Pamiętam, że gdy byłem mały to zawsze pytałem się taty po co nam to pudełko i co się w nim znajduje. Na pierwsze pytanie odpowiedział mi następującymi słowami:
„Nasza rodzina jest stara. Starsza, niż każda religia tego świata. Tak stara, że nie wiemy skąd się wywodzimy. Jednakże historia naszej rodziny zaczyna się w Grecji. Byliśmy wtedy służącymi u Epimeteusza i Pandory, mieliśmy za zadanie strzec puszki, by nikt nigdy więcej jej nie otworzył. Ludzie umierali, a my z ojca na syna przekazywaliśmy sobie Puszkę Pandory. Aż pewnego dnia zniknęła, pojawił się On, zabrał nam puszkę i dał pudełko. Od tamtej pory strzeżemy tego pudełka, by nikt go nie otworzył i by zawsze punkt 3:00 spalić ją”
Ta. To w mojej rodzinie standard. Zawsze o trzeciej w nocy musimy spalić tę skrzynię. To dlatego mój ojciec trzyma w garażu termit, c4 i miotacz płomieni. Zawsze był gotowy na fakt, że skrzynka niekoniecznie musi być łatwopalna.
Pamiętam, jak kiedyś miotaczem płomieni spalił choinki rosnące w naszym ogrodzie i kota sąsiada. Musieliśmy go potem zjeść.
W każdym razie wracając do tematu: Zapytałem ojca co jest w pudełeczku.
Odpowiedział, że nie wie.
Zapytałem ojca co się stanie jeśli nie spali się skrzynki na czas.
Odpowiedział, że podobne zdarzenie miało miejsce 1 września 1939 roku.
Nie wie czy to zbieg okoliczności, czy nie.
Ale fakt faktem pudełko ma coś w sobie.
Mimo, że w ciągu minuty musi się spalić, stopić, zamienić w popiół to już o 3:03 jest z powrotem, całe. Materializuje się na strychu, piwnicy lub w szafie.
Zawsze.
Odkąd moja rodzina pamięta.
Zawsze musimy je palić.
Śnieg, deszcze, wojna, godzina policyjna.
Nieważnie. My musimy to palić.
Nasze żony nigdy tego nie rozumiały. Brały nas za dziwaków. Zawsze. Dopóki nie zobaczyły, że pudełko się reinkarnuje.
Dobra. Skoro wstęp mam za sobą czas na kolejną część:
Otrzymałem to pudełko od ojca gdy skończyłem 21 lat. Przez dwa lata moim obowiązkiem było wychodzenie i palenie tego pudełka. Weszło mi to w nawyk. Zacząłem lunatykować.
Przestałem jak próbowałem spalić żelazne pudełko termitem. Pomysł dobry i sprawdzony. Ale nie na dachu własnego domu. Na szczęście termit skończył się na belkach od strychu. Niewiele brakowało, a puściłbym cały dom z dymem.
Teraz mieszkam w własnym małym mieszkanku. Codziennie palę to pudełko. Codziennie o 3:15 przyjeżdża straż miejska, bo sąsiedzi zawiadamiają ją, że jakiś menel podpala świetnik.
Jest to wstęp do mojego pamiętnika. Będę pierwszy z mojego rodu, który napisze pamiętnik.
Z pudełkiem zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że mnie obserwuje. Że się do mnie przysuwa. Wmawiam sobie że to przypadek. Ale u mnie w mieszkanku pojawiało się ono w szafie. Potem przed szafą. A teraz z dnia na dzień coraz bliżej mojego łóżka.
Zaczynam się bać. Boję się tego pieprzonego pudełka. Wiem że się rusza. Ono żyje. Ja to wiem. Ono na mnie patrzy.
Niech to będzie potraktowane jako wstęp i pierwsza notka do mojego dziennika.
***
Pudełko
zaczyna przybierać dziwny kształt. O ile wcześniej było to pudełko wielkości
pufy, to teraz coraz częściej jest wielkości pudełka na buty. Ba! Raz zamieniło
się w sześcian o krawędzi dziesięć centymetrów.
Jego
kolor też się zmienia. Wcześniej był to brąz lub czarny. Teraz coraz częściej
ma kolor bagienny albo fiolet.
I
wiem, że mnie śledzi. Coraz częściej się
rusza. Ja to wiem. Na przykład wczoraj położyłem je koło telewizora, zamknąłem
pokój i poszedłem do kuchni. Wracając potknąłem się o nie w korytarzu.
To
pudełko mnie prześladuje. Nie dość, że nigdzie nie mogę wyjść, ani nie mogę się
nawet porządnie napić, bo muszę być zawsze o 3 w nocy na nogach, to jeszcze to
pudełko mnie nęka.
W
mieszkaniu słyszę śmiech. Dziecięcy śmiech. A to jest niemożliwe. Sąsiedzi nie
mają dzieci. Na całym osiedlu nie ma dzieci. Sami renciści, emeryci i weterani
wojenni. I ja. A mimo to słyszę śmiech. Dziecięcy.
