wtorek, 17 grudnia 2013

Moja rodzina

Mały, czarny kociak z białą łatką na oku miauknął żałośnie i spróbował wydostać się z uprzęży. Nie mógł się ruszyć, a widziałem, że bardzo chce dostać się do miseczki z cieplutkim mleczkiem. Ach, ten głód u zwierząt. Spojrzałem na moją malutką córeczkę, Zuzię, siedzącą na schodkach i przyglądającą się cierpieniom swojego pupilka. Uśmiechnąłem się. Kotek zapięty był w uprząż, czyli do każdej jego nóżki przyczepiony był mocny łańcuch, ciasno i mocno oplątując ją. Zachichotałem radośnie i przesunąłem pierwszą wajchę na trzymanej w ręce konsoli. Zachrupotał łańcuch, zabrzmiało głośne miauknięcie i wrzask mojej pięcioletniej córki. Jednak za słabo ustawiłem moc przekładni, w efekcie czego jedna z tylnich nóg kociaka, wciąż przypięta do łańcucha, zamiast polecieć prosto do kąta, do dziur pełnej głodnych szczurów, zaliczyła sufit, podłogę i drugą ścianę. Krew obryzgnęła i mnie, i moją córkę. Zasmucony podkręciłem moc w przekładniach na połowę możliwej. Beztrosko, ignorując miauknięcia i szlochy, przesunąłem trzecią wajchę. Kolejne głośne miauknięcie, a następnie poczułem wibrowanie w ścianach. Jedna z przednich nóżek kotka właśnie zniknęła w dziurze pełnej szczurów. Zacząłem się śmiać, widząc, jak kotek się kołysze, a moja córka piszczy ze strachu. Nie widziała mnie, nie wiedziała co się dzieje. Zadowolony z efektu, przesunąłem kolejną wajchę. Mały sierściuch nie miał szans. Kolejna jego nóżka odpadła, a on sam przechylił się na ostatnią całą łapę i miauknął żałośnie.  Moja córka zaczęła wołać imię kotka, próbując go pocieszyć. Głupia. Za chwile zajmie jego miejsce. Znowu się zaśmiałem…
Trzepnięcie szmatą w głowę wyrwało mnie z marzeń. Spojrzałem na moją żonę i pięcioletnią córkę. Obie patrzyły na mnie. Nic nie mówiąc, wróciłem do jedzenia. Widocznie śmiejąc się w marzeniach, zacząłem się śmiać naprawdę.
Śniadanie, jakie przygotowała mi moja żona, było bardzo smaczne. Siedziałem przy stole, patrząc na naszą piękną córkę, na dobrze przygotowanie jadło, na świeżo wyprane i wyprasowane ubrania, posprzątaną kuchnie i uświadomiłem sobie, jak bardzo nienawidzę swojego życia i tych kobiet.
Nienawidzę. Chętnie bym je zabił. Zniszczył. Unicestwił. Zniszczyły mi moje życie, same żyjąc szczęśliwie.
Gdybym tylko mógł. Skończyłem jeść. Nie mając zbyt wiele do roboty, postanowiłem się przejść kilka razy dookoła domu.
Minąłem leżącego z koszu małego kotka. Pieprzony sierściuch. Nie dość, że cuchnie, że nie umie korzystać z toalety, to jeszcze mam na niego alergię, którą tamte olewały.
Po zrobieniu kilku rundek wokół domku postanowiłem odpocząć. Położyłem się na hamaku i leniwie przymknąłem oczy. Pora odpocząć.
Mimochodem zarejestrowałem, że do mojego domu wszedł listonosz. Nienawidziłem sukinsyna jak najgorszej zarazy. Wielokrotnie pieprzył moją żonę na moich oczach. Niestety w takiej sytuacji w jakiej byłem, nie mogłem nic zrobić. Nic a nic. Moja żona miała mnie w garści. Mogła mnie w jednej chwili pozbawić wszystkiego. Całego majątku, mojej ciężkiej, dwudziestoletniej pracy. Miałem trzydzieści sześć lat, od szesnastego roku życia ciężko pracowałem, by mieć własny dom, własne cztery ściany, własny dach nad głową, własny pojazd, a nawet pojazdy. Dwa auta, nowoczesne. A potem moja żona skutecznie pozbawiła mnie mojego majątku. W kilka sekund. Wystarczyło tylko leciutko mnie pchnąć, jak stałem na parapecie i kilka razy oddać się paru urzędasom, by uznano mój wypadek za próbę samobójstwa i pozbawić całego dorobku życia.
Zamknąłem oczy i zacząłem marzyć.
Może w nocy do mojego domu włamią się złodzieje i zgwałcą obie dwulicowe żmije, a potem zatłuką w celu zapobiegnięcia rozpoznania ich?
Ah…

