Wracałam wtedy
do domu. Była sobota, godzina 18:00. Pamiętam dobrze, bo zawsze w soboty mam
zajęcia z rumby które kończą się o 17:00. A do domu mam godzinę drogi, zaledwie
pięć kilometrów. Mieszkałam kawałek od wioski, w cichym i spokojnym zakątku. W
zakole rzeki.
Lubiłam to.
Uwielbiałam mieszkać w tak spokojnym miejscu. Spacery do wioski i z powrotem
dobrze mi służyły.
W każdym razie
była to sobota. Wiosna. Dokładnie kwiecień.
Pora największych ulew w naszym regionie. I wtedy też padał deszcz. Co
ja gadam. Padał. Było oberwanie chmury. Deszcz lal się strumieniami. Czułam jak
moja drobna, czarna parasolka ledwo wytrzymuje uderzenia wody.
Szłam szybko.
Rodzice byli w pracy, a w domu czekało na mnie pięć młodszych sióstr: Julia,
Sara, Hania, Sandra i Edyta. Każda o dwa lata młodsza od poprzedniczki.
I ja. Laura.
Dumna uczennica Technikum Logistycznego im. Władysława Jagiełły, a za parę dni
pełnoprawna dorosła.
Szłam szybko,
rozmyślając o zbliżającej się osiemnastce, prawie ocierając się o bieg.
Spieszyłam się do swoich sióstr. Dodatkową mobilizację do szybszego kroku był
fakt, że moja parasolka bardzo wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że nie
wytrzyma takiej nawałnicy i lada moment przestanie spełniać swoją funkcję.
Deszcz padał
gęsto przez co dopiero dziesięć metrów od domu zauważyłam mężczyznę leżącego
pod bramką. Wtedy domyślnie uznałam go za mężczyznę. Dwumetrowy, humanoidalny
kształt, z krótko przystrzyżonymi włosami przykryty płaszczem każdemu skojarzył
by się z mężczyzną.
Każdy człowiek
uznałby go za pijaka, jednak nie ja.
Z dwóch
przyczyn. Pierwszą z nich był fakt, że ktokolwiek, nieważne jak bardzo pijany
zdołałby wytrzeźwieć po przejściu drogi z wioski pod mój dom. Droga była bardzo
trudna, mimo że asfalt był wylany, co chwila było ostro pod górkę i z górki. Po
drugie: żadnemu pijakowi na świecie nie wystaje z pleców pięć strzał.
Przybliżyłam
się do mężczyzny. Droga była lekko z górki więc woda siłą rzeczy spływała w
dół. I o ile była przejrzysta gdy docierała do mężczyzny zmieniała kolor na
czerwony.
Opanowałam
oddech i spokojnie podeszłam do mężczyzny. Przyłożyłam kciuk do jego szyi. Żył.
Jego tętno było bardzo mocno wyczuwalne.
Wyciągnęłam
telefon by zadzwonić po pogotowie i zaklęłam szpetnie. Rozładował się.
Postanowiłam
przenieść go do domu, zadzwonić po karetkę i pobieżnie opatrzyć.
Wbiegłam
szybko do budynku. Siostry oglądały wtedy Hanne Montane na Disney Channel.
Szybko
zgarnęłam Julię i Sarę do pomocy. Razem podbiegłyśmy do leżącego.
Potrzebowałam
pomocy przy przenosinach. To był duży, rosły chłopak. A ja mimo, że miałam
swoje metr osiemdziesiąt dwa, nie chciałam mu zrobić krzywdy.
Delikatne
odwróciłyśmy go na bok.
Wszystkie trzy
zakrzyknęłyśmy ze zdziwienia.
To był
Bożydar.
Mój eks który
zaginął dwa lata temu, tuż przed balem gimnazjalnym. Po prostu wyszedł z domu
na bal, miał usiąść w aucie i czekać, aż ojciec go zawiezie. Auto stało pod
jego domem. Nigdy do niego nie dotarł.
A teraz leżał
tam. Nagi, ubrany tylko w płaszcz.
Ubrany w stary, sfatygowany płaszcz. Płaszcz, w którym wszystkie guziki
były porwane. Szybko zdjęłam pasek od jeansów i zakryłam poły jego płaszcza tak
by zasłoniły jego miejsca intymne, po czym go tam przewiązałam by się nie
rozchylał.
Nie chciałam
gorszyć młodszych sióstr widokiem nagiego mężczyzny. Chociaż z drugiej strony
Julia miała 15 lat, więc powinna znać już ten widok, przynajmniej z lekcji
biologii. Sara jako trzynastolatka też.
Ale nie Hania,
Sandra i Edyta. Chociaż miewałam czasem podejrzenie że Sandra spędza czas w Internecie
na stronach, na które nawet ja jeszcze wejść nie mogłam. Niestety nie miałam
jak tego sprawdzić, bo mała zawsze siedziała na trybie prywatnym w
przeglądarce. Po prostu za dużo wiedziała na ten temat jak na dziewięciolatkę.
