Jacek uniósł
głowę do góry i spojrzał w niebo. Kilka płatków śniegu delikatnie spoczęło na
jego twarzy i roztopiło się. Uśmiechnął się ponuro, po czym wrócił do środka.
Tuż przed samym wejściem zatrzymał się, wyjął szmatę z pobliskiej torby i
przetarł kółka od wózka inwalidzkiego. Nie chciał zabłocić sobie swojego
mieszkania. Zwłaszcza, że mycie podłóg było dla niego dość ciężkim
doświadczeniem. W końcu przetarł oba koła i wjechał do domu.
Był
samotnikiem, z nikim się nie spotykał, z nikim nie rozmawiał. Z kilkoma
wyjątkami. Między innymi z matką, która przyjeżdżała do niego raz w tygodniu -
w niedzielę, przywożąc jedzenie oraz modlitwę. Nie lubił tych chwil, gdy ona
klęczała obok niego, i razem, głośno i wyraźnie modlili się do Boga o jego
uzdrowienie. Nie wierzył, że to możliwe. Był realistą i ateistą. Miał złamany
kręgosłup, złamał go z własnej głupoty, wskakując na główkę do stawu w miejscu,
którego nie znał. Myślał, że jest tam więcej niż trzy metry. Nie spodziewał się
wzgórza ukrytego metr pod wodą. Miał potrzaskany kręgosłup, to był cud, że w
ogóle mógł ruszać rękoma. Dziesięć kręgów złamanych w pół. Nic nie mogło tego
naprawić. Nic. Ale jego matka modliła się każdego dnia o ozdrowienie i nie miał
serca jej uświadamiać, że to bez sensu. Od zawsze była głęboko religijna.
Kolejnymi
osobami, z którymi się kontaktował byli ludzie z serwera pewnej mało znanej
strzelanki oraz szef, który okresowo zlecał mu wykonanie nowej strony World
Wide Web albo grafiki. Nie rozmawiał z nikim więcej. Całkowicie pochłonął go
świat wirtualny. Wiele razy nic nie jadł przed trzy, może cztery dni, tylko
grał, pracował albo surfował po Internecie. Taki tryb życia sprawił, że schudł,
bardzo mocno schudł. Wiele osób powiedziałoby, że zostały z niego tylko „skóra
i kości”.
Podjechał
teraz do uruchomionego komputera i włączył przeglądarkę internetową. Sprawdził
pocztę, a następnie zaczął przeglądać blogi, szukając jakiegoś ciekawego do
poczytania. Była trzecia w nocy, wtorek, więc na serwerze nikogo nie było. Nie
miał z kim grać, a z botami potrafił grać i wygrywać, mając zamknięte oczy i
wyciszony dźwięk.
Bezsensownie
klikał przed ponad dwie godziny, otwierając i zamykając blogi. W końcu wyłączył
przeglądarkę i jęknął z rozpaczy. Znowu ta niemoc. Dobijała go ona.
Zamknął oczy
i pozwolił, by łzy znowu mu pociekły po policzkach. Coraz częściej mu się to zdarzało.
Z każdym tygodniem stawał się coraz słabszy psychicznie.
W końcu
podjechał wózkiem do łóżka i zrzucił się na nie. Siła, jakiej do tego użył była
tak duża, że wózek odjechał w drugą stronę i uderzył w szafkę za sobą.
Ignorując ten fakt, Jacek zamknął oczy i zaczął zasypiać. Tuż przed tym, jak
przekroczył magiczną granicę snu a jawy, uświadomił sobie, że nie zamknął drzwi
wejściowych. Było jednak za późno. Jego spragniony snu organizm pokonał
instynkt samozachowawczy.
Zimno, jakie
odczuwał na całym przedzie ciała sprawiło, że się obudził. Leżał na brzuchu, na
czymś twardym. Sądząc, że to podłoga, a zimno spowodowane jest awarią
ogrzewania, otworzył oczy. Powitała go ciemność. Całkowity brak światła. Jako
że był realistą uznał, że to po prostu awaria prądu. Postanowił udać się do
kuchni. Najpierw musiał jednak znaleźć swój wózek. Sięgnął po telefon, chcąc
przy nikłym świetle wyświetlacza dostrzec chociaż kontury, gdy z przerażeniem
odkrył, że jest kompletnie nagi. Było ciemno, zimno, on leżał nagi nie wiedząc
gdzie jest. Ze strachem odkrył, że nie leży na panelach, tylko na kocich łbach.
Zaklął w myślach
na swoją głupotę. Rozumował, że ktoś go porwał dla okupu. Że ktoś wykorzystał
fakt, że Jacek nie zamknął drzwi i się włamał. Że ułatwił robotę najbardziej
jak mógł. Zaklął po raz drugi. W momencie, gdy echo przekleństwo dobiegło końca,
zapadła jasność. Ktoś włączył światło, które momentalnie go oślepiło. Mrużąc
oczy i czekając, aż jego wzrok przyzwyczai się do światła, zauważył napis tuż
przed sobą, który z każdą sekundą stawał się coraz bardziej wyraźny i
czytelny. W końcu odczytał go i mimo
całej grozy sytuacji prychnął pogardliwie. Napis brzmiał:
„Ciało jest
twoim najmniejszym problemem”.
Nienawidził
ludzi, którzy twierdzili, że złamany kręgosłup nic nie znaczy, że liczy się
hart ducha. Gówno wiedzieli. Ciało było wszystkim, co człowiek miał. Nie istniało
nic poza tym. Rozejrzał się po pomieszczeniu. W sumie był to biały, czysty pokój,
zbudowany z kamienia i cegły. Z trzech stron nie było drzwi, z czwartej,
najbardziej odległej od niego były, ale bez klamki, za to z klapą dla psa.
Leżał trzydzieści minut, oceniając sytuację oraz czekając, aż jego oprawca po
niego przyjdzie, gdy nagle zawyła syrena. Głośno i mocno. Zaskoczony zaczął się
rozglądać, próbując dociec, skąd wydobywa się dźwięk. Zamiast tego ściana, pod
którą leżał, zaczęła sunąć do niego. Przerażony, zaczął uciekać od niej, czołgając
się. Kierował się do drzwi. Instynkt podpowiedział mu że jeśli nie przejdzie
przez drzwi zostanie zgnieciony. Czuł, jak ściana powoli napiera mu na stopy.
Nie mógł poruszać się zbyt szybko, jednak udało mu się dotrzeć do drzwi. Brak
klamki spowodował, że musiał przecisnąć się przez klapę dla psa. Był mały i
chudy, więc zrobił to bez problemu. Przechodząc przez klapę, wylądował w
ciasnym korytarzu o szerokości sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu
centymetrów. Kawałek przed nim, wisiała kartka z napisem:
„Liczy się
hart ducha a nie ciała”.
Zerwał
kartkę, zgrzytnął zębami i zaczął się czołgać do wyjścia. Zaczynał pojmować, że
bierze udział w grze. Nie pozostało mu nic innego, jak zagrać w nią. Korytarz
po pewnym czasie skręcał o dziewięćdziesiąt stopni w lewo. Przerodził się w
inny, diametralnie inny od poprzedniego. Zniknęła biel, zastąpiły ją poplamione
krwią szare i brudne ściany. Podłoga, składająca się wcześniej z kamieni,
zamieniła się w prostą wykładzinę z licznymi otworami. Zastanawiając się, co
dalej, kontynuował podróż nową trasą. Gdy pokonał odległość pięciu metrów,
usłyszał zgrzyt. Spojrzał do tyłu. I do góry. Dopiero teraz zauważył, że cały
sufit pokryty jest kolcami, które właśnie zaczęły spadać. Zrozumiał już, po co
są otwory. Przerażony, zaczął się czołgać, bowiem kolejne kolce spadały i były
coraz bliżej niego. Mimo że nie widział końca, nie poddawał się, tylko parł
naprzód. Aż w pewnym momencie poczuł, że leci w dół. Uruchomiła się zapadnia,
która sprawiła, że poleciał w dół, do klatki. Uderzenie ogłuszyło go. Nie dane
jednak było mu zemdleć, poczuł bowiem mocne chluśnięcie lodowatej wody.
Rozbudzony, spojrzał na wiadro, które przechyliło się chwilę po tym, jak
uderzył. Rozejrzał się. Wisiał w klatce
na łańcuchu. Klatka chwiała się, ale była stabilna. Z trzech stron były kraty.
Zaś na czwartej, zamontowany był monitor z napisem:
„Maksymalny
ciężar klatki: 45kg
Obecny
ciężar klatki: 65kg
PRZECIĄŻENIE”
A pod
monitorem znajdowała się maczeta i piła. Jacek wyjrzał przez kraty i zaklął.
Jego więzienie powoli spadało na dół, do wrzącej wody. Gęsta para docierała do
niego, mimo że był jakieś dziesięć, może dwanaście metrów nad lustrem wody.
Uśmiechnął się smutno. Miał do wyboru albo pewną śmierć, albo wycięcie tyłu
części swojego ciała i wyrzucenie ich przez szczeliny przez kraty tak, że nie
będzie przekraczał maksymalnego ciężaru. Oznaczało to poważne samookaleczenia.
A on ich nie chciał. Jego życie i tak nie miało sensu. Uświadomił to sobie,
siedząc w tej klatce. Dlatego usiadł na podłodze, oparł się o kratę i zaczął
czekać, aż jego więzienie zanurzy się. Wiedział, że mógł zakończyć swój żywot,
leżącą niedaleko maczetą ale nie miał na tyle odwagi. Wolał pocierpieć. Zamknął
oczy.
Nie poczuł
gazu usypiającego. Zasnął.
Obudził się
chwilę później. W tym samym momencie otworzył oczy i wrzasnął. Czuł ogromny
ból. Od pasa dół. Wrzeszcząc, rozdziawiając swoją szczęką do granic, czując jak
pękając mu kąciki ust, odnotowywał fakt, że siedzi na fotelu, a jego nogi są
ustawione pod kątem dziewięćdziesięciu stopni względem tułowia. Są rozcięte w
ten sposób, że widziałby swoje kości. Gdyby nie fakt, że ktoś wyciął mu je
wszystkie, wskutek czego widział jedynie żyły, tętnice i mięśnie, jak leżą
bezładnie, próbując znaleźć jakiekolwiek oparcie na nieistniejących już
rusztowaniach. Widział, jak krew z tysięcy naczynek krwionośnych, leci w pustą
przestrzeń oraz krzepnie. Najgorszy był jednak napis, jaki zobaczył przed sobą:
„To ci się
już nie przyda”.
Był on
stworzony z ludzkich kości. Prawdopodobnie były to jego kości. Połamane,
pogruchotane, powiązane lub w inny sposób przerobione, tworzyły ten makabryczny
napis na ścianie. Czarnej ścianie.
W końcu
jednak ból zlitował się nad nim i wysłał go w słodkie objęcia Morfeusza.
Obudził się
znowu w klatce. Tym razem nie towarzyszył mu żaden ból, jedynie tępe mrowienie
w nogach. Nieprzytomny, spojrzał na monitor. Nie było żadnej informacji
dotyczącej wagi. Jedynie krótka notka:
„Pospiesz
się. One są głodne”,
Pod
monitorem leżała maczeta. Zaintrygowany, spojrzał na swoje nogi. Były na powrót
zszyte, jednak pokryte były setkami małych guzów. Z ciekawości dotknął jednego
z nich. Wrzasnął gdy ten poruszył się. Szybko chwycił maczetę z półki i odciął
guza. Odleciał kawałek skóry oraz dorodny karaluch. Przerażony i w szoku
spojrzał, jak w dziurę zagląda kolejny. Jak próbuje się wydostać. Zaczął
odcinać kolejne guzy. Z każdego wysypywał się karaluch. Spanikowany, uświadomił
sobie jedną rzecz. Mrowienie powodowały nóżki karaluchów, depczących po jego
nerwach. Co gorsza, mrowienie szło do góry.
Zamknął oczy
i zrobił to co musiał. Zamachnął się silnie maczetą na wysokość prawego uda.
Ostrze przebiło skórę za pierwszym razem. Musiał jeszcze dwa razy uderzyć, by
oddzielić swoją jedną nogę od reszty ciała. Powtórzył ten zabieg z drugą nogą.
Obie były wydrążone w środku, puste, jeśli nie liczyć setek owadów, które
rozlazły się po całej klatce, jednak omijając go. Wolały spaść do wrzącej wody,
niż się do niego zbliżyć.
Jacek
zamknął oczy i po raz pierwszy od dawna, zaczął się modlić o szybką i
bezbolesną śmierć. Miał dość.
Obudził się
na swoim łóżku. Od razu spojrzał w dół. Obie nogi miał na miejscu. Uśmiechnął
się. Obie nogi miał na miejscu. To był tylko zły sen. Bardzo realistyczny, ale
tylko sen.
Kaszlnął.
Dwa
karaluchy wyleciały z jego ust…
nieźle nieźle, propsik. :)
OdpowiedzUsuńChcialabym żeby Azer to nagrał :D bardzo dobre
OdpowiedzUsuńLudzka wyobraźnia nie zna granic. Czy znasz inne stworzenie, które byłoby w stanie wymyślić coś tak makabrycznego? ^^ Nie sądzę. Zauważyłam jedynie dwa błędy, albo ślepnę, albo ty stajesz się coraz lepszy? Problem w tym, że jestem małym głupim dzieckiem. Czy nie przeszkadza ci moja krytyka? ^^
OdpowiedzUsuńLepiej <3
OdpowiedzUsuńTutaj bardzo ładnie, generalnie mało rzeczy by się czepiać. Jednak z racji na moją naturę wrzuta-na-tyłku, muszę na dwie rzeczy uwagę zwrócić:
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: Unikaj powtórzeń! Już od pierwszych dwóch zdań rzuca się to w oczy, więc staraj się używać zróżnicowanego słownictwa.
Po drugie: Nie przesadzaj z ilością przecinków. Czasem wstawiasz je w miejsca, gdzie nie są one potrzebne, przez co niewygodnie się czyta w niektórych momentach.
Pomimo to, nie ma tego złego, generalnie oprócz tych dwóch maleńkich rzeczy, to cud, miód i orzeszki!