Wszystko zaczęło się w wieku
szesnastu lat, gdy jako młody człowiek zapoznałem pewien typ ludzi, typ, który
młody i niewykształcony, podatny na wpływ innych umysł, nigdy nie powinien
poznawać. Z perspektywy czasu była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu,
jednak na samym początku żałowałem, że dałem się wciągnąć w tak chore
towarzystwo. Mój żal przeminął dopiero wtedy, gdy zrozumiałem, że banda pojebów,
której towarzyszyłem, wcale nie jest tak pojebana jakbym chciał. Możliwe, że
moja niewiedza na temat tego jak działa wszechświat była istnym
błogosławieństwem. Jednak w chwili obecnej, po ponad trzydziestu latach
nadszedł czas, by urzeczywistnić moje marzenia.
Spojrzałem tylko na pustą białą
kartkę obok łóżka mojego dziecka. Ta od razu odkryła moje myśli i pisane krwią
litery pojawiły się natychmiast: „Nikt nic nie wie. Sąsiedzi widzieli Cię
wczoraj jak wychodziłeś z domu to byli w szoku, że ktoś tu mieszka, jednak nikt
nie przyjdzie do Ciebie”. Uśmiechnąłem się, po czym czule poklepałem mojego
syna po głowie. Czternastolatek jak to miał w zwyczaju warknął tylko na mnie,
czując kolejny upływ krwi. Dzięki odpowiednim lekom i środkom, jego organizm
nadal funkcjonował, jednak krew zużyta do napisania wiadomości miała już nigdy
się nie zregenerować. Blade i zimne niczym śnieg nogi i ręce były już tylko
zbieraniną kości i gnijącego mięsa. Dolna część torsu była w odrobinie lepszym
stanie, mimo że nabrzmiały penis, posiadający zacisk u samej podstawy
uniemożliwiający odpływ krwi, poczerniał i groził odpadnięciem w najmniej spodziewanym
momencie.
Wyłupione oczy przypomniały mi po
raz kolejny, że powinienem przeprowadzić lobotomię na chłopaku, bowiem nic nie
widząc i nic nie słysząc, a tylko czując, musiał czuć się okropnie.
Postanowiłem, że zrobię to jutro.
Po prostu przełożyłem to na
następny dzień. Znowu, od czterech lat to samo. Nie lubiłem lobotomii, częściej
niszczyłem mózg niż go uszkadzałem, a miałem ograniczoną ilość synów. Owszem te
na dole mogły mi wyprodukować dowolną ilość, jednak nie takie było ich
przeznaczenie.
Zszedłem do piwnicy, gdzie na
dziesięciu fotelach ginekologicznych leżały matki moich dzieci. Każda miała
urodzić dziecko w tym samym czasie, prosto do kołyski leżącej między ich
otwartymi nogami. Obiekt A7, moja najukochańsza córka, kręciła się wokół nich,
niczym jastrząb wypatrując najmniejszej oznaki rozpoczynającego się porodu.
Doskonale widziała, jak wygląda cały cykl, w końcu odebrała już kilkanaście
porodów swojego rodzeństwa, więc była całkiem wprawiona w tej czynności.
Podbiegła do mnie na czworaka i zaczęła pocierać swoją głową o moją nogę.
Uśmiechnąłem się do niej i poklepałem po główce. Zaskomlała radośnie z okazanej
jej miłości, po chwili podniosła głowę do góry, abym mógł zobaczyć, że jest mi
w pełni oddana. Zadowolony wyciągnąłem z kieszeni batonika i jej go dałem.
Podczas gdy ona próbowała rozedrzeć opakowanie swoimi pozbawionymi paznokci
palcami, ja sprawdziłem czy mrożonki się rozmroziły. Dotykając mięsa
znajdującego się na podbrzuszu czy głowie uznałem, że jest ono odpowiednio
miękkie, by można je było przeznaczyć do dalszych celów.
