sobota, 29 marca 2014

Śmierć



Śmierć...
Jak ja cię dawno nie widziałem
Nie wiem czy nie przewidziałem
Śmierć...
Moja przyjaciółko
Moja kochanko
Moja bogini
Moja władczyni
Śmierć...
Zabierz mnie ze sobą
Dzisiaj, teraz, natychmiast
Zanim stanę się inną osobą
Która na rekach ma
Cierpienia wielu niewiast
Śmierć...
Patrzy na mnie ukochana
Milczysz niczym biała ściana
Śmierć...
Powiedz coś! Zrób coś!
Uderzam o mury więzienia
Czuję jak łamię sobie kość
Dlaczego nie skończysz mojego cierpienia?
Śmierć...
Może nie umiesz mnie zabić?
Albo nie wiesz gdzie wbić
Kosę swoją, ostrą niczym brzytwa
Powiedz proszę moja bitna
Śmierć...
Może ty nie istniejesz?
Skoro  życia mojego nie zjesz?
Przecież patrzę w lustro...
Śmierć...

piątek, 28 marca 2014

Niepełnosprawny

Jacek uniósł głowę do góry i spojrzał w niebo. Kilka płatków śniegu delikatnie spoczęło na jego twarzy i roztopiło się. Uśmiechnął się ponuro, po czym wrócił do środka. Tuż przed samym wejściem zatrzymał się, wyjął szmatę z pobliskiej torby i przetarł kółka od wózka inwalidzkiego. Nie chciał zabłocić sobie swojego mieszkania. Zwłaszcza, że mycie podłóg było dla niego dość ciężkim doświadczeniem. W końcu przetarł oba koła i wjechał do domu.
Był samotnikiem, z nikim się nie spotykał, z nikim nie rozmawiał. Z kilkoma wyjątkami. Między innymi z matką, która przyjeżdżała do niego raz w tygodniu - w niedzielę, przywożąc jedzenie oraz modlitwę. Nie lubił tych chwil, gdy ona klęczała obok niego, i razem, głośno i wyraźnie modlili się do Boga o jego uzdrowienie. Nie wierzył, że to możliwe. Był realistą i ateistą. Miał złamany kręgosłup, złamał go z własnej głupoty, wskakując na główkę do stawu w miejscu, którego nie znał. Myślał, że jest tam więcej niż trzy metry. Nie spodziewał się wzgórza ukrytego metr pod wodą. Miał potrzaskany kręgosłup, to był cud, że w ogóle mógł ruszać rękoma. Dziesięć kręgów złamanych w pół. Nic nie mogło tego naprawić. Nic. Ale jego matka modliła się każdego dnia o ozdrowienie i nie miał serca jej uświadamiać, że to bez sensu. Od zawsze była głęboko religijna.
Kolejnymi osobami, z którymi się kontaktował byli ludzie z serwera pewnej mało znanej strzelanki oraz szef, który okresowo zlecał mu wykonanie nowej strony World Wide Web albo grafiki. Nie rozmawiał z nikim więcej. Całkowicie pochłonął go świat wirtualny. Wiele razy nic nie jadł przed trzy, może cztery dni, tylko grał, pracował albo surfował po Internecie. Taki tryb życia sprawił, że schudł, bardzo mocno schudł. Wiele osób powiedziałoby, że zostały z niego tylko „skóra i kości”.
Podjechał teraz do uruchomionego komputera i włączył przeglądarkę internetową. Sprawdził pocztę, a następnie zaczął przeglądać blogi, szukając jakiegoś ciekawego do poczytania. Była trzecia w nocy, wtorek, więc na serwerze nikogo nie było. Nie miał z kim grać, a z botami potrafił grać i wygrywać, mając zamknięte oczy i wyciszony dźwięk.
Bezsensownie klikał przed ponad dwie godziny, otwierając i zamykając blogi. W końcu wyłączył przeglądarkę i jęknął z rozpaczy. Znowu ta niemoc. Dobijała go ona.
Zamknął oczy i pozwolił, by łzy znowu mu pociekły po policzkach. Coraz częściej mu się to zdarzało. Z każdym tygodniem stawał się coraz słabszy psychicznie.
W końcu podjechał wózkiem do łóżka i zrzucił się na nie. Siła, jakiej do tego użył była tak duża, że wózek odjechał w drugą stronę i uderzył w szafkę za sobą. Ignorując ten fakt, Jacek zamknął oczy i zaczął zasypiać. Tuż przed tym, jak przekroczył magiczną granicę snu a jawy, uświadomił sobie, że nie zamknął drzwi wejściowych. Było jednak za późno. Jego spragniony snu organizm pokonał instynkt samozachowawczy.
Zimno, jakie odczuwał na całym przedzie ciała sprawiło, że się obudził. Leżał na brzuchu, na czymś twardym. Sądząc, że to podłoga, a zimno spowodowane jest awarią ogrzewania, otworzył oczy. Powitała go ciemność. Całkowity brak światła. Jako że był realistą uznał, że to po prostu awaria prądu. Postanowił udać się do kuchni. Najpierw musiał jednak znaleźć swój wózek. Sięgnął po telefon, chcąc przy nikłym świetle wyświetlacza dostrzec chociaż kontury, gdy z przerażeniem odkrył, że jest kompletnie nagi. Było ciemno, zimno, on leżał nagi nie wiedząc gdzie jest. Ze strachem odkrył, że nie leży na panelach, tylko na kocich łbach.
Zaklął w myślach na swoją głupotę. Rozumował, że ktoś go porwał dla okupu. Że ktoś wykorzystał fakt, że Jacek nie zamknął drzwi i się włamał. Że ułatwił robotę najbardziej jak mógł. Zaklął po raz drugi. W momencie, gdy echo przekleństwo dobiegło końca, zapadła jasność. Ktoś włączył światło, które momentalnie go oślepiło. Mrużąc oczy i czekając, aż jego wzrok przyzwyczai się do światła, zauważył napis tuż przed sobą, który z każdą sekundą stawał się coraz bardziej wyraźny i czytelny.  W końcu odczytał go i mimo całej grozy sytuacji prychnął pogardliwie. Napis brzmiał:
„Ciało jest twoim najmniejszym problemem”.
Nienawidził ludzi, którzy twierdzili, że złamany kręgosłup nic nie znaczy, że liczy się hart ducha. Gówno wiedzieli. Ciało było wszystkim, co człowiek miał. Nie istniało nic poza tym. Rozejrzał się po pomieszczeniu. W sumie był to biały, czysty pokój, zbudowany z kamienia i cegły. Z trzech stron nie było drzwi, z czwartej, najbardziej odległej od niego były, ale bez klamki, za to z klapą dla psa. Leżał trzydzieści minut, oceniając sytuację oraz czekając, aż jego oprawca po niego przyjdzie, gdy nagle zawyła syrena. Głośno i mocno. Zaskoczony zaczął się rozglądać, próbując dociec, skąd wydobywa się dźwięk. Zamiast tego ściana, pod którą leżał, zaczęła sunąć do niego. Przerażony, zaczął uciekać od niej, czołgając się. Kierował się do drzwi. Instynkt podpowiedział mu że jeśli nie przejdzie przez drzwi zostanie zgnieciony. Czuł, jak ściana powoli napiera mu na stopy. Nie mógł poruszać się zbyt szybko, jednak udało mu się dotrzeć do drzwi. Brak klamki spowodował, że musiał przecisnąć się przez klapę dla psa. Był mały i chudy, więc zrobił to bez problemu. Przechodząc przez klapę, wylądował w ciasnym korytarzu o szerokości sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu centymetrów. Kawałek przed nim, wisiała kartka z napisem:
„Liczy się hart ducha a nie ciała”.