Złapałam
Bożydara za ramiona, Julia złapała go za nogi, a Sara nam asekurowała i
wniosłyśmy go do domu. Położyliśmy go na brzuchu na stole w kuchni.
Wciąż krwawił.
Po kilku
minutach na podłodze pod stołem zebrała się spora plama krwi, która wciąż się
powiększała.
W tym samym
czasie próbowałam dodzwonić się do pogotowia, a na dworze rozszalała się burza.
Cała nasza
szóstka uwielbiała oglądać burze. I tym razem nie było inaczej. Sara pobiegła
do pozostałych sióstr, by popatrzeć z nimi na to zjawisko, ja natomiast
poprosiłam Julie by została i pomogła mi opatrzyć Bożydara. Po pięciu próbach
połączenia się z pomocą postanowiłam go najpierw opatrzyć, a potem znowu
spróbować.
Delikatnie
obróciłam go na bok, następnie zdjęłam pas, po czym zdjęłam płaszcz z niego.
Musiałam mocno uważać przy jego plecach.
Przez każdą dziurę delikatnie przesuwałam strzałę. W końcu udało się.
Bożydar leżał na stole, na brzuchu, całkowicie nagi. Szybko wyciągnąłem z
szafki ścierkę i zakryłam jego tyłek. Trzeba dbać by nie gorszyć sióstr.
Westchnęłam.
Musiałam
zatamować krwotok. Na szczęście strzały nie były zbyt głęboko, widziałam groty.
Wiedziałam co muszę zrobić. Z szafki wyciągnęłam łyżkę. Jej rączkę kazałam
Julii rozgrzać na kuchence.
Nie byłam do
końca pewna czy tak to się robi, ale musiałam jakoś zatamować krwotok z jego
pleców. Złapałam za pierwszą z brzegu strzałę, tuż przy samej skórze i mocno
pociągnąłem.
Chłopak nawet
nie jęknął. Spojrzałam na grot. Był cały czerwony. Wiedząc, że to obrzydliwe,
rozszerzyłam ranę i spojrzałam upewniając się że nic tam nie ma.
Zemdliło mnie.
Zawołałam
Julię, by szybko przypaliła dziurę rozżarzoną do czerwoności rączką od łyżki,
sama w tym czasie wyciągając śmietnik i wymiotując do niego.
To było
okropne. Na samą myśl, że będę musiała to zrobić jeszcze cztery razy mdliło
mnie. Gdy myślałam, że wszystko jest już okey poczułam smród przypalonego
mięsa.
Znowu mnie
zemdliło.
Potrzebowałam
około piętnastu minut by przywołać się do porządku. Gdy byłam już w stanie
wstać zauważyłam, że wszystkie strzały zostały wyciągnięte, a rany przypalone.
Siostra stała obok mnie.
Zawsze była
twardsza ode mnie. Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową w podzięce.
Gdy rany
zostały już przypalone, postanowiłam spróbować jeszcze raz zadzwonić na
pogotowie. Nikt nie odebrał, po krótkiej chwili zastanowienia się
postanowiłyśmy sprawdzić, czy nie ma jakiś innych powierzchownych ran. Z tyłu nic nie było, dokładnie go
obejrzałyśmy. Postanowiłyśmy przewrócić go na plecy.
Szybko
odwróciłyśmy go na plecy i dokładnie obejrzałyśmy.
Zaskoczył nas
fakt, że nigdzie nie było ani jednego włoska.
Z przodu miał
tylko bliznę ciągnącą się od kolana przez udo i miednicę aż po klatkę
piersiową. Tak, to nic poza tym.
Uśmiechnęłam
się.
Będzie żył. O
ile nie wniknie infekcja albo trucizna. Nigdy nie wiadomo w czym były zanurzane
groty.
Westchnęłam.
W tym samym
momencie wyłączono prąd. Zdziwiłam się jak ciemno jest na dworze. Ciemne, grube
chmury burzowe skutecznie blokowały słońce, przez co było ciemno prawie jak w
nocy.
Co ja gadam.
Wtedy była noc. Po prostu zapadła noc. Zero światło. Zero prądu.
Ciemność.
Spojrzałam na Julię. Dziewczyny strasznie się bały ciemności. Szybko
pobiegłyśmy do ich pokoju. Julia pierwsza, oświetlając sobie drogę telefonem.
Zastałyśmy je
w pokoju, siedzące w kącie i tulące się do siebie. Bały się.
Szybko
klękłyśmy obok nich i zaczęłyśmy je pocieszać.
Po 10 minutach
postanowiłam pójść po świece do kuchni,
a następnie zawołałam dziewczyny do siebie.