Wsadzając po kolei obu moich
dwudniowych synów do maszynki do mięsa, a następnie przemielone mielone do
blendera, przeliczyłem w myślach zapasy. Z trzydziestu mrożonek, głównie płci
męskiej, zostały mi tylko cztery. Teoretycznie powinno wystarczyć do terminu
porodu, jeśli jednak nie, zawsze pozostaje mi starsze rodzeństwo obiektu A7,
czy też syn znajdujący się na górze. Zajrzałem po drodze do klatek gdzie
obiekty A1, A2, A3 i A4 spały przytulone do siebie. A5 i A6 kłóciły się o coś,
używając swoistego języka warknięć i prychnięć. Czasami żałowałem, że nie
nauczyłem ich języka ludzkiego, jednak zawsze po tym zastanawiałem się, jaki to
miałoby sens, skoro ich języki zostały wyrwane tego samego dnia, co się
narodziły? Szybko sprawdziłem, czy aby niektórym nie pojawiły się stałe zęby,
wszak były już w tym wieku, że powinny wyrastać. A8 nadal leżała w tym samym
miejscu, co ją wczoraj zostawiłem, dusząc ciężko po przeżytych zabiegach
pielęgnacyjnych. Sterylna klatka raczej nie powinna stanowić źródła infekcji,
gorzej z pozostałymi obiektami, bo te mogły w ramach zabawy czy też w imię
jakiejś choro pojmowanej sprawiedliwości zrobić jej krzywdę.
Za pomocą myjki ciśnieniowej
zmyłem ślady krwi z kafelek spod obiektu A8. Była w stanie uciec przed gorącym
strumieniem wody, więc nie było tak źle jak pokazywała. Odczołgała się do
swojego legowiska, kładąc się na nim i zwijając w pozycje embrionalną.
Zanotowałem sobie w pamięci, że muszę zmyć krew i nasienie z jej ud. Jeśli zaś
chodziło o pamiętanie, to została mi ostatnia rzecz do zrobienia. A9
zaatakowała mnie wczoraj podczas zabaw z jej siostrą bliźniczką i musiała
ponieść surową karę. Wczoraj tylko zamknąłem ją w kojcu pod napięciem,
przywiązując ją w taki sposób, że nawet najmniejszy ruch groził porażeniem
prądem. Wyciągnąłem ją z więzienia i dbając o to, by wszystkie widziały, wbiłem
swoje palce w jej oko. Wrzasnęła, jednak ja wbijałem je coraz głębiej, aż w
końcu byłem w stanie wyrwać jej oko.
Kilka starszych obiektów,
zwłaszcza tych bez oka, doskonale wiedziało, co teraz się stanie, więc były
przygotowane, gdy rzuciłem im oko. Od razu rzuciły się do walki między sobą o
smakołyk. Ciągnąc A9 za pusty oczodół do klatki, założyłem jej opatrunek i
wrzuciłem do środka pamiętając, by kilka razy kopnąć. Z czułością raczej niż z
agresją, by zrozumiała przekaz.
Jeszcze na koniec pogłaskałem z
czułością swoje matki po głowie. Nie lubiłem ich wzroku, wszystkie miały
zamglone spojrzenia sugerujące, że już dawno temu oszalały. A doskonale
wiedziałem, że to nieprawda, ponieważ nie tak dawno jedna z nich próbowała
uciec i gdyby nie interwencja A7, to by się jej udało. Spojrzałem ze smutkiem
na rozszarpane zwłoki A0. Dziewczynki ile mogły tyle zjadły, widocznie
zostawiły te części, które były zbyt niesmaczne albo żylaste, więc zebrałem
szczątki do kupki i wyniosłem do kuchni. Przynajmniej syn będzie miał co jeść.
