Mały, czarny
kociak z białą łatką na oku miauknął żałośnie i spróbował wydostać się z
uprzęży. Nie mógł się ruszyć, a widziałem, że bardzo chce dostać się do
miseczki z cieplutkim mleczkiem. Ach, ten głód u zwierząt. Spojrzałem na moją
malutką córeczkę, Zuzię, siedzącą na schodkach i przyglądającą się cierpieniom
swojego pupilka. Uśmiechnąłem się. Kotek zapięty był w uprząż, czyli do każdej
jego nóżki przyczepiony był mocny łańcuch, ciasno i mocno oplątując ją.
Zachichotałem radośnie i przesunąłem pierwszą wajchę na trzymanej w ręce
konsoli. Zachrupotał łańcuch, zabrzmiało głośne miauknięcie i wrzask mojej pięcioletniej
córki. Jednak za słabo ustawiłem moc przekