podbiegłem wtedy do komputera, włączyłem go i obserwowałem pulpit. Żonie powiedziałem że mieliśmy atak i muszę pilnować komputera.
Całą sobotę i niedziele przesiedziałem na komputerze.
Pilnowałem go.
W niedziele moje ciało zaprotestowało. Zasnęło. Na pięć minut.
Obudziła mnie Julia.
Powiedziała: Patrz

Obok mnie, przy mojej nodze, leżało ciało mojej żony. A raczej to co z niego zostało.
Pocięte. Pogryzione. Zmasakrowane. Jej jelita były w całym pokoju.Jej głowa była roztrzaskana, kawałki jej mózgu były wszędzie na podłodze. Jedna noga i jedna ręka były oderwane od ciała i przybite do ściany, na kształt krzyża.

Zapłakałem.

Wstałem cicho i podszedłem do pokoju gościnnego spodziewając się zastać widok moich dwóch córek, zmasakrowanych tak samo jak żona. Jakże się myliłem.

Moje córeczki siedziały na kanapię, na kolanach JEGO.
Siedział tam. Niezmieniony mimo upływy milionów lat. Ostatnio gdy się pojawił, wyginęły dinozaury.
ON. Potwór.
Krzywy dziób, jak u pterodaktyla. Postać humanoidalna. Zamiast palców szpony. Zamiast włosów szczecina. Pełny kolców, wypustek i macek na całym torsie.
Nie wiem czy siedzi.
W każdym razie powiedział:
-Nie przeszkadzaj sobie. Miałem dłuuuuuuuuuuugi post - wyszczerzył swoje kły.

Wróciłem do komputera. Nie mogłem ignorować wrzasków, płaczów i błagania o pomoc moich córek. Ale musiałem.
Mogłem tylko raz odstąpić od komputera. Tylko raz.
Musiałem słuchać jak to monstrum  krzywdzi moje dzieci.

Słucham tego od trzech dni. Wrzasków, płaczów i błagania o pomoc moich dzieci. Ale nie od trzech godzin. Jest już cisza.

Jest środa. Chcę spać. Albo chociaż umrzeć. Ale nie mogę. Muszę pilnować bramy. ON tu nie można zostać.

Julia mi pomaga. Przynosi mi kawę. Dzięki niej nie śpię. Mam nadzieję że serce mi wytrzyma. 

Z czasem można poczuć że kawa smakuje jak herbata.
Z czasem można poczuć dziwny smak. Jak jakby ktoś władował całe opakowanie środków nasennych do kawy.
Ciekawe czemu się Julia dziwnie uśmiechała gdy przyniosła mi dzisiaj kawę.
Ciekawe....

piątek, 8 marca 2013

Płaszczyk

Odkąd skończyłam dwanaście lat marzyłam o pewnym płaszczyku. Płaszczyku ręcznie zrobionym. Uszytym tak jak ja chcę. Nie z sztucznych materiałów lecz naturalnych.

Może to tłumaczy dlaczego od dziecka interesowałam się myśliwstwem, zbieractwem i krawiectwem.
Może to tłumaczy dlaczego, każdą godzinę mojego życia poświęcałam na szyciu, zbieraniu lub łowiectwie.

W każdym razie jeśli chodzi o łowy to jestem istną Artemidą.
Jeśli chodzi o szycie to nie ma lepszej krawcowej ode mnie.
Jestem najlepszym myśliwym na świecie. I jestem kobietą.

Płaszczyk mój ma być przecudowny.

Czas na polowanie.

***

Siedzę w krzakach, patrząc jak moja zwierzyna właśnie wypróżnia się. Zaczynam powoli naciągać łuk. Wystarczy poczekać aż skończy. Bardzo dobrze. Zwierzyna czasami potrafi upaskudzić sobie futro i skórę. Poza tym te odchody niszczą skórę. Niech lepiej to skończy.
Celuję. Prosto w głowę. Konkretnie w oko. Nie chcę uszkodzić skóry. Nawet kawalątka.
Jego wytrzeszczone oczy tylko pomagają w celowaniu.
O skończył.
Spuszczam cięciwę.
Trafiła w oko!
Strzała trafiła w oko
Moja zwierzyna wrzeszczy z bólu. Ucieka.
Cholera jasna.
Chowam łuk do kołczanu i wyciągam nóż. Nie ucieknie mi. O nie. Wrzask mojego celu dopomoże mi w dogonieniu go.

Szybkie jest. Cholernie szybkie. I wytrzymałe. Mimo że jest pół ślepe, nie zderzyła się z drzewem, ani nie wpadła do rowu. Ucieka. Na pewno ją dogonię.

Szczerze mówiąc gdyby nie to fakt że wrzeszczy to bym zgubiła. Widzę ze od dziecka wychowana była w lesie. Zna go na wylot. Przestała wrzeszczeć.

Widzę strzałę z wciąż wbitym okiem,leżącą pod drzewem. Musiała wypaść jak uciekała. W sumie to mi dopomoże.

Miałam rację. Widzę ślady krwi. Krwawi. Dopadnę ją.

Stoję na skarpie. Jest. Pode mną. Stoi i dyszy. Nie ma sił.
Jestem wściekła. Biegłam za nią pół godziny, myślałam że to będzie walka a ona co. Poddała się.

Skaczę ze skarp z nożem w ręce. Ląduje na niej, jednocześnie wbijając nóż w czaszkę. Próbuje się bronić. Szybko wyciągam strzałę z kołczanu i wbijam jej w drugie oko. Dociskam.

Jest. Przestała się ruszać. Jest martwa.
No to czas na skórowanie.

***
-Karol nie wygłupiaj się! Chodź już! Ile można srać?? - wrzeszczała Agnieszka już pół godziny, czekając aż jej chłopak skończy załatwiać swoją potrzebę. Bała się.
I wcale sytuacji nie poprawiał fakt że przez ponad trzydzieści minut słyszała wrzaski w całym lesie

niedziela, 3 marca 2013

Córka

Miałem córkę.
Piszę że miałem, bo już jej nie mam. Nie chcę jej znać. Najchętniej bym ją zabił. Moją ukochaną córeczkę. ZABIŁBYM!
Boże...Jak ona się zmieniła. Chwile. Muszę to napisać od początku.
Muszę zebrać myśli. Muszę.

Wszystko zaczęło się gdy rozwiodłem się z moją żoną kilka lat temu. Zabrała mi wszystko. Auto. Mieszkanie. Dom. I ją.

Moją malutką córeczkę. Moje dziecko.

Przekonała sąd żeby zabrał mi całkowicie prawa rodzicielskie. Bym nie miał żadnych praw do mojej malutkiej Agnieszki. Żadnych.

No cóż...Moja żona zawsze dobrze robiła ustami innym mężczyznom. W każdym razie sąd zabronił mi jakichkolwiek kontaktów z moją ówczesną ośmioletnią Agnieszką.

Wszystko zmieniło się pół roku temu.
Wróciłem wtedy z pracy. Gdy tylko zamknąłem auto przyjechała moja żona. Wysadziła naszą córkę, rzuciła mi pod nogi cztery torby z jej rzeczami i wrzasnęła: "Sam wychowuj sobie tego potwora" i odjechała z piskiem opon.

I wszystko to w czasie trzech minut. Nawet nie zareagowałem. Nie ogarnąłem co się dzieje. W każdym zabrałem moją córkę do domu. Zrobiłem jej coś do jedzenia.

Boże...Gdybym wiedział wtedy to co wiem dzisiaj. Normalnie bym zarąbał sukę na miejscu. Żeby takie coś. Takie coś własnej matce i ojcu. Co za popierdolone czasy.