Po wszystkim usiadłem przy biurku
i zabrałem się do porządkowania dokumentów swoich podopiecznych. Tworzenie
fałszywych tropów oraz ciągłych zmyłek było wyczerpujące. Atrament w postaci
krwi mojego pierworodnego powoli się wyczerpywał, a żaden z kolejnych
prowadzących sprawę policjantów nie chciał odpuścić. Uznali sprawę zniknięcia
jedenastu moich żon z życia publicznego i społecznego za najważniejszą sprawę w
okolicy, wobec czego węszyli niczym psy. Wyciągnąłem kartkę papieru i
wystawiając koniuszek języka, napisałem na papierze za pomocą palca: „Antoni
Ciżma, lat 55, zamieszkały w Florkach przyzna się na policji, że uprowadził
poszukiwane kobiety…” przerwałem na chwilę słuchając jak mój syn płacze z powodu
zadawanego bólu. Trudno. Kontynuowałem: „…aby sprzedać je obywatelowi Włoch
Ferdinardo Kiephiho do domu publicznego”. Chuchnąłem na papier, a napisane
słowa zniknęły, jakby nigdy nie istniały. Kolejny fałszywy trop, jeszcze jeden
z tysięcy które będą musieli sprawdzić. Uśmiechnąłem się na myśl, że znowu
będzie szukany nieistniejący człowiek. Mój uśmiech powiększył się, gdy
uświadomiłem sobie, że właśnie pogorszyłem życie każdego kolesia o takich
danych.
Magia krwi jest wszechpotężna,
żałowałem, że tak dużo krwi mojego syna poświęciłem na głupoty. Niestety co się
stało, nie mogło już się zmienić. Po uporządkowaniu dokumentów i przygotowaniu
się na następny dzień, udałem się na zasłużony posiłek.
Czasami żałowałem, że moje libido
jest tak niskie, by jeden raz na tydzień mi wystarczał. Nie sprawiało to, bym
czuł się dobrze sam ze sobą. Nienawidziłem się za to, tęskniłem za swoimi
latami młodości, kiedy to mogłem używać ile chciałem i żałowałem, że zgodziłem
się na zostanie adeptem. Jednak wszystko miało się zmienić. Bardzo niedługo.
Obudził mnie w nocy obiekt A7. Od
czasu próby ucieczki jej własnej matki oraz buntu A0 miała na tyle długi
łańcuch, by mogła przypełznąć do mnie i dać znać, że coś się dzieje. Zerwałem
się z łóżka, poklepałem grzeczne stworzonko po głowie i zszedłem na dół, gdzie
właśnie na świat przychodziły moje zmiany.
Dzieci poczęte równo dziewięć
miesięcy temu, dojrzewające w brzuchach matek, które były w pełni świadome
piekła rozgrywającego się od czternastu lat w ich życiu, zmuszane do zjadania
własnych dzieci, a następnie tych, które odżywiały się tymi zjadanymi, zmuszone
do obserwacji jak ich własne dzieci przemieniane są do roli tępych zwierzątek,
dzieci karmione przez któreś z kolei już pokolenie samoistnych kanibali,
właśnie teraz wyskakiwały z rozszerzonych do granic możliwość pochw swoich
matek na przygotowane kołysanki. Obiekt A7, pracowita niczym mrówka, biegała
wśród swojego nowo narodzonego rodzeństwa, zębami przegryzając pępowiny i je
zawiązując oraz dając klapsa dla mojej przyszłości, aby na pewno żyły.
Pewnie podejrzewała, że i ta
partia trafi do zamrażalnika, jednak była na tyle dobrze wytresowana, że
wiedziała, co należy do jej obowiązków. Piwnica powinna rozbrzmiewać odgłosem
płaczu dziesięciu noworodków, jednak jedyne co było słychać to cichutkie
skomlenie któregoś z obiektów A, ciężki oddech A7 oraz kapanie kilku kropel
krwi i wód płodowych na podłogę. Nowo przybyli na ten świat byli dokładnie
tacy, jak przewidział to rytuał. Pulchne, ciche, miękkie, leciutko w kolorze
niebieskawym, bez źrenic oraz uszu, z ustami bez warg, zrośniętymi palcami. Były
idealne do moich celów. Tak jak przewidziano, wszystkie były płci żeńskiej.