Nie mogą. Moje marzenia nie mają sensu. Bez nich zginę. Zaprzestanę istnieć na tym świecie. Stanę się kompletnym wrakiem. Będę bezdomny. Wiecznie głodny, zmarznięty i zaniedbany. Nie.
Moje marzenia nie mają sensu. Jestem skończony. Nic nie mogę na to poradzić. Jedyne, co mogę zrobić, to wegetować. O. Moja córka wychodzi właśnie z domu. Idzie do przedszkola. Podeszła do mnie, pogłaskała po głowie i ruszyła biegiem do szkoły.
Mój wyczulony słuch wychwycił jęki i posapywania mojej żony. Spokojnie wróciłem do domu i wszedłem do kuchni. Właśnie tam listonosz posuwał moją żonę. Przyglądałem się im spokojnie, aż w końcu listonosz powiedział do swej kochanki, że przeszkadza jej mój wzrok. Jedyne, co ona zrobiła, to kazała mu mnie zlekceważyć.
Siedziałem spokojnie i obserwowałem całą akcje na stole. Moja furia i nienawiść rosła powoli. Od zawsze byłem spokojnym i opanowanym człowiekiem. Moja złość rosła powoli. Aby się naprawdę mocno zdenerwować musiałem najpierw odpowiednio naładować się gniewem i przetrzymywać go.
Niewiele jeszcze brakowało. Chciałem się wściec. Naprawdę mocno. Tak, by mieć w dupie konsekwencje i zabić ich wszystkich. Na tyle mocno, by móc w końcu urzeczywistnić swoje marzenia. Siedziałem i patrzyłem, jak piersi mojej żony falują w rytm pchnięć. Oblizałem wargi. Chciało mi się pić. Wiedząc, że to może trochę potrwać, ruszyłem do łazienki. Zatrzymałem się w połowie drogi. Chwilę po tym jak moja żona zdjęła obrączkę po mnie i rzuciła mi ją pod nogi. W końcu poczułem niepohamowaną wściekłość. Odwróciłem się, spojrzałem na kochanków i szczerząc zęby rzuciłem się na fiuta listonosza, który wyciągnął go i bił nim po twarzy moją żonę. Niedługo nim pobił, gdyż moje silne szczęki zacisnęły się na jego najważniejszym sprzęcie. Mężczyzna wrzasnął z bólu. Zaraz potem wzmocnił krzyk, bo oderwałem go od reszty jego ciała. Ignorując krew, która lała się z podbrzusza listonosza na moją twarz oraz wrzaski mojej żony i jej kochanka pogryzłem go i połknąłem. Szybko obróciłem się w kierunku mojej przerażonej żony. Odnotowując fakt, że jej gach leży na podłodze i zwija się z bólu, doskoczyłem do jej gardła zaciskając zęby na krtani, przegryzając skórę i tkanki.
Czując ciepłą krew w ustach poprawiłem chwyt, łapiąc ją za gardło i przegryzając aortę. Organizm mojej żony coraz mocniej pompował krew, w teorii do jej głowy, a tak naprawdę do mnie. Było jej tak dużo, że prawie się krztusiłem. Ale piłem dalej. Przestałem pić ciepłą ciecz zasilającą całe ciało dopiero wtedy, gdy usłyszałem że gach wstaje i próbuje uciec. Pozwoliłem mu odejść na odległość zaledwie pięciu metrów, zanim skoczyłem na jego plecy i ugryzłem go w ucho, spokojnie i z zimną krwią odgryzając je. Ten, próbując mnie strącić, uderzył plecami o ścianę. Głucho wypuściłem powietrze z płuc i upadłem na podłogę. Mężczyzna zaczął biec. Warknąłem rozwścieczony. O nie. Szybko dobiegłem do mężczyzny i go podhaczyłem. Upadł jak długi. Był blady. Niewiele krwi mu zostało. Szybko przegryzłem mu gardło. Ciepła krew znowu popłynęła moim przełykiem. Niewiele, bo niewiele, ale zawsze coś.