Dobra. Muszę trzymać kolejność zdarzeń.

Moja córka wypiękniała przez te cztery lata. Na pewno wielu chłopców się za nią oglądało.
Pamiętam jak myślałem jakby tu zablokować i utrudnić przyszłym chłopcom kontakt z nią.
Przecież to był mój skarb który należało chronić za wszelką cenę.

Agnieszka była taka sama pod względem charakteru, jak wtedy gdy widziałem ją cztery lata temu.
Otwarta, roześmiana i gadatliwa. Wciąż kochana córeczka tatusia. Nie wiedziałem jaki problem miała z nią moja żona. Uznałem wtedy że po prostu nie sprostała roli bycia matki.

W każdym razie, następnego dnia, jej prawnik przysłał wszystkie papiery w których ona zrzeka się praw rodzicielskich a mi przyznaje wszystkie. Tego samego dnia dowiedziałem się że zniknęła. Że nigdzie jej nie ma.

Widocznie uciekłą z jakimś bogatym fagasem w tropiki i porzuciła dodatkowy ciężar, jakim jest dziecko.
 Tak wtedy myślałem. Cholera. Jakbym znał prawdę. Jakby mogła uprzedzić.

Pierwszy miesiąc z moją córką był wspaniały. Dopiero pierwsze wezwanie do szkoły obróciło sprawę o 180 stopni.
Przyłapano moją córkę na uprawianiu seksu z kolegą z klasy w męskiej ubikacji.
Pamiętam awanturę jaką jej urządziłem. Ja rozumiem że to XXI wiek i pewne wartości nie istnieją ale bez przesady. Dość długo jej tłumaczyłem, czym jest szacunek dla siebie samego, godność, dlaczego nie wolno tego robić z pierwszym lepszym byle gdzie. Posądzałem wtedy o to moją żonę.

Po awanturze wszystko się zmieniło.
Nie dostrzegłem tego wtedy. Dopiero teraz, gdy patrzę na to obiektywnie i z perspektywy czasu widzę to.

Agnieszka przestała się do mnie odzywać. Była coraz bardziej zamknięta w sobie.

Pewnego dnia, w jej plecaku znalazłem nóż. Nóż! Wojskowy, składany, ostrzejszy niż moja brzytwa.
Awantura ogromna.
Tak samo jak podczas pierwszej awantury, siedziała i mi przytakiwała.
Ale coś w jej oczach mówiło mi że ma mnie głęboko w dupie.

Postanowiłem naprawić kontakt.
Poprosiłem ją o pomoc przy obiedzie. Zgodziła się. Pozwoliłem jej obierać swoim nożem. Mogła go nosić ale nie wolno jej było go brać do szkoły. Nie chciałem by miała więcej problemów. I gorszą opinię.

 W każdym podczas obierania nożem zacięła się. Patrzyła jak krew leci z jej palca, kompletnie nic z tym nie robiąc. W sumie zrobiła dwie rzeczy. Przyssała się do tego palca, ssąc go cały czas i nie pozwoliła mi się opatrzeć.
Musiałem patrzeć jak moja własna córka ssie własnego palca. Jak krew powoli lecz w coraz większej ilości zbiera się na kąciku jej warg.

Nie podszedłem do niej.Wstyd mi się przyznać ale bałem się. Coś w jej spojrzeniu mówiło: "Ani kroku dalej bo dźgnę cię nożem"

Obserwowałem jak ssie sobie palec, całkowicie lekceważąc otoczenie. Dopiero smród spalonej kaczki mnie ocknął z letargu.

Od tamtego incydentu było coraz gorzej. Agnieszka nie odzywała się do mnie, całymi dniami siedziała w pokoju. Nie wiem co tam robiła skoro nie posiada telefonu, laptopa ani komputera.
Jak sama powiedziała: "Nie chce".

