Wbiegłem do męskiej ubikacji i szybko zająłem kabinę, w której
drzwiach umieszczony był łucznik. Beznadziejne zabezpieczenie. Prawie żadne.
Ale zawsze była jakaś nadzieja. Próbowałem uspokoić oddech. Wdech. Wydech.
Wdech. Wydech. Uspokój się. Muszę się uspokoić, bo mnie znajdą. Muszę być
cicho. Może dzisiaj dadzą mi spokój.
***
-Biedak.
-Śmierdziel.
-Musiałeś
przyjebać w słup, że masz taki ryj.
-Cztery razy.
-I to matka
tobą przyjebała.
-Huśtała w
reklamówce .
-Chciała
dokonać aborcji.
-Szkoda życia
na takiego zjeba.
-Po co żyjesz?
Po co?
-Nikt cię nie
potrzebuje.
-NIKT!
***
Jedna samotna
łezka spływała mi po policzku. Zdławiłem w sobie szloch. W samą porę. Właśni
usłyszałem jak wchodzą do łazienki
-Gdzie jesteś
spermozjadzie?
-Kurwa, chuju
wyłaź, bo pożałujesz.
Kopnięcie w
drzwi obok. Skuliłem się. Znajdą mnie. Kopnięcie w moje drzwi. Łucznik wytrzymał.
-Chłopak,i ten
gównozjad tutaj jest.
Spojrzałem do
góry. Kabiny miałem dwa metry wysokości. Nie przeszkodziło to chłopakom wspiąć
się na nie i wskoczyć do mnie do środka. Nie broniłem się. Nie było sensu. Było
ich więcej. Otworzyli drzwi i wbiegli do środka.
-Tak bardzo
lubisz się przed nami chować gównożerco?
Nie bili mnie.
Nie umieli. Jeszcze wtedy.
-Myślisz, że
jesteś sprytny?
-Myślisz, że
uciekniesz przed nami?
-Będziemy cię
gonić do końca życia, psie.
-Zdychaj.
-Nikt cię nie
kocha.
Więcej nie pamiętam.
Włożyli mi
głowę do sedesu, zamknęli klapę. Miałem klaustrofobię. Spuścili wodę.
Kilkakrotnie. Zostawili mnie w toalecie. Na podłodze, wymiotującego i
wykończonego. Zasnąłem koło sedesu.
Przespałem
kilka godzin lekcyjnych. W międzyczasie ktoś mi ukradł buty, skarpetki i obciął
włosy nożyczkami.
Wróciłem do
domu. Po doprowadzaniu się do porządku i obcięciu włosów na równe zero
poszedłem do mamy. Była sparaliżowana od dwóch lat. Wcześniej pracowała na dwie
zmiany, bym miał godny byt. Potrąciło ją auto. I zostaliśmy na niskiej rencie z
ZUS-u. Po chwili spędzonej z najbliższą mi osobą poszedłem się uczyć, jak
przykłady uczeń IV klasy szkoły podstawowej imienia Jana Pawła II.
***
Ocknąłem się z
wspomnień. Ręce nadal miałem na kierownicy mojego vana. Spojrzałem do tyłu.
Worki pocztowe nadal leżały na swoim miejscu. Brakowało jedynie Jacka. Jeszcze
nie wrócił z wypadu po knysze. Z powrotem zanurzyłem się we wspomnienia.
***
Nigdy nie
ćwiczyłem na wf. Nigdy. Sama myśl, że miałbym wejść do szatni moich prześladowców
mnie przerażała. Zawsze uciekałem z zajęć wychowania fizycznego. Albo do domu,
by być przy mamie albo do biblioteki poczytać. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj mam
wejść do szatni. Nauczyciel przyłapał mnie, jak próbowałem się wymknąć i
nakazał powrócić do pomieszczenia. Wziąłem głęboki dech i nacisnąłem klamkę.
Zdecydowanym krokiem wszedłem do szatni. Już od progu powitały mnie wrzaski:
-Panienko, co
tu robisz?
-Wypierdalaj
szmato zajebana.
-Co tu robisz
gówno? Won.
-Chłopaki on
pomylił szatnie. Do babskiego szmaciarzu.
Szybko
odwróciłem się i sięgnąłem do klamki, by wyjść, gdy nagle poczułem, że ktoś
mnie kopie w plecy. Poleciałem na drzwi. Osunąłem się na podłogę.
-Chłopaki ta
szmata nie wie jak wejść do babskiego.
-Wypierdalaj
stąd kurwa.
Zacząłem się podnosić,
gdy ktoś pociągnął mnie za nogę. Brodą uderzyłem o kafelki, a następnie
zacząłem po nich szorować. Wywlekli mnie na środek szatni.
-Skoro
szmaciarz nie wie, gdzie jego miejsce, to dostanie nauczkę.
Powstrzymywałem
łzy. Nie wyrywałem się. Nie było sensu. Zaczęli pluć na mnie i kazać wąchać
swoje przepocone trampki.
-Do damskiego
kurwo.
-Wypierdalaj.
-On nie wie,
że jest babą.
-Może mu to
udowodnijmy.
Zanim zdążyłem
zareagować poczułem, jak moje spodnie lecą w dół. Zacząłem się wyrywać.
Jednocześnie płacząc. Związali mi ręce z tyłu sznurówką z mojego buta.
Nagiego
wepchali mnie do damskiej szatni i zamknęli drzwi. Śmiech dziewczyn sprawi,ł że
załamałem się całkowicie. Wyskoczyłem przez otwarte okno i pobiegłem do lasu.
Przesiedziałem tam godzinę zanim mogłem wrócić do szatni po swoje ubrania.
Które moim wspaniałomyślni koledzy pocięli nożyczkami.
***
Jacek wsiadł
do auta. W rękach trzymał po knyszy z gyrosem. Dał mi jedną. Spojrzałem na tego
sympatycznego, młodego chłopaka. Dzieliło nas dwadzieścia lat różnicy. Łączyły
te same wspomnienia. Chłopak uśmiechnął się, patrząc na nasz cel i pogładził
ręką lufę shoutguna. Uśmiechnąłem się. Spojrzałem na parkujące auta. Powinni
być już wszyscy. Spojrzałem na Jacka. Skinął mi głową. Razem wysiedliśmy i
zarzuciliśmy sobie na plecy worki z pocztą. Ignorując kapanie ruszyłem do
budynku. Wiedziałem, że Jacek chciałby powiedzieć, że miał rację i będą
przeciekać, ale powstrzymał się. Weszliśmy tylnymi drzwiami. Wtargneliśmy na
scenę tachając worki. Dyrektor właśnie zaczynał przemówienie inauguracyjne.
Widziałem, jak tłum nas obserwuje. Rozpoznałem kilkanaście osób. I kilka osób
mnie. Ich szydercze uśmieszki wiele mówiły. Kilka kobiet pokazywało palcami
Jacka. Dyrektor odwrócił się. Na pewno zdziwił się na widok dwóch jegomości
którzy pracowali u niego, jako woźni, a teraz byli ubrani jak listonosze i
mieli na siebie zarzucone długie płaszcze. Wsadziłem rękę do kieszeni i
nacisnąłem pstryczek. Wszystkie drzwi i okna zamknęły się żelaznymi roletami.
Prawie dwa lata zajęło mi wmontowanie tutaj. Teraz już nikt nie wyjdzie z Sali.
Podszedłem do dyrektora i wyciągając pistolet z kieszeni przyłożyłem mu go do
głowy.
-Spieprzaj
dziadu- powiedziałem.
Uciekł.
Spojrzałem w
głąb sali. Wszyscy tu byli. Wszystkim rozpoznałem. Uśmiechnąłem się.
Powiedziałem do mikrofonu:
-Siema.
Wszyscy na
Sali patrzyli na mnie. Widocznie uznali mnie za szaleńca z bronią. Ha.
Słusznie.
-Nie wiem czy
mnie pamiętacie. Pewnie niektórzy mnie kojarzą. W każdym razie mam na imię
Jerzy Wesoły.
Zrozumienie w
oczach. U niektórych małe uśmiechy na widok wspomnień z czasów podstawówki.
-Widzę, że
niektórzy mnie pamiętają. No cóż. Ja was też. Miło, że mnie nie zaprosiliście
na zjazd absolwentów naszej podstawówki. Naprawdę.
-Czego chcesz?
– zawołał ktoś z Sali
-Zamknij się,
bo cię zastrzelę – odpowiedziałem mierząc do niego z pistoletu. Kontynuowałem:
-Naprawdę
miło. Patrzę na was teraz i widzę, że odnieśliście sukcesy. Pożeniliście się.
Macie dzieci. Ja tego nie zrobiłem. Ale spójrzcie. To Jacek. Jacek Drabina.
Chodził z waszymi dzieciakami do tej samej szkoły. Dzieci wdały się w rodziców.
Naprawdę.
Cisza na Sali.
Czyżby w końcu poczuli wyrzuty sumienia? Uświadomili sobie swoje własne czyny?
Domyślili się, że przybyłem tu w ramach zemsty? Obserwowałem uważnie tłum.
Jacek mnie zabezpieczał. Trzymał ręce w kieszeni. W prawej miał włącznik
systemu przeciwpożarowego, w lewej zapalniczkę. W spryskiwaczach zamiast wody
była benzyna. Wystarczyłyby wie sekundy by wszystkich spalić. Ale jeszcze nie.
Kontynuował.
-Wasze dzieci
poszły na studia. Uczą się teraz. A Jacek nie. Jacek nie poszedł do gimnazjum.
Chciał się zabić. W wieku dwunastu lat. Skończył podstawówkę i chciał się
zabić. A wiecie czemu? Otóż wasze dzieci zmusiły Jacka…
Szybki rzut
oka. Samotna łza spływająca po policzku. Uświadamiam sobie, że mi też leci.
-Do seksu z
zwierzęciem. I nagrały to. No, ale odratowałem chłopaka. I teraz tu jesteśmy.
Chłopak
wcisnął zraszacz. Litry benzyny poleciały na gościu, na nas, na podłogę.
-Nie ruszajcie
się. To tylko woda z wodorotlenkiem siarczanu siedem - wymyśliłem nazwę na
poczekaniu. Uwierzyli. Ludzie zawsze wierzą, że następna chwila będzie lepsza.
-Mam dla was
prezent. Nawet kilkanaście.
Obydwoje
przechyliliśmy worki z pocztą. Wysypały się główki dzieci moich prześladowców.
Usłyszałem krzyki przerażenia. Zobaczyłem jak rozwścieczeni ojcowie zerkają na
zmasakrowane głowu swoich dzieci i biegną prosto na nas. Uśmiechnąłem się do
Jacka.
***
-Gównozjad.
-Twój ojciec
spuścił się na czubek buta i kopnął twoją starą w pizdę. Dlatego istnieje
szmato.
-Twój stary
spierdolił,jak cię tylko zobaczył.
-Szkoda,że
mamusia ma kręgosłup złamany. Pewnie sam
jej złamałeś,by od ciebie nie spierdoliła chuju.
***
Jacek również
się do mnie uśmiechnął. Plan powiódł się całkowicie. Tyle setek godzin
poświęconych na dopracowanie każdego szczegółu. Tyle pieniędzy wydanych na
łupawki. A wszystko to dla tej jednej chwili.
***
-Jerzy.
-Słucham cię
siostrzyczko?
-Ja umieram
prawda?
-Tak.
-Nie płacz.
Opiekuj się mamą. Proszę.
-Będę.
-Jerzyk.
-Co siostrzyczko?
-Dlaczego oni
cię nienawidzą?
-Nie wiem. To
chyba przez to, że ich rozwalam w szachach.
-Zobaczysz
kiedyś będziesz mistrzem świata.
-Obiecuje ci
siostrzyczko, że będę.
***
Jacek nacisnął
spust. Iskra postała w spłonce błyskawicznie pochwyciła opary benzyny której
było już po kostki na Sali. Wybuch nie zostawił cegły na cegle.
Człowieku, kolejna wyborna pasta. Proszę osobiście o więcej takich, przy czytaniu tej aż mi łezka pociekła, wzruszające, a jednocześnie idealnie dopracowane opowiadanie. Jestem zachwycony.
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuńłał!
OdpowiedzUsuńFajne, widzę że ta przerwa ci pomogła xp ale wiesz, że musisz ją nadrobić...?
OdpowiedzUsuńSłabe, mimo że ma jakiś głębszy sens, nadal słabe. No i ani trochę straszne. Mógłbyś w końcu napisać coś, co nie ma tyle wulgaryzmów, które z resztą wcale nie nadają atmosfery, oraz coś choć odrobinę niepkojącego. Stać cię na więcej, chyba. Albo może nie, może to już kres twoich możliwości. /AH- Anonim Hejter
OdpowiedzUsuńSłodka Celestio, Sacred co ty bierzesz?
OdpowiedzUsuńCiekawe, ale to zakończenie za szybkie trochę ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda mi tego zakończenia. Zachowali się zbyt miłosiernie w stosunku do nich. Wiem, że przedłużenie zniszczyłoby magię, jednakże chciałabym poczytać jak każdego z osobna bohater upadla, być może zmusza do czegoś gorszego niż akt ze zwierzęciem, długie dni tortur psychicznych połączonych z fizycznymi. Niedosyt, Sir./Arne
OdpowiedzUsuńKońcówka była słodka....
OdpowiedzUsuńPasta ma w sobie wiele emocji. Po prostu świetne.
OdpowiedzUsuń