poniedziałek, 7 października 2013

Dzieci to najokrutniejsza istoty na świecie ale każda istota kiedyś ponosi konsekwencje swoich czynów



Wbiegłem do męskiej ubikacji i szybko zająłem kabinę, w której drzwiach umieszczony był łucznik. Beznadziejne zabezpieczenie. Prawie żadne. Ale zawsze była jakaś nadzieja. Próbowałem uspokoić oddech. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Uspokój się. Muszę się uspokoić, bo mnie znajdą. Muszę być cicho. Może dzisiaj dadzą mi spokój.
***
-Biedak.
-Śmierdziel.
-Musiałeś przyjebać w słup, że masz taki ryj.
-Cztery razy.
-I to matka tobą przyjebała.
-Huśtała w reklamówce .
-Chciała dokonać aborcji.
-Szkoda życia na takiego zjeba.
-Po co żyjesz? Po co?
-Nikt cię nie potrzebuje.
-NIKT!
***
Jedna samotna łezka spływała mi po policzku. Zdławiłem w sobie szloch. W samą porę. Właśni usłyszałem jak wchodzą do łazienki
-Gdzie jesteś spermozjadzie?
-Kurwa, chuju wyłaź, bo pożałujesz.
Kopnięcie w drzwi obok. Skuliłem się. Znajdą mnie. Kopnięcie w moje drzwi. Łucznik wytrzymał.
-Chłopak,i ten gównozjad tutaj jest.
Spojrzałem do góry. Kabiny miałem dwa metry wysokości. Nie przeszkodziło to chłopakom wspiąć się na nie i wskoczyć do mnie do środka. Nie broniłem się. Nie było sensu. Było ich więcej. Otworzyli drzwi i wbiegli do środka.
-Tak bardzo lubisz się przed nami chować gównożerco?
Nie bili mnie. Nie umieli. Jeszcze wtedy.
-Myślisz, że jesteś sprytny?
-Myślisz, że uciekniesz przed nami?
-Będziemy cię gonić do końca życia, psie.
-Zdychaj.
-Nikt cię nie kocha.
Więcej nie pamiętam.
Włożyli mi głowę do sedesu, zamknęli klapę. Miałem klaustrofobię. Spuścili wodę. Kilkakrotnie. Zostawili mnie w toalecie. Na podłodze, wymiotującego i wykończonego. Zasnąłem koło sedesu.
Przespałem kilka godzin lekcyjnych. W międzyczasie ktoś mi ukradł buty, skarpetki i obciął włosy nożyczkami.
Wróciłem do domu. Po doprowadzaniu się do porządku i obcięciu włosów na równe zero poszedłem do mamy. Była sparaliżowana od dwóch lat. Wcześniej pracowała na dwie zmiany, bym miał godny byt. Potrąciło ją auto. I zostaliśmy na niskiej rencie z ZUS-u. Po chwili spędzonej z najbliższą mi osobą poszedłem się uczyć, jak przykłady uczeń IV klasy szkoły podstawowej imienia Jana Pawła II.
***
Ocknąłem się z wspomnień. Ręce nadal miałem na kierownicy mojego vana. Spojrzałem do tyłu. Worki pocztowe nadal leżały na swoim miejscu. Brakowało jedynie Jacka. Jeszcze nie wrócił z wypadu po knysze. Z powrotem zanurzyłem się we wspomnienia.
***
Nigdy nie ćwiczyłem na wf. Nigdy. Sama myśl, że miałbym wejść do szatni moich prześladowców mnie przerażała. Zawsze uciekałem z zajęć wychowania fizycznego. Albo do domu, by być przy mamie albo do biblioteki poczytać. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj mam wejść do szatni. Nauczyciel przyłapał mnie, jak próbowałem się wymknąć i nakazał powrócić do pomieszczenia. Wziąłem głęboki dech i nacisnąłem klamkę. Zdecydowanym krokiem wszedłem do szatni. Już od progu powitały mnie wrzaski:
-Panienko, co tu robisz?
-Wypierdalaj szmato zajebana.
-Co tu robisz gówno? Won.
-Chłopaki on pomylił szatnie. Do babskiego szmaciarzu.
Szybko odwróciłem się i sięgnąłem do klamki, by wyjść, gdy nagle poczułem, że ktoś mnie kopie w plecy. Poleciałem na drzwi. Osunąłem się na podłogę.
-Chłopaki ta szmata nie wie jak wejść do babskiego.
-Wypierdalaj stąd kurwa.
Zacząłem się podnosić, gdy ktoś pociągnął mnie za nogę. Brodą uderzyłem o kafelki, a następnie zacząłem po nich szorować. Wywlekli mnie na środek szatni.
-Skoro szmaciarz nie wie, gdzie jego miejsce, to dostanie nauczkę.
Powstrzymywałem łzy. Nie wyrywałem się. Nie było sensu. Zaczęli pluć na mnie i kazać wąchać swoje przepocone trampki.
-Do damskiego kurwo.
-Wypierdalaj.
-On nie wie, że jest babą.
-Może mu to udowodnijmy.
Zanim zdążyłem zareagować poczułem, jak moje spodnie lecą w dół. Zacząłem się wyrywać. Jednocześnie płacząc. Związali mi ręce z tyłu sznurówką z mojego buta.
Nagiego wepchali mnie do damskiej szatni i zamknęli drzwi. Śmiech dziewczyn sprawi,ł że załamałem się całkowicie. Wyskoczyłem przez otwarte okno i pobiegłem do lasu. Przesiedziałem tam godzinę zanim mogłem wrócić do szatni po swoje ubrania. Które moim wspaniałomyślni koledzy pocięli nożyczkami.