Pamiętam jedną rzecz. Zanim Agnieszka wprowadziła się do mnie w mojej okolicy pełno było kotów i psów sąsiadów. Przez te pół roku wszystkie zniknęły.

W każdym razie z dnia na dzień było coraz gorzej. Coraz bardziej mroczniej. Coraz częściej budziłem się w nocy, zlany potem i przerażony. Atmosfera w domu robiła się coraz cięższa. Bałem się przebywać w jednym pokoju z moją własną córką

Cztery miesiące po zostawieniu Agnieszki przez matkę, szedłem z mojego pokoju do łazienki załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Znam swój nowy dom na pamięć, więc nie zapalałem swiatło.
W pewnym momencie zderzyłem się z kimś.
Z moją córką.
Stała na środku przedpokoju. Po prostu stała i spała. Na stojąco. Na środku przedpokoju.
Zaniosłem ją do łóżka. Układając ją w pościeli, pochyliłem głowę nad jej głową. Nie wiem czy zareagowała instynktownie czy specjalnie ale jedno jest pewne. Prawy sierpowy to ona ma mocny.
Pamiętam, jak myślałem wtedy czy nie połamała sobie palców. I jak wytłumaczę kolegom z pracy limo pod moim prawym okiem.

Gdy rozpoczynał się szósty miesiąc, zaczęła się ciąć. Przy mnie. Po prostu wyciągała ten swój pieprzony nóż i się cieła.
Na nic moje krzyki. Awantury. Wrzaski. Groźby. Nie reagowała.
Nie miałem co robić. To była moja córka. Umówiłem ją do psychologa.

Najbliższy termin miał za dwa tygodnie. Trudno. Przeżyję.
Jak bardzo się myliłem.

Trzy dni po tym jak zaczęła się ciąć, bez słowa wyszła z domu. Postanowiłem ją śledzić. "A nuż wpadła w złe towarzystwo i to dlatego" pomyślałem

Kierowała się na cmentarz. Przerażony poszedłem za nią. Wchodziła coraz głębiej i głębiej. W pewnym momencie zgubiłem ją na dobre pięć minut.

Odnalazłem ją w centrum cmentarza. Tam gdzie stał ogromny krzyż. Moja córka była naga. Dookoła, w kręgu stało z piętnaście osób, w długich czarnych płaszczach.Na krzyżu wisiała ,naga, moja była  żona.
Kurwa. Nawet teraz ciężko jest mi o tym pisać. Od tamtej chwili minęły zaledwie trzy tygodnie. A ja wciąż nie mogę.

W każdym razie, moja żona wisiała na tym krzyżu. Widziałem jak jej ręce są złożone za belkę od krzyża i zbite razem. Jak jej stopy są w betonowych blokach. Jak zakneblowana jest. Widziałem strach w jej oczach.
A potem widziałem jak moją córkę pieprzy jakiś stary, obleśny dziad. Jak posuwa ją od tyłu, a ona opiera swoją głowę na piersiach matki. Jak co chwila wbija nóż w jej klatkę piersiową.
Widziałem jak rozcina jej brzuch. Jak jęcząc i stękając z rozkoszy, wyciąga flaki z brzucha swojej matki.
Do tej pory, gdy zamykam oczy widzę jak jej jelita i żołądek lądują na ziemi. Słyszę ten plask.
Do tej pory pamiętam jak wsadzała głowę do wypatroszonego brzucha swojej matki. Jak wrzeszczała.
Pamiętam jak pieprzyła się z każdym, wciąż z głową w brzuchu matki. Jak wrzeszczała. Jak każdy z tego kręgu pytał czy złoży ojca swego w tej samej ofierze co matkę
Pamiętam jak za każdym razem krzyczała "tak"

Nie dam jej takiej satysfakcji.
Uciekam jak najdalej stąd.
To mój ostatni wpis.
Uważajcie na swoje córki
Moja czternastoletnia córką będzie mnie ścigać. Wiem to.
Uważajcie...