Gdybym
był szalony powiedziałbym, że to z pudełka. Ale to niemożliwe. To pudełko tylko
się pojawiało i znikało. Można się było do tego przyzwyczaić. Owszem to było
dość paranormalne, ale można się było przyzwyczaić.
Zaczynam
szaleć. Teraz, gdy piszę tę notatkę pudełko zmieniło kształt. Nie jestem pewny.
Wcześniej było wielkości pudełka do butów. A teraz jest wielkości opakowania od
miksera. Na pewno wcześniej było mniejsze. Przecież samo przez się nie może
zmieniać kształtu. Musi się spalić. Musi…
***
Śmiech
dobywa się z pudełka. Wiem to. To ono się tak śmieje. Ono i ono! Pale je
termitem. Będę musiał zadzwonić do ojca by mi przywiózł go.
O
dziwo pudełko jest nie do spalenia o innych godzinach. Miałem dość śmiechu.
Wybiegłem na dwór i wrzuciłem je do piaskownicy, następnie oblałem benzyną i
podpaliłem.
Sąsiadom
powiedziałem, że palę stare graty. Uświadomiłem sobie właśnie, że mieszkam tu
już cztery miesiące. Cztery miesiące, a to dopiero mój trzeci wpis. Cztery
miesiące, a nie wiem nawet jak wyglądają moi sąsiedzi. Cztery miesiące bez
życia towarzyskiego. Tylko praca, zakupy i mieszkanie.
W
każdy razie pudełko nie spłonęło. Stało spokojnie, smagane ogniem z benzyny.
Zły i poddenerwowany pobiegłem po termit.
Nie
zadziałał. Pudełko przetrwało nawet to. A ja zapłaciłem mandacik. Będę musiał
porozmawiać z ojcem by dał mi c4 i miotacz płomieni.
Straciłem
cały termit, a pudełko nic. Boję się dzisiejszej nocy. Czuję, że będzie zła. Że
nie spalę tego pudełka.
Ojciec
nie odbiera telefonu. Nie mogę się z nikim skontaktować. Jest 20:00. Za 7
godzin muszę spalić pudełko.
Jadę
do domu.
Przypomniało
mi się, jak brat ojca próbował zarobić pieniądze na tym niesamowitym pudełku.
Wystarczyło tylko, by dał cynk do gazety, by następnego dnia wylądował w
szpitalu psychiatrycznym. Dostał ostrego i nagłego pomieszania zmysłów. Dlatego
nikt nie mógł wiedzieć o pudełku. Nikt. Żony dowiadywały się o fakcie dopiero
po ślubie.
***
Siedzę
na stacji. Pudełko wariuje. Po prostu wariuje. Cały czas się wydobywa się z
niego śmiech.
Czekam,
aż mi pracownik stacji naleje paliwa. Trochę to potrwa.
Ciężko
mi się pisze.
Dziecięcy
śmiech mnie dobija. Boję się, że ktoś go usłyszy. Wtedy bym musiał udowodnić
,że nikogo tam nie ma i otworzyć to pudełko. A tego nie mogę. Ojciec nadal nie
odbiera.
***
Od
ostatniego wpisu minęło pół roku. Pojechałem do domu. Znalazłem rodziców w
kuchni. Powiesili się. Napisali list pożegnalny: „Wybacz nam synu”.
Jestem
sam.
Ja
i pudełko. Przyzwyczaiłem się już do śmiechu.
Ja
i pudełko.
Pudełko
w którym słyszę pukanie od środka. Jakby coś chciało się wydostać.
Pudełko,
które wciąż się rusza. Pudełko, którego nikt nie widzi.
Pewnego
dnia je otworzę. Muszę. Muszę zobaczyć co jest w środku. Po prostu muszę.
Ale
nie dzisiaj. I nie jutro.
Kiedyś.
Pudełko
ma poczucie humoru. Często zmienia kształt i kolor. Ale zamiast zmienić się w
jakiś normalny kolor często wybiera sobie zdjęcie moich rodziców jako
obramówkę.
Wielokrotnie
musiałem patrzeć na wykrzywione twarze moich powieszonych rodziców na pudełku.
Ono
ze mnie szydzi.
Minęło
już pół roku odkąd je ostatni raz spaliłem. Ciężko jest w szpitalu
psychiatrycznym o zaostrzony rygorze znaleźć ogień.
Pasta ja zwykle bardzo dobra, tylko troche przeszkadzaja literowki i kilka bledow jezykowych. Moze warto pomyslec o kims, kto przed wrzuceniem czytalby pasty i ewentualnie to i owo poprawial :)
OdpowiedzUsuńAle coz, historia jak zwykle swietna :P
Posiadam cudną korektorkę. Ale ona śpi o 00:44 ;)
UsuńJa mogę korektować ;-; już dawno miałam ci to zasugerować... Ja jestem chętna! Ja! Wybierz mnie! Okularniiiikuuu!!!
Usuńniezłe :333
OdpowiedzUsuńKurde wszystko idealnie tylko zakończenie jakieś takie.....
OdpowiedzUsuńI co bylo w tym pudelku? :o
OdpowiedzUsuń