***
Jacek wsiadł do auta. W rękach trzymał po knyszy z gyrosem. Dał mi jedną. Spojrzałem na tego sympatycznego, młodego chłopaka. Dzieliło nas dwadzieścia lat różnicy. Łączyły te same wspomnienia. Chłopak uśmiechnął się, patrząc na nasz cel i pogładził ręką lufę shoutguna. Uśmiechnąłem się. Spojrzałem na parkujące auta. Powinni być już wszyscy. Spojrzałem na Jacka. Skinął mi głową. Razem wysiedliśmy i zarzuciliśmy sobie na plecy worki z pocztą. Ignorując kapanie ruszyłem do budynku. Wiedziałem, że Jacek chciałby powiedzieć, że miał rację i będą przeciekać, ale powstrzymał się. Weszliśmy tylnymi drzwiami. Wtargneliśmy na scenę tachając worki. Dyrektor właśnie zaczynał przemówienie inauguracyjne. Widziałem, jak tłum nas obserwuje. Rozpoznałem kilkanaście osób. I kilka osób mnie. Ich szydercze uśmieszki wiele mówiły. Kilka kobiet pokazywało palcami Jacka. Dyrektor odwrócił się. Na pewno zdziwił się na widok dwóch jegomości którzy pracowali u niego, jako woźni, a teraz byli ubrani jak listonosze i mieli na siebie zarzucone długie płaszcze. Wsadziłem rękę do kieszeni i nacisnąłem pstryczek. Wszystkie drzwi i okna zamknęły się żelaznymi roletami. Prawie dwa lata zajęło mi wmontowanie tutaj. Teraz już nikt nie wyjdzie z Sali. Podszedłem do dyrektora i wyciągając pistolet z kieszeni przyłożyłem mu go do głowy.
-Spieprzaj dziadu- powiedziałem.
Uciekł.
Spojrzałem w głąb sali. Wszyscy tu byli. Wszystkim rozpoznałem. Uśmiechnąłem się. Powiedziałem do mikrofonu:
-Siema.
Wszyscy na Sali patrzyli na mnie. Widocznie uznali mnie za szaleńca z bronią. Ha. Słusznie.
-Nie wiem czy mnie pamiętacie. Pewnie niektórzy mnie kojarzą. W każdym razie mam na imię Jerzy Wesoły.
Zrozumienie w oczach. U niektórych małe uśmiechy na widok wspomnień z czasów podstawówki.
-Widzę, że niektórzy mnie pamiętają. No cóż. Ja was też. Miło, że mnie nie zaprosiliście na zjazd absolwentów naszej podstawówki. Naprawdę.
-Czego chcesz? – zawołał ktoś z Sali
-Zamknij się, bo cię zastrzelę – odpowiedziałem mierząc do niego z pistoletu. Kontynuowałem:
-Naprawdę miło. Patrzę na was teraz i widzę, że odnieśliście sukcesy. Pożeniliście się. Macie dzieci. Ja tego nie zrobiłem. Ale spójrzcie. To Jacek. Jacek Drabina. Chodził z waszymi dzieciakami do tej samej szkoły. Dzieci wdały się w rodziców. Naprawdę.
Cisza na Sali. Czyżby w końcu poczuli wyrzuty sumienia? Uświadomili sobie swoje własne czyny? Domyślili się, że przybyłem tu w ramach zemsty? Obserwowałem uważnie tłum. Jacek mnie zabezpieczał. Trzymał ręce w kieszeni. W prawej miał włącznik systemu przeciwpożarowego, w lewej zapalniczkę. W spryskiwaczach zamiast wody była benzyna. Wystarczyłyby wie sekundy by wszystkich spalić. Ale jeszcze nie.
Kontynuował.
-Wasze dzieci poszły na studia. Uczą się teraz. A Jacek nie. Jacek nie poszedł do gimnazjum. Chciał się zabić. W wieku dwunastu lat. Skończył podstawówkę i chciał się zabić. A wiecie czemu? Otóż wasze dzieci zmusiły Jacka…
Szybki rzut oka. Samotna łza spływająca po policzku. Uświadamiam sobie, że mi też leci.
-Do seksu z zwierzęciem. I nagrały to. No, ale odratowałem chłopaka. I teraz tu jesteśmy.
Chłopak wcisnął zraszacz. Litry benzyny poleciały na gościu, na nas, na podłogę.
-Nie ruszajcie się. To tylko woda z wodorotlenkiem siarczanu siedem - wymyśliłem nazwę na poczekaniu. Uwierzyli. Ludzie zawsze wierzą, że następna chwila będzie lepsza.
-Mam dla was prezent. Nawet kilkanaście.
Obydwoje przechyliliśmy worki z pocztą. Wysypały się główki dzieci moich prześladowców. Usłyszałem krzyki przerażenia. Zobaczyłem jak rozwścieczeni ojcowie zerkają na zmasakrowane głowu swoich dzieci i biegną prosto na nas. Uśmiechnąłem się do Jacka.
***
-Gównozjad.
-Twój ojciec spuścił się na czubek buta i kopnął twoją starą w pizdę. Dlatego istnieje szmato.
-Twój stary spierdolił,jak cię tylko zobaczył.
-Szkoda,że mamusia ma kręgosłup złamany.  Pewnie sam jej złamałeś,by od ciebie nie spierdoliła chuju.
***
Jacek również się do mnie uśmiechnął. Plan powiódł się całkowicie. Tyle setek godzin poświęconych na dopracowanie każdego szczegółu. Tyle pieniędzy wydanych na łupawki. A wszystko to dla tej jednej chwili.
***
-Jerzy.
-Słucham cię siostrzyczko?
-Ja umieram prawda?
-Tak.
-Nie płacz. Opiekuj się mamą. Proszę.
-Będę.
-Jerzyk.
-Co siostrzyczko?
-Dlaczego oni cię nienawidzą?
-Nie wiem. To chyba przez to, że ich rozwalam w szachach.
-Zobaczysz kiedyś będziesz mistrzem świata.
-Obiecuje ci siostrzyczko, że będę.
***
Jacek nacisnął spust. Iskra postała w spłonce błyskawicznie pochwyciła opary benzyny której było już po kostki na Sali. Wybuch nie zostawił cegły na cegle.

10 komentarzy:

  1. Człowieku, kolejna wyborna pasta. Proszę osobiście o więcej takich, przy czytaniu tej aż mi łezka pociekła, wzruszające, a jednocześnie idealnie dopracowane opowiadanie. Jestem zachwycony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne, widzę że ta przerwa ci pomogła xp ale wiesz, że musisz ją nadrobić...?

    OdpowiedzUsuń
  3. Słabe, mimo że ma jakiś głębszy sens, nadal słabe. No i ani trochę straszne. Mógłbyś w końcu napisać coś, co nie ma tyle wulgaryzmów, które z resztą wcale nie nadają atmosfery, oraz coś choć odrobinę niepkojącego. Stać cię na więcej, chyba. Albo może nie, może to już kres twoich możliwości. /AH- Anonim Hejter

    OdpowiedzUsuń
  4. Słodka Celestio, Sacred co ty bierzesz?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe, ale to zakończenie za szybkie trochę ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda mi tego zakończenia. Zachowali się zbyt miłosiernie w stosunku do nich. Wiem, że przedłużenie zniszczyłoby magię, jednakże chciałabym poczytać jak każdego z osobna bohater upadla, być może zmusza do czegoś gorszego niż akt ze zwierzęciem, długie dni tortur psychicznych połączonych z fizycznymi. Niedosyt, Sir./Arne

    OdpowiedzUsuń
  7. Końcówka była słodka....

    OdpowiedzUsuń
  8. Pasta ma w sobie wiele emocji. Po prostu świetne.

    OdpowiedzUsuń

Wszelkie głupie lub nie na miejscu i nie związane z tematem posta komentarze będą kasowane