Uśmiechając się podszedłem do
kuchenki i zagotowałem wodę w pięciolitrowym garnku. Ustawiłem swoje nowe córki
dookoła gazówki. Musiałem działać szybko i zdecydowanie, wieloletnia praktyka
bardzo mocno mi się przydała w tej chwili. Sprawdziłem czy mam dratwę
nawleczoną na igłę oraz czy mam przy sobie schemat połączeń. W ostatniej chwili
przypomniałem sobie o kwestiach bezpieczeństwa, więc szybko skróciłem łańcuch
A7 do minimum oraz sprawdziłem zamknięcia klatek. Chciałem poderżnąć gardła
moim żonom aby mieć pewność, że nic nie przeszkodzi, jednak uznałem, że warto
mieć je na wszelki zapas.
Dlatego gdy woda zagotowała się,
nie zważając na ból, zaczerpnąłem metalowym kubkiem wrzątku i chlusnąłem w
twarz pierwszego dziecka. Wrzasnęło z bólu i wrzeszczało dalej, gdy zrywałem z
jej głowy skórę. Dieta ze swojego rodzeństwa dało łatwo zrywalną, jednak
niezniszczalną skórę, którą wycinałem z jej głowy. Leciutko oparzona ręka delikatnie
sygnalizowała swój ból. Starałem się to zignorować, bowiem czekało mnie
znacznie gorsze przeżycie. Gdy zerwałem już cały skalp, rozciąłem go i
rozłożyłem na płasko, kontynuowałem swój czyn, zrywając kolejne i słuchając ich
potępieńczego wycia. Szycie z coraz bardziej poparzoną ręą stawało się coraz
trudniejsze, tym bardziej, że skóra była twarda niczym brezent. Przyszywałem
fragmenty kołowo starając się, by ucho jednej nachodziło na ucho drugiej.
Gdy skończyłem, moja ręka wyglądała
już tylko troszkę lepiej od na wpół ugotowanego mięsa, jednak udało mi się.
Sycząc z bólu założyłem na siebie obszerną tunikę ze skóry moich dzieci.
Przewlokłem ręce przez elastyczne otwory gębowe.
I nic.
Nie poczułem uderzenia mocy, jakie
mi obiecano ani euforii, którą miałem doznać czując na sobie kaftan godny króla
piekieł. Żadnego mistycznego zbawienia, przepływu mocy ani wszechpotężnych
możliwości. Rozczarowałem się. Rozejrzałem się dookoła, patrząc na to wszystko,
co tworzyłem przez tyle lat i stwierdziłem, że zmarnowałem życie. Mogłem
zadawać więcej cierpienia i bólu innym, mogłem jak pozostali z bractwa dążyć do
czegoś mniej ambitnego.
I wtedy właśnie poczułem to. Nóż,
którego używałem do krojenia niemowlaków, przebił się przez moją klatkę
piersiową. Obiekt A6 stał za mną, mrużąc oczy z czystej nienawiści do mnie. Klęknęła
jednak przy mnie i wyciągnęła ten nóż, lecząc drugą ręką moją ranę. Mój umysł
wychwycił jej telepatyczne myśli. Myśli, których nigdy nie słyszałem. Chciałem
wrzasnąć, ale gdy tylko otworzyłem gardło, ona trzasnęła mnie w nie a potem
wyrwała język.
Wykorzystując moje chwilowe
zamroczenie, uderzyła mnie w głowę. Straciłem przytomność na tyle długo, by
zdołała mnie całkowicie obezwładnić. Brak oczu, słuchu, kończyn i zębów. Stałem
się więźniem własnego rytuału. Moje dzieło miało być kontynuowane. Tylko nie ja
miałem być beneficjentem i zdobywcą wszechmocy. Ja miałem tylko dostarczyć
spermę do kolejnych dzieci.
To był najbardziej chory kisiel, jaki miałam okazję przeczytać. No normalnie piątka w dziąsło z plusem. Coś takiego to ja mogę czytać ^^
OdpowiedzUsuń42 yrs old Help Desk Operator Ellary Marlor, hailing from Trout Lake enjoys watching movies like Radio Free Albemuth and tabletop games. Took a trip to Barcelona and drives a Sportvan G30. strona
OdpowiedzUsuń