Po skończonej rzezi wróciłem do żony. Leżała na podłodze z rozkraczonymi nogami, cała zakrwawiona i w porwanych ubraniach. Po raz pierwszy od dawna poczułem wzwód. Niewiele myśląc, szybko wbiłem się w jeszcze ciepłe ciało. Wystarczyło kilka ruchów, by wytrysnąć. Spojrzałem na swoje dzieło. Sperma leniwie wypływała z pochwy mojej byłej żony. Widok ten sprawił że poczułem się głodny.
Pochyliłem głowę i powąchałem. Pachniało znakomicie. Wziąłem gryza. Potem następnego. Skończyłem dopiero wtedy, gdy obie nogi kobiety były całkowicie rozdzielone od jej brzucha. Zadowolony ruszyłem po moją córkę.
Przechodząc przez korytarz przypomniałem sobie o kocie. Podszedłem do niego. Spał spokojnie. Bez pardonu chwyciłem go za skórę na grzbiecie i zaniosłem do pobliskiej studni. Niewiele myśląc upuściłem go. Plusk i głośne miauknięcie. Odszedłem zadowolony, słuchając żałosnych miauknięć i plusknięć. Po chwili wróciłem do studni i umyłem się za pomocą wody z pobliskiego cebrzyka. Ładnie bym wyglądał cały we krwi.
Ruszyłem do przedszkola. Nie mogłem wejść na jego teren, ale położyłem się koło bramki czekając na córkę. Miała niedaleko do domu więc zwykła chodzić do niego na drugie śniadanie. Tym razem nie dojdzie. O nie.
Leżąc i czekając powoli ładowałem swój gniew na córkę.
Jak mogła mi to zrobić. To miał być nasz sekret. Miała o tym nie mówić. Eh. I ja tu zaufać trzylatkom. Jeden numerek i od razu wszystko powiedziała matce. A ta sfingowała wypadek. Głupia suka. Przecież nie jestem pedofilem. Po prostu moja córeczka strasznie mnie pociągała. Przed wypadkiem. Teraz już nie.
O, idzie. Uśmiechnęła się radośnie widząc, że czekam na nią. Razem ruszyliśmy do domu. Wchodząc do domu odnotowałem kompletny brak dźwięków ze studni. Zadowolony, od razu rzuciłem się na dziewczynkę, gdy tylko zamknęła drzwi za nami. Nic nie zrobiłem, jedynie wygryzłem jej nos, oczy i przegryzłem gardło. Jej krew nie smakowała mi.
Zadowolony umyłem się w pobliskiej misce z wodą. Idealnie zmyła ona krew ze mnie.
Szczęśliwy ruszyłem na poszukiwania nowego domu.
Po dwóch godzinach spotkałem małego chłopczyka. Podszedłem do niego. Przywitał mnie z uśmiechem. Podniósł żółtą piłeczkę tenisową i mi rzucił z krzykiem: „aport”
No cóż. Jestem tylko dwuletnią reinkarnacją człowieka we psie. Pobiegłem za piłką posłusznie.

3 komentarze:

  1. No powiem szczerze że nie spodziewałem się takiego zakończenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi coś właśnie od początku świtało :D

      Usuń
  2. Musiałam przeczytać dwa razy żeby uświadomić sobie, że to pies

    OdpowiedzUsuń

Wszelkie głupie lub nie na miejscu i nie związane z tematem posta komentarze będą kasowane