sobota, 30 listopada 2013

Muzyka Śmierci



Wyszedłem przed budynek by odetchnąć świeżym powietrzem. Stojąc w zimnie i deszczu, biorąc głębokie wdechy i wydechy uznałem, że to mi nie pomoże się uspokoić, dlatego też wyciągnąłem papierosa z paczki i go zapaliłem. Smród palonej trutki na szczury, jak zwykł nazywać mój świętej pamięci jedyny syn zapach papierosów, rozszedł się niewielkim obłokiem dookoła mnie. Wciągając i wypuszczając przyszłą przyczynę mojego raka płuc czułem jak robię się coraz mniej spięty, coraz mniej zdenerwowany. Zaczynałem się uspokajać. Byłem przecież najbogatszym człowiekiem w powiecie, więc spokojnie mogłem sobie kupić nowego Ipada. A teraz będę musiał popracować bez muzyki w uszach. Zadowolony i całkowicie rozluźniony odwróciłem się na piętach i ruszyłem do budynku, którego liczni obywatele naszego miasta nazywali kostnicą a ja domem.
***
Mój dziadek, pewną lukę w miejscowej gospodarce, którą szybko zajął i rozwinął. Wcześniej był tylko stróżem nocnym na cmentarzu, jednakże było mu za mało adrenaliny, więc założył dom pogrzebowy tuż przy samej bramie cmentarnej. Mój ojciec natomiast rozwinął idee swego ojca i dobudował krematorium, prosektorium, zakład kamieniarski i strażnicę dla strażników cmentarnych. W ten oto sposób zyskałem monopol na usługi związane z odejściem naszych bliski i dalekich na bliżej nieokreślony wieczny spoczynek. Można by było pomyśleć, że mieszkanie tak blisko cmentarza oraz prowadzenia takich usług od małego dziecka źle wpłynie na moje zdrowie, zarówno fizyczne jak i psychiczne. O inteligencji nie wspominając. Jednak od małego przystosowany do pomocy w firmie rozwinąłem się na dużego i muskularnego mężczyznę. Dzięki towarzyszeniu pracownikom podczas sekcji i odnowy ciał po wypadkach w wieku ośmiu lat znałem anatomię człowieka lepiej niż niejeden chirurg. Współpatrolując z strażnikami cmentarz nauczyłem się widzieć w ciemności niemalże tak dobrze jak kot. Czytając inskrypcje na nagrobkach nauczyłem się czytać, dodawać i odejmować nauczyłem się na datach narodzin i śmierci. Znałem łacinę, grekę, niemiecki i rosyjski. Owszem w niewielkich stopniu, były to zdania typu: „Był dobrym ojcem” „Niechaj jego ciało spoczywa w pokoju, na wieki wieków”, ale dalsze zaprzestanie poznawanie tychże języków wynikało to z tego, że nie chciałem się uczyć. Natomiast z historii byłem najlepszy. I wszystko to w wieku dziesięciu lat, zanim poszedłem do szkoły. I co chyba najważniejsze, mając styczność z śmiercią codziennie, a nawet kilka razy, nauczyłem się nie bać. Niczego. Ludzie boją się czegoś, klaunów, klaksonów, samolotów, wody, ale w ostatecznych rachunku boją się nie samej esencji przedmiotu, lecz tego, że może ich zabić. Boją się śmierci. Nauczyłem się i nauczono mnie, że śmierć to błahostka w porównaniu z życiem. Wszedłem do kostnicy i podszedłem do stołu sekcyjnego. Odkąd skończyłem studia medyczne i zostałem patologiem byłem jednym z najlepszych koronerów kraju. Przysyłali mi ciała nawet z drugiego województwa bym określił, co, gdzie i kiedy zabiło nieszczęśnika. Pochyliłem się nad martwym ciałem i fachowo oceniłem, że martwy jest od trzech tygodni oraz że ktoś mu pomalował paznokcie czerwonym lakierem. Zawołałem:
-Alicja! Jagoda! Do mnie
Obie dziewczynki, jedna w wieku jedenastu lat, w krótkich blond włosach i o oceanicznych oczach, a druga mająca osiem wiosen na karku, dumna posiadaczka rudego warkocza i jadeitowych oczu , zbiegły po schodach do kostnicy.
Gniewnym głosem zapytałem;
-Która z was pomalowała panu Gruzińskiego paznokcie?
Obie dziewczynki zaczęły kontemplować podłogę.
-Lepiej się przyznajcie bo żadna z was nie pójdzie na dziewiątą piętnaście
Alicja spojrzała na mnie przerażona. Wiedziałem już która.
-Dobra. Jagoda masz szlaban na nutelle.
Jagoda spojrzała na mnie z radością. Nawet jakbym jej kazał oglądać całą „Mode na sukces” poczułaby radość jeśli alternatywą byłby zakaz wyjścia o dziewiątej piętnaście.
-Lekcje odrobiłyście?
-Tak
-To dobrze. Wracajcie do pokoju
-A nie możemy zostać?
 Uśmiechnąłem się. Były takie same jak ja w ich wieku. Kiwnąłem głową. Dziewczynki zapiszczały radośnie, podbiegły do przeciwnej ściany i przysunęły sobie krzesła do stołu sekcyjnego. Widok nagiego mężczyzny ich nie zgorszył. Na cmentarzu widziały gorsze rzeczy. Z uśmiechem na twarzy rozpoczęliśmy sekcję. Niestety zdążyliśmy tylko otworzyć klatkę piersiową, gdy zadzwonił telefon. Felek, jeden z strażników nocnych dzwonił. Westchnąłem i odebrałem, w głębi ducha obiecując sobie, że zajmę się denatem kwadrans po dziewiątej wieczorem.
 -Mamy problem
 -Jaki?
 -Grupka dzieciaków siedzi w trzecim sektorze. Wyglądają poważnie
 -Jak bardzo?
-Mają kilka szpadli i są ubrani na czarno
-Sataniści
Zakląłem w duchu. Dwudziesty pierwszy wiek daje tyle wspaniałych możliwości rozwoju intelektualnego i duchowego, ale i tak, nadal pojawiali się osobnicy niedorozwinięci umysłowo, którzy myśleli, że jak zakłócą wieczny spoczynek to czeka ich nagroda od Lucyfera.
 -Ci sami, co zawsze?
-Tak. Co zrobić?
-Nie przeganiaj ich. Mam tego dość. Niech uciekają stąd w podskokach
 -Dwudziesta pierwsza piętnaście tak? – Uśmiech, jaki musiał zakwitnąć na jego ustach musiał być od ucha do ucha. No po prostu musiał.
***
Spojrzałem na zegarek. Brakowało jeszcze piętnaście minut to tej magicznej chwili. Ja, Alicja i Jagoda siedzieliśmy za jednym z grobów, kilka pomników dalej od grupki dzieciaków bawiących się w satanistów. Uśmiechaliśmy się wszyscy. Zapowiadała się przednia zabawa. Większość strażników przyszła popatrzeć na to, co się dzieje, widziałem, że kilku ma ze sobą kamery na podczerwień. Pewnie nagrywali filmik dla dziennej straży i zmiany. W mojej firmie pracowało tysiąc sześciuset ludzi i na pewno każdy będzie chciał zobaczyć grupkę smarkaczy uciekających z prędkością, której by się nie powstydził Usian Bolt. Albo pocisk z pistoletu. W końcu nadeszła wspomniana chwila. Z wszystkich głośników zainstalowanych na terytorium martwych ludzi poleciała muzyka. Konkretniej „Highway to Hell” zespołu AC/DC. Dziewczynki zachichotały widząc jak jeden z niedoszłych satanistów trzymając w jednej ręce krzyż a w drugiej martwego kota, krzycząc, że wyrzeka się Boga, zostaje zagłuszony i ogłuszony pierwszymi akordami gitary oraz słowami: „Living easy, loving free”, jak opuszcza kota i krzyż i wykrzywia twarz w grymasie przerażenia. Gdy piosenka doszła do refrenu wszystkie płyty pobliskich grobów zaczęły się unosić. Dzieciaki widząc to wzięły nogi za pas i ruszyły najkrótszą drogą do wyjścia. Niestety pewna część strażników, która tam stała naciągnęła sznurek i nasi niedoszli sataniści upadli. Aż się popłakałem obserwując jak próbują nieudolnie wstać. Mimo że byli ode mnie jakieś trzydzieści metrów już i tak czułem że będzie trzeba posprzątać po nich. Brązowe smugi jakie zostawiali po sobie tylko to potwierdzały.
***
Przesunąłem płytę od grobu pani Bożenki i podałem jej pomocną dłoń z słowami:
-Dobry wieczór. Jak się spało?
-Oh dziękuje ci za pomoc i dobry wieczór. Ciężko, bo pani Zosia obok cały dzień słuchała Fogga i do mnie docierało
-Naprawdę? Współczuje – przytaknąłem głową, zaskoczony. Między grobem pani Bożenki a pani Zosi był metr i to było naprawdę dziwne. – Na szczęście dzisiaj w tym sektorze puszczamy pieśni wojskowe na specjalne życzenia pana pułkownika.
-Naprawdę? To świetnie kochanieńki. A pan pułkownik gdzie?
-Tam gdzie zawsze
-Dziękuje.
Spojrzałem na dziarską staruszkę, jak raźnym krokiem ruszyła na spotkanie z swym oblubieńcem. Była dowodem że miłość wszędzie się pojawi. Nawet u stuletnich ludzi nie żyjących od trzydziestu. Dopiero po chwili zarejestrowałem że coś mi zostało w ręce. Przyjrzałem się dokładnie. No tak. Świetnie. Obdarłem dłoń starszej pani ze skóry. Szlag
Z pobliskiego głośnika rozległo się:
„Witaj sektorze piąty! Dzisiaj na specjalne życzenia pułkownika Wojtyńskiego zagramy pieśni patriotyczne. Pierwszą piosenką dzisiaj jest znana wszystkich Rota”.
 Uśmiechnąłem się. Wszystko było idealne. Zapaliłem papierosa i ruszyłem na spotkanie z moją rodziną. Idąc, witając się z ludźmi martwymi i żywymi, odpowiadając im na dzień dobry wsłuchiwałem się w muzykę, która rozlegała się na całym cmentarzu. Każdego wieczora budziła ona martwych do życia. Pozwala im na spokojną egzystencję. Aż do świtu, gdy ze względów bezpieczeństwa wracali oni do grobów. Minąłem sektor czwarty, gdzie spoczywający tańczyli fokstrota, dość zabawny widok wpół przegniłe ciała tańczące szybki taniec, efekt był tylko jeden i powodował on wściekłośc ekip sprzątających. Kiwnąłem głową Felkowi, który witał się z swoją zmarłą żoną. Miłość. Kobieta nie żyła od ponad roku i mimo najlepszej konserwacji i balsamizacji jaką mogliśmy jej dać to zdarzały się sytuacje że coś jej odpadło. W dodatku cuchnęła niemiłosiernie. Jak cały cmentarz podczas wieczorów. No ale poświęcenie węchu warte było. Miałem nadzieję że chociaż zdarzą wejść do grobu zanim na dobre zaczną się kochać. Ruszyłem dalej, przywitałem grupę przedszkolaków którzy spłonęli podczas pożaru przedszkola pół roku temu, dałem im kilka cuksów i przystanąłem obok czarnej postaci z kosą. Staliśmy chwilę aż w końcu Śmierć wyciągnęła z otworów na uszy słuchawki (usłyszałem nuty Black Sabbath) i  powiedziała:
-Wiesz, że nie mogę przymykać oczu na to prawda?
Westchnąłem. Wiedziałem że w końcu tutaj trafi
-Oni mają być martwi przyjacielu.
Kiwnąłem głową.
-Dlatego oddasz mi flet
-Nie możesz. Dziadek go wygrał
-Oszukiwał.
-Nie. Po prostu nie powiedział ci wszystkich zasad gry w makao
-To to samo.
Zamilkłem. Wiedziałem, że kiedyś to nadejdzie.
-Ale, że tak dobrze dbasz o martwych pozwolę ci go zatrzymać do dzisiaj, do świtu. Przekaż swoim ludziom. Ostatnia noc.
***
[Parę dni później]
Zapaliłem papierosa i się uśmiechnąłem. Mogło być gorzej. Śmierć odeszła, biznes kwitł w najlepsze. Wszystko było idealne. Spojrzałem przez okno do kostnicy. Nikt, o ile by nie znał prawdy, nie powiedziałby że szkielet na podiestale to Śmierć.
Każdy by powiedział że to manekin, realistycznie odwzorujący układ kostny człowieka. Podniosłem radio do wysokości ust i powiedziałem:
-Ryszard ogarnąłeś wszystko?
Odpowiedział prawie natychmiast:
-Tak.
-Jakieś problemy?
-Praktycznie nie. Ta kosa jest bardzo lekka, życiomierze mieszczą się w kieszeni i zasade teleportacji też już całkowicie opanowałem.
-A więc jesteś pewny że dasz radę zastąpić naszą koleżankę?
-Jasne. Nie ma sprawy.
-No to powodzenia.
Uśmiechnąłem się.
Zapowiadała się naprawdę cudowna noc.
-Szefie? Szefie? Szefie?
Zabrzmiał głos pełny paniki z radia. Rozpoznałem Gracjana, strażnika z sektoru pierwszego.
-Słucham Cię?
-Coś się dzieje z martwymi
Westchnąłem. Znowu sektor pierwszy
-Co tym razem?
-Zaatakowali Radka i jego ekipę. Znowu pan Strassbaum
Przeklęte szkopy. Niektórzy nie umieją nawet po śmierci sobie odpuścić
-Zezwalam na użycie ostrej amunicji
Sektor pierwszy był sektorem gdzie chowaliśmy więźniów, przestępców, niemieckich i rosyjskich żołnierzy z drugiej i pierwszej wojny światowej i innych. W sumie każdego co nie umiał odpuścić i sprawiał problemy po swojej śmierci. Dlatego też strażnicy nosili tam broń palną z ostrą amunicją i mieli obowiązek użyć jej jeśli martwi podeszli do ogrodzenia na odległość bliższą niż trzy metry. Patroli nie było, jedyne co było to strażnice, które w dzień dla mieszkańców niedaleko miasteczka wyglądały jak mauzolea.
-Gracjan przekaż dziennej zmianie że pan Stassbaum idzie do kremacji dobrze?
-Jasne.
Huk wystrzału z niedaleka powiedział mi że coś się dzieje. Był to sektor trzeci.
Potem kolejny z sektora drugiego. I piątego. Czwarty. Jedenasty.
I nawoływania przez radio
-Szefie coś się dzieje..
-Szefie atakują nas
-Przegryźli krtań Jackowi
-Odpieramy ich
-Jest ich za dużo.
Wyłączyłem radio w momencie gdy meldunki zmieniły się w wrzaski. Ale to nie pomogło
Wrzaski zaczęły się rozlegać z całego cmentarza. W szoku biegnę do domu, gdzie dziewczynki siedziały i uczyły się z moją zmarłą żoną. Wbiegłem do pokoju. Scena jak z horroru. Moja żona oraz Alicja klęczały nad Jagodą która leżała nieruchomo na podłodzę. Alicja właśnie odrywała kawał mięsa z szyi swojej siostry gdy wchodziłem do pokoju. Moja żona podniosła głowę. W jej oczach czaił się głód.
Zareagował instynkt. Szybko zamknąłem drzwi. Z dołu dobiegały odgłosy strzelaniny. I trzaśniecie drzwiami. Szybko zakluczyłem pokój i pokonując łzy w oczach zbiegłem na dół. Felek i kilku innych strażników tarasowało właśnie drzwi główne. Inni barykadowali okna. Krzyknąłem:
-Co tu się kurwa dzieje?
Felek spojrzał na mnie i stanął na baczność. Zignorowałem rosnącą plamę krwi na jego kroczu i wysłuchałem meldunku:
-Nie wiemy. Wszyscy martwi zaczęli atakować naszych ludzi. Gryźć i drapać. Byłem z żoną akurat gdy ta nagle zaczęła mnie gryźć. Cudem udało mi się uciec z grobu. Mówię ci tam jest rzeźnia. Wszyscy zimni atakują ciepłych, dlatego też niewiele myśląc przybiegłem tutaj zgarniając chłopaków i broń z zbrojowni.
Zaszokowany usiadłem na stopniach.