Musiałam iść
po ciemku, bo tylko ja i Julia miałyśmy telefon, a musiałam im zostawić
telefon, by miały choć odrobinę światła.
Weszłam do
kuchni. W tym momencie zapalono światło. Na chwilę. Na jakieś pół sekundy.
Jednak te pół
sekundy wystarczyło bym narobiła w gacie. W ciągu pół sekundy zobaczyłam co
jest w mojej kuchni. W kuchni, gdzie na stole leżał nieprzytomny Bożydar.
Wszędzie pełno
było wysokich na dwa metry postaci, w czarnych garniturach i bez twarzy.
Wszystkie stały przodem do mnie. Było ich mnóstwo. Stali tylko i patrzyli na
mnie.
To zobaczyłam w pół sekundy. Stałam sparaliżowana ze strachu. Nie mogłam się złamać. Stałam i łapałam coraz bardziej rozpaczliwie oddech. Dusiłam się. Najzwyczajniej na świecie dusiłam się ze strachu.
To zobaczyłam w pół sekundy. Stałam sparaliżowana ze strachu. Nie mogłam się złamać. Stałam i łapałam coraz bardziej rozpaczliwie oddech. Dusiłam się. Najzwyczajniej na świecie dusiłam się ze strachu.
W moim odczuciu
po kilku godzinach włączono prąd. Według sióstr minęło pół godziny. Gdy
zapaliło się światło nikogo nie było w kuchni oprócz mnie i Bożydara leżącego
na stole.
Podeszłam do
niego, chcąc sprawdzić, czy wciąż ma puls.
Zwymiotowałam
samą żółcią.
Chłopak miał w
głowie, barku, łokciu, dłoni, kolanach, udach, plecach i stopach gwoździe.
Solidne budowlane.
Został
przybity do stołu.
Jak się później dowiedziałam było ich
dokładnie trzydzieści siedem. Łatwo się domyślić, że chłopak nie przeżył.
Jedyne o czym wtedy myślałam to jak
ochronić siostry przed tak makabrycznym widokiem. Jedyne co mi przyszło do
głowy to ukryć ciało. Pobiegłam do pokoju, wzięłam swoje prześcieradło i
nakryłam nim chłopaka.
Zdążyłam w samą porę ,bo gdy zakrywałam
jego głowę weszły moje siostry. W garniturach. Bez twarzy.
Wrzasnęłam ze strachu. W moment pojawiły
się ich twarze i zniknęły garnitury.
Zobaczyłam ich spojrzenie.
Odwróciłam się. Na stole nie było żadnego
ciała. Chłopak rozpłynął się w powietrzu.
Jedyne co zostały to gwoździe przybite do
stołu i strzały. Zniknęła nawet plama krwi pod stołem
Dlaczego teraz o tym piszę?
Patrzę przez okno i widzę Bożydara, jak
jest bity przez postacie w garniturach i bez twarzy.
Oglądam telewizor i widzę Bożydara, jak
jest bity przez postacie w garniturach i bez twarzy.
Używam komputera i widzę Bożydara, jak
jest bity przez postacie w garniturach i bez twarzy.
Uprawiam seks z chłopakiem i widzę w jego
oczach Bożydara, jak jest bity przez postacie w garniturach bez twarzy.
Mimo, że minęły już dwa lata od tamtych
zdarzeń ja wciąż go widzę.
Jednak nie to jest najgorsze. Nawet
najgorsze nie jest to, że Bożydar przychodzi do mnie w nocy, gdy śnię i prosi o
pomoc. Wiem, że przychodzi do Julii i dziękuje za opatrunki i tak samo jak mnie
błaga ją o pomoc. Prosi o nią nawet Sarę, Hanię, Sandrę czy Edytę.
On chce byśmy mu pomogły. Ale nawet nie
wiemy gdzie jest i co się z nim dzieje.
Jedyne co wiemy to to, że za każdym razem
gdy pada deszcz, jest sobota, godzina 18:00 on pojawia się pod naszym domem z
strzałami w plecach.
A my nie możemy mu pomóc. Nasi rodzice
nikogo nie widzą. Nikt nie widzi. Jedynie my. I mężczyzn w garniturach, a bez
twarzy też widzimy.
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak
fakt, że Edyta znika czasami na całe dni, a potem mówi że ci w garniturach
zabrali ją ze sobą, by zwiedziła świat. I boi się coraz bardziej. Mimo naszych
zakazów, próśb i straży oni i tak ją jakoś uprowadzają.
A rodzice dalej nic nie widzą, nic nie
dostrzegają. Co gorsza, zachowują się jakby Edyta wciąż z nimi była, jakby nigdy
nie znikała.
Nie wiem kto bardziej szaleje.
My czy oni.
Wiem tylko jedno.
Oni chcą nas dopaść.