Zerwał kartkę, zgrzytnął zębami i zaczął się czołgać do wyjścia. Zaczynał pojmować, że bierze udział w grze. Nie pozostało mu nic innego, jak zagrać w nią. Korytarz po pewnym czasie skręcał o dziewięćdziesiąt stopni w lewo. Przerodził się w inny, diametralnie inny od poprzedniego. Zniknęła biel, zastąpiły ją poplamione krwią szare i brudne ściany. Podłoga, składająca się wcześniej z kamieni, zamieniła się w prostą wykładzinę z licznymi otworami. Zastanawiając się, co dalej, kontynuował podróż nową trasą. Gdy pokonał odległość pięciu metrów, usłyszał zgrzyt. Spojrzał do tyłu. I do góry. Dopiero teraz zauważył, że cały sufit pokryty jest kolcami, które właśnie zaczęły spadać. Zrozumiał już, po co są otwory. Przerażony, zaczął się czołgać, bowiem kolejne kolce spadały i były coraz bliżej niego. Mimo że nie widział końca, nie poddawał się, tylko parł naprzód. Aż w pewnym momencie poczuł, że leci w dół. Uruchomiła się zapadnia, która sprawiła, że poleciał w dół, do klatki. Uderzenie ogłuszyło go. Nie dane jednak było mu zemdleć, poczuł bowiem mocne chluśnięcie lodowatej wody. Rozbudzony, spojrzał na wiadro, które przechyliło się chwilę po tym, jak uderzył. Rozejrzał się. Wisiał w  klatce na łańcuchu. Klatka chwiała się, ale była stabilna. Z trzech stron były kraty. Zaś na czwartej, zamontowany był monitor z napisem:
„Maksymalny ciężar klatki: 45kg
Obecny ciężar klatki: 65kg
PRZECIĄŻENIE”
A pod monitorem znajdowała się maczeta i piła. Jacek wyjrzał przez kraty i zaklął. Jego więzienie powoli spadało na dół, do wrzącej wody. Gęsta para docierała do niego, mimo że był jakieś dziesięć, może dwanaście metrów nad lustrem wody. Uśmiechnął się smutno. Miał do wyboru albo pewną śmierć, albo wycięcie tyłu części swojego ciała i wyrzucenie ich przez szczeliny przez kraty tak, że nie będzie przekraczał maksymalnego ciężaru. Oznaczało to poważne samookaleczenia. A on ich nie chciał. Jego życie i tak nie miało sensu. Uświadomił to sobie, siedząc w tej klatce. Dlatego usiadł na podłodze, oparł się o kratę i zaczął czekać, aż jego więzienie zanurzy się. Wiedział, że mógł zakończyć swój żywot, leżącą niedaleko maczetą ale nie miał na tyle odwagi. Wolał pocierpieć. Zamknął oczy.
Nie poczuł gazu usypiającego. Zasnął.
Obudził się chwilę później. W tym samym momencie otworzył oczy i wrzasnął. Czuł ogromny ból. Od pasa dół. Wrzeszcząc, rozdziawiając swoją szczęką do granic, czując jak pękając mu kąciki ust, odnotowywał fakt, że siedzi na fotelu, a jego nogi są ustawione pod kątem dziewięćdziesięciu stopni względem tułowia. Są rozcięte w ten sposób, że widziałby swoje kości. Gdyby nie fakt, że ktoś wyciął mu je wszystkie, wskutek czego widział jedynie żyły, tętnice i mięśnie, jak leżą bezładnie, próbując znaleźć jakiekolwiek oparcie na nieistniejących już rusztowaniach. Widział, jak krew z tysięcy naczynek krwionośnych, leci w pustą przestrzeń oraz krzepnie. Najgorszy był jednak napis, jaki zobaczył przed sobą:
„To ci się już nie przyda”.
Był on stworzony z ludzkich kości. Prawdopodobnie były to jego kości. Połamane, pogruchotane, powiązane lub w inny sposób przerobione, tworzyły ten makabryczny napis na ścianie. Czarnej ścianie.
W końcu jednak ból zlitował się nad nim i wysłał go w słodkie objęcia Morfeusza.
Obudził się znowu w klatce. Tym razem nie towarzyszył mu żaden ból, jedynie tępe mrowienie w nogach. Nieprzytomny, spojrzał na monitor. Nie było żadnej informacji dotyczącej wagi. Jedynie krótka notka:
„Pospiesz się. One są głodne”,
Pod monitorem leżała maczeta. Zaintrygowany, spojrzał na swoje nogi. Były na powrót zszyte, jednak pokryte były setkami małych guzów. Z ciekawości dotknął jednego z nich. Wrzasnął gdy ten poruszył się. Szybko chwycił maczetę z półki i odciął guza. Odleciał kawałek skóry oraz dorodny karaluch. Przerażony i w szoku spojrzał, jak w dziurę zagląda kolejny. Jak próbuje się wydostać. Zaczął odcinać kolejne guzy. Z każdego wysypywał się karaluch. Spanikowany, uświadomił sobie jedną rzecz. Mrowienie powodowały nóżki karaluchów, depczących po jego nerwach. Co gorsza, mrowienie szło do góry.
Zamknął oczy i zrobił to co musiał. Zamachnął się silnie maczetą na wysokość prawego uda. Ostrze przebiło skórę za pierwszym razem. Musiał jeszcze dwa razy uderzyć, by oddzielić swoją jedną nogę od reszty ciała. Powtórzył ten zabieg z drugą nogą. Obie były wydrążone w środku, puste, jeśli nie liczyć setek owadów, które rozlazły się po całej klatce, jednak omijając go. Wolały spaść do wrzącej wody, niż się do niego zbliżyć.
Jacek zamknął oczy i po raz pierwszy od dawna, zaczął się modlić o szybką i bezbolesną śmierć. Miał dość.
Obudził się na swoim łóżku. Od razu spojrzał w dół. Obie nogi miał na miejscu. Uśmiechnął się. Obie nogi miał na miejscu. To był tylko zły sen. Bardzo realistyczny, ale tylko sen.
Kaszlnął.
Dwa karaluchy wyleciały z jego ust…

niedziela, 9 marca 2014

Posąg.



Piwnica. Ciemna, wilgotna i zmechacona. Jedno duże pomieszczenie i cztery małe obok. Kiedyś były to składziki na ziemniaki, przetwory, drewno i graty. Oraz duże pomieszczenie w której trzymany był węgiel. Każde z pomieszczeń posiadało okno. Ot tak by łatwiej było wsypywać. Patrząc na całe przedsięwzięcie z perspektywy czasu mogłem bardziej się postarać. Załatwić więcej światła, zeskrobać mech i grzyb ze ścian, odwilgocić ją. Może nawet załatwić specjalistę od odszczurzania
A co ja zrobiłem? Wstawiłem kraty do małych pomieszczeń by stworzyć z tego mini cele, opróżniłem piwnice, wstawiłem łóżka, wydłubałem kanaliki którymi fekalia mogły przepływać do kratki w podłodze, zamurowałem okna i wstawiłem nowy zamek w drzwiach od piwnicy.
A i jeszcze porwałem cztery dwunastolatki. I posąg Mikołaja Kopernika. Porwałem. Dobre sobie. Chcieli go wyrzucić z parku. Wyrzucić na śmietnik. Ha! Byłem szybszy. Zajechałem w nocy ciężarówką i załadowałem go na nią. Potem przywiozłem do domu i voila. Jest. A raczej był. W piwnicy.
Dwunastolatki? A co z nimi?
Każda z nich ma, hahahaha, miała jak już, szesnaście lat. Każda z nich już dawno temu straciła swą cnotę. Noi rzecz jasna gdyby zebrać wszystko co z nich zostało to może udałoby się zapełnić w połowie słoik po musztardzie. Ale szczerze wątpię.
Oh. Wybaczcie proszę. Gdzie moje maniery. Zacznę od początku. Hahahaha. Albo od środka. Zresztą chuj wam do tego. To moja opowieść.
Podobno jestem szalony. Tak będą mówić. Szalony Kacper. Hahahaha. Ja nigdy nie byłem szalony. Cicho! Nie jestem szalony. Nie mogę się słuchać głosów w mojej głowie. One kłamią. Zły Sacredq. Zły
Zaczynamy bal. Hahahahaha. Bal…
Wszystko zaczęło się w 29 lutego 1996 roku kiedy to one się narodziły. Data niezwykła. Rytuał był bardzo rygorystyczny. Musiałem być bardzo ostrożny inaczej dość szybko musiałbym nauczyłbym się chodzić mając kolana zginające się w drugą stronę. O ile miałbym szczęścia. O ile zrozumiałem ostrzeżenie. W każdym razie 29 lutego 1996 rozpocząłem obserwacje wszystkich dziewczynek urodzonych tego dnia. Na szczęście nie było ich dużo. Tylko szóstka. Z czego jedna została wydana za mąż w wieku siedmiu lat a druga zmarła mając dziewięć lat. Podejrzewałem że umrze. Miała raka. A nawet kilka bo jelita, wątroby i macicy. Zginęła wpadając pod autobus. Tak więc pilnowałem pozostałem czwórki by nic im się nie stało. Musiałem.
Pilnowałem. Hahahaha. Zainstalowałem kamery. Wszędzie. W szkole. W domu. W pokoju. Nawet w ich misiach. Jedenastolatki są bardzo okrutne dla misiów.
Okres od pierwszego lutego do dwudziestego siódmego lutego 2008roku wspominam jako jeden z najgorszych okresów w całym moim życiu. Musiałem każdą z dziewczynek porwać, zwabić do siebie i wywieść.  Żałowałem że nie zaczynałem wcześniej porwań. W każdym razie zdążyłem na styk.
Hahahaha.
Pierwsza część rytuału miała je przygotować. Musiałem je odpowiednio naznaczyć. Musiałem wyrwać im oczy, obciąć języki i po lewym uchu w nocy z dwudziestego ósmego na dwudziestego dziewiątego lutego a następnie drobno rozdrobnić i dodać do tego ich dziewiczą krew. I zmusić je by to wypiły podczas nocy z dnia dwudziesty dziewiąty luty a pierwszy marca. Łatwo jest zmusić dwunastolatkę do czegoś. „Zrób to inaczej nigdy nie ujrzysz mamusi i tatusia”. Wiem. Skurwiel ze mnie. Hahaha. Taki już jestem
Pamiętam jak żygały po tym. Jak przez miesiąc nic nie mogły jeść. Jak wyły i zawodziły. Wiecie jak pięknie wyją dzieci które nie mają języka? Miód na uszy. Naprawdę. Jednak nie to było najlepsze. Najlepsze było to że moim obowiązkiem i zadaniem było schodzenie do nich podczas każdej pełni księżyca i łamanie im rąk i nóg.
Patrząc na to co zaszło i jak mogło być dochodzę do jednego wniosku. Mogłem wszystko lepiej zaplanować. Wszystko. Mogłem poćwiczyć na innych dziewczynkach. Tyle czasu zmarnowałem. Żałuję
Przynajmniej bym wiedział. Przynajmniej bym nie przeżył niespodzianki. A tak…Ciekawe kto by podejrzewał że zwykły hak nie potrafi wytrzymać ciężaru ważącego trzydzieści albo i czterdzieści kilogramów. Widocznie za dobrze je karmiłem podczas czteroletniego okresu głodzenia. W sumie niesamowite jak mocne są ludzie jelita skoro potrafią wytrzymać taki ciężar oplecione wokół haka i to przez taki okres czasu. Dobrze że hak puścił po skończonym rytuale. Inaczej szesnaście lat w dupe by się poszło walić…A i nie wiem czy bym to przeżył.
Mogłem też poćwiczyć wcześniej. Ćwiczyć. O wiele więcej. Teraz wiem że wcześniej mogłem sobie wywiercić otwór w kostkach dziewczyn i przełożyć śrubę z nakrętką przez dwie kostki. Żałuje że tak nie zrobiłem. Zbijanie kostek gwoździami i jeszcze pilnowanie by łydki były do siebie prostopadłe to paskudna robota. Obserwacja pustych oczodołów które płaczą z bólu było jednak naprawdę dość sowitą nagrodą. Szkoda tylko że musiałem sobie przywalić młotkiem w kciuka. No cóż. Za każdą przyjemność trzeba płacić.
Hahahahaha.
Koszmar…
Chociaż nie. Mój koszmar chodzi teraz po kuchni i szuka jedzenia.
Jakiejś przeklętej dziewicy.
Ha. Powodzenia.

Tego nie było w księdze.
Ani tego że podczas rytuału z każdej pochwy dziewczyny wyleci jelito  które zawiąże się w supeł nad głową posągu. Ani że będzie się ono świeciło. Oślepiającym swiatłem. Ani że będzie trzaskało malutkimi piorunami.
Mogliby chociaż napisać. Przynajmniej inaczej bym przywiązał te jelita do haka.
Ani tego że jedna z nich powie wszystko o mojej przeszłości, druga o teraźniejszości, trzecia o przyszłości a czwarta będzie nuciła „Bogurodzice”. W sumie umiała śpiewać więc mogła nucić. Ciekawe czemu tylko ją?
Ta czwarta po prostu zniszczyła system. Było to coś tak abstrakcyjnego w takowej sytuacji że w pewnym momencie chciałem pójść nawet do Kościoła.
Ciekawe…
Naprawdę nie wie kto stworzył ten rytuał ożywienia posągu ale przemilczał kilka niewygodnych faktów.
Punktualnie, za 25 minut wpadnie tu policja sprowokowana dziwnymi wrzaskami z mojej piwnicy (dziękuje ci pani Nowak za wioskowy monitoring)

Nie znajdą ciał. Golem je zerwał z łańcuchów, a w jednym przypadku podniósł z podłogi i zrobił z nich malutką kulkę. Niesamowita siła. Był to ścisk chyba kilkuset ton. W każdym razie to co powstało z dziewczyn można byłoby wsadzić do słoika po musztardzie.
Ale policja znajdzie. Znajdą zapisy z kamer. Golema. Rzeczy osobiste dziewczynek. I mnie.
A moje dzieło życia, mój ożywiony posąg obróci się w proch gdy tylko wzejdzie słońce.
Nienawidzę rudych. I nienawidzę twórców tej księgi.
Mogliby napisać że rudy kolor włosów popsuje rytuał…
Taki kretyński szczegół.  Wszystko się spieprzyło bo jedna miała trochę więcej melaniny w włosach…
Teoretycznie powinienem dopisać coś do tej księgi.
Pieprzę. Mi się nie udało to im też się nie uda. Odpalam zapalniczkę. Siedem tysięcy czarnej magii pójdzie się pierdolić. Chuj im w dupę.
Hahahahaha.
Patrzę jak ogień niszczy kartki. I słyszę jak golem biegnie do mnie. Ciekawe. W końcu jakaś reakcja. No chyba że znalazł dziewicę i ją zeżarł.
Ale w tej wiosce to chyba jedynie jakaś pieprzona złota rybka w akwarium jest dziewicą…
Ostatnio co pamiętam to jak golem mi wyrwał rękę z książką i ją gasi.
God bless the bastard wizards

piątek, 7 marca 2014

My period



Postęp technologiczny idzie coraz bardziej do przodu. Ludzie już coraz mniej mają styczność z innymi przedstawicielami gatunku Homo Sapiens. Aplikacje na smartfona mogą zastąpić już twoją pamięć, twojego dietetyka, trenera czy ginekologa.
Mam na imię Kamila, mam siedemnaście lat i jako jedna z pierwszych dziewczyn zacząłem używać aplikacji: „My period”. Aplikacja ta posiadała wiele funkcji, niekoniecznie związanych z okresem. Na początku obliczała cały cykl miesiączkowy na podstawie danych typu waga, wiek, data pierwszej miesiączki. Potrafiła ona w dokładności do trzech godzin przewidzieć, kiedy nastąpi okres, a także wyliczyć dni płodne.
Jednak twórcom tej dziwnej aplikacji wciąż było mało. Każde kolejna aktualizacja tej aplikacji, której notabene nie można było wyłączyć, dodawała następne funkcje.
Na przykład druga aktualizacja pozwalała obliczyć, hipotetycznie rzecz jasna, kiedy dana osoba będzie przechodziła menopauzę.
O ile początkowo aplikację traktowano jako żart, ciekawostkę informatyczną, o tyle z czasem, gdy skuteczność jej przewidywań wyniosła sto procent, stała się ona istnym ewenementem. Każda dziewczyna, kobieta, nastolatka miała ją zainstalowaną w swoim telefonie.
Może przesadzam. Powiedzmy że każda, która interesowała się takimi informatycznymi ciekawostkami.
Twórcy programu jednak nie przestali i z czasem nazwa „My Period” była tylko nazwą. Owszem, funkcja dotycząca okresu była, ale pojawiły się możliwości, które sprawiły, że coraz więcej dziewczyn przestało chodzić do ginekologa.
Można było zrobić zdjęcie swojej pochwy, wystarczyło tylko jedną ręką rozchylić wargi sromowe, a drugą zrobić zdjęcie, by otrzymywać dokładny pomiar szerokości otworu. Kolejna wersja wysyła promień, który badał głębokość. Jeszcze kolejna zaś badała, czy wnętrze pochwy jest dobre i wydawała werdykt, czy należy iść z nią do lekarze.
Mimo że aplikacja robiła się coraz bardziej dziwna, złożona i wnikała coraz głębiej w intymność kobiet, nadal pozwalałam jej się aktualizować i korzystałam ze wszystkich funkcji. Wstydziłam się iść do ginekologa, dlatego bardzo chętnie jej używałam.
Tym bardziej, że potrafiła ona dobrać odpowiednią dawkę tabletek antykoncepcyjnych. Była niczym prywatny lekarz.
Często żartowałam sobie z koleżankami, że niedługo wystarczy sobie wepchnąć telefon z włączoną aplikacją w cipkę, by ten zbadał śluz.
Albo powiedział, jaka jest płeć dziecka.
No cóż. Wykrakałam. Owszem, nie trzeba było go sobie wtykać w wiadomy otwór. Wystarczyło nasikać na niego, by sprawdzić, czy jest się w ciąży, ewentualnie podniecić i nanieść odrobinę śluzu na telefon, by mieć pełne badanie ginekologiczne. Tak samo było z badaniem płci dziecka.
Byłam wniebowzięcia tą aplikacją.
Aż pewnego dnia…
Zamarzyłam, by cofnąć się w czasie i nigdy jej nie użyć.
Ale zacznijmy od początku.
Wszystko zaczęło się dwanaście dni przed pojawieniem się marzenia. Obudziłam się rano i pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po przebudzeniu, było sprawdzenie aplikacji. Stało się to nawykiem.
Weszłam w menu i wybrałam kategorie: „Jaki dziś dzień”. Wyświetlił mi się napis:
„Dzisiaj jest siódmy dzień twojego cyklu. Za cztery dni będziesz miała dni płodne. Niewskazane jest uprawianie seksu, bowiem plemniki mogą dożyć”.
Uśmiechnęłam się, wstałam, rozebrałam się, zważyłam i wybrałam opcję „Antykoncepcja”. Podałam swoją wagę. Reszta danych była zapamiętana. Wyświetlił się komunikat:
„Daj próbkę swojego śluzu do analizy”.
Czasami trzeba było uzupełniać tę informację. Westchnęłam i myśląc o swoim koledze z klasy i o tym, jak pręży swoje muskuły, zaczęłam się lekko podniecać. Wystarczająco, by kawałek śluzu skapnął na telefon. Momentalnie przestałam. Od masturbacji można się uzależnić. I oślepnąć. A i tego, i tego wolałam uniknąć.
Na wyświetlaczu pojawił się wdzięczny napis:
„Dzienna dawka: pół tabletki. Dziękujemy za uwagę. %XSAZ”
Ostatni tekst był błędem. Czasami pojawiały się takie uszczerbki, mimo ciągłych aktualizacji i łatek programistów. Uśmiechnęłam się. Wciąż byłam dziewicą, ale umówiłam się z swoim chłopakiem, że jak tylko będzie wolna chwila, to zrobimy to. A dzisiaj taka chwila miała być. Mieliśmy nie iść do szkoły, tylko zostać u mnie w domu i uprawiać seks.
Niestety to nie wypaliło, bowiem mój chłopak został w domu. Musiał pilnie pomóc rodzinie - pękła im rura.
Smutna i zmęczona, wieczorem położyłam się spać, gdy nagle mój telefon zawibrował. Licząc, że dostałam sms’a od swojego chłopaka, podniosłam smartfona na wysokość oczu. O dziwo, wyskoczyło mi powiadomienie z „My Period”. Zwykle była to wina błędu, ewentualnie miał mi się zacząć okres. Musiałam zobaczyć powiadomienie, inaczej żyć by mi nie dało. Jak wcześniej pisałam. Był to błąd.
Napis brzmiał: „Gratulacje! Jesteś w ciąży! Telefon do najbliższej kliniki aborcyjnej: 544-353-443”. Przeklinając dzień, udałam się spać.
Rano obudziła mnie aplikacja. Zaspana, przeczytałam napis: „Za trzy dni stracisz dziewictwo. Uważaj”.
- Że co, kurwa? - mruknęłam
Przetarłam zaspane oczy, spoglądając raz jeszcze. Aplikacja była wyłączona. Uznając, że to błąd programu, zapomniałam o całej sprawie i udałam się do szkoły.
Program nie dawał mi spokoju. Pierwszego dnia przypominał mi, że za trzy dni stracę dziewictwo, co cztery godziny, drugiego dnia, co dwie, a trzeciego - co godzinę. Ignorowałam to i pisałam emaile do twórców, informując o błędzie oraz pytając, co się dzieje. Na żadnym forum nie umieli mi pomóc. Reinstalacja nic nie dała.
Oto wyciąg z logów programu:
06:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
07:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
08:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
09:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
10:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
11:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
12:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
13:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
14:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
15:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
16:00 „Dzisiaj stracisz dziewictwo. Gotuj się.”
Była sobota, nigdzie nie wychodziłam, mój chłopak do mnie nie przyjeżdżał. Nie miałam z kim tracić dziewictwa, dlatego postanowiłam odinstalować program i poczekać, aż go naprawią. Niestety nic to nie dało. Siedział on w głębi systemu i nadal wyświetlał komunikaty.
17:00 „Już niedługo. Umyj się. To twój pierwszy raz.”
18:00 „Nie stresuj się. To będzie bolało. Jak diabli.”
19:00 „Bądź gotowa.”
W końcu wkurzona wyciągnęłam baterię, zjadłam kolację, umyłam się i poszłam spać.
Obudziłam się o dwudziestej trzeciej. A raczej obudzono mnie. Mój ojciec, który był alkoholikiem, wyszeptał mi do ucha:
- Zawsze miałem na ciebie ochotę. Będę twoim pierwszym, okej?
Zanim zdążyłam wyrazić swój sprzeciw, zgwałcił mnie. Trzykrotnie. Rano, obolała i czująca wstręt do siebie samej, włączyłam telefon. Chciałam zadzwonić do chłopaka, by przyjechał do mnie.
Przywitał mnie napis:
„Mamy nadzieje, że było przyjemnie. Dziękujemy za skorzystanie z aplikacji „My Period””.
Zapłakałam przerażona i zadzwoniłam do swojego chłopaka błagając, by przyjechał jak najszybciej.
Nie miałam siły na nic. Na nic. Ledwo doczłapałam się do drzwi, by mu otworzyć.
Gdy otwierałam drzwi, przypomniał mi się pierwszy napis.
Napis, o treści:
„Gratulację, jesteś w ciąży! To chłopiec!”.
Upadłam na kolana i załkałam.
Nie udałam się do kliniki aborcyjnej.
Parę godzin przed wizytą, dostałam wiadomość:
„Jeśli usuniesz dziecko, umrzesz na raka szyjki macicy”.
Wierzę. Wierzę że to się stanie.