Schowałem głowę w dłoniach. Miałem nadzieje że to tylko sen. Mruknąłem tylko:
-Na górze są dwa…
Chłopaki ruszyli do przodu. Bądź co bądź byli twardzi i elastyczni. Może nie byli przygotowani na taki obrót spraw ale wiedzieli co mają robić. Skoro coś chciało nas zabić, należało to zabić pierwsze.
Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do dowódcy dziennej zmiany Kamila. Odebrał po kilkunastu sygnałach, wściekły:
-Czego?
-Zbieraj chłopaków i broń
-Konkurencja?
-Nie mam pojęcia. Macie się zebrać przed bramą główną piętnaście minut po świcie jasne?
-Wszyscy?
-Tak. I każdy ma mieć tyle amunicji że ma się pod uginać jasne?
-Ok.
-I niech ekipy sprzątające dzisiaj nie przychodzą
-Ok.
Po kilku minutach włączyłem radio i wywołując każdy sektor po kolei, przełączyłem na sektor pierwszy i spytałem:
-Sektor pierwszy jak tam?
Na szczęście odpowiedział mi Gracjan:
-O fajnie że odpowiadasz
-Jak sytuacja?
-Tylko jedna strażnica wytrzymała. Martwi się przedostali do innych przez katakumby
No tak. Mauzoleum Gracjana miało być dopiero podłączane do systemu katakumb.
-Ilu przetrwało?
-Cała drużyna
-A amunicja?
-Niewiele. Ale za chwile będzie świtać.
-Wiem. Dlatego wtedy przystąpimy do masowej kremacji
-Co?
-Tylko baza główna i wy przetrwaliście. Nie mamy kontaktu z nikim więcej. Nie możemy powtórzyć takiej sytuacji jasne?
-Tak jest – słyszałem w jego głosie żal i zrozumienie. Mi samemu było ciężko pogodzić się z takową sytuacją. Ale trzeba było.
W końcu ustało dobijanie do drzwi i do okien. Nastąpił świt. Zawsze wracali do grobu. Sam dziadek to mówił. Że na równi ze świtem wracali do grobu. To była zasada numer jeden. Zasada numer dwa brzmiała że nie mogą przekroczyć progu cmentarza.
Wyszliśmy na zewnątrz i podeszliśmy do otwartego grobu. Zaniepokojony, jak cała reszta,wycelowałem shoutguna w grób i spojrzałem do niego. Nic nie było. Pusty. Zaszokowany spojrzałem po ekipie. Podchodziliśmy do kolejnych grobów. Wszystkie były puste. W międzyczasie przyszedł Gracjan ze swoją ekipą. Powiedział tyle:
-U nas też pusto. Po drodze też
-Mhm
-Co gorsze poznikały trupy naszych ludzi
-Mhm…
Zamyślony nie słuchałem go zbyt uważnie. Po chwili uniosłem radio i powiedziałem powoli:
-Ryszard jesteś?
Odpowiedziała mi cisza. Zmartwiony obróciłem się i podszedłem do kostnicy. Z miasteczka jechała cała kolumna wozów. Kamil jechał na pomoc. Wszedłem do kostnicy.
Śmierć nadal wisiała na swoim miejscu. Obok niej stał Ryszard. Uśmiechnął się i powiedział:
-Ze mną się nie zaczyna. Ratuj.
Po czym zawisł na stojaku a Śmierć pojawiła się w jego miejscu. Zaskoczony spojrzałem na nią i zapytałem:
-Co teraz?
-Widzisz…Chciałeś mnie powstrzymać to masz tego efekt.
-Hm?
-Wiesz o co mi chodzi.
Kiwnąłem głową.
Wyszedłem przed kostnicę. Moi ludzie w sile tysiąca stu stali przede mną. Ich dowódcy a moi zastępcy, Kamil, Gracjan i Felek podeszli do mnie i zapytali się co się dzieje. Odpowiedziałem na tyle głośno by wszyscy usłyszeli:
-Znacie filmy takie „Świt żywych trupów”, „World War Z” czy chociażby „Jestem legendą”?
Kiwnęli głową. Kilkudziesięciu ludzi z tyłu mruknęło swoje odpowiedzi.
-No to właśnie mamy identyczną sytuacje jak ci z tych filmów.

4 komentarze:

Wszelkie głupie lub nie na miejscu i nie związane z tematem posta komentarze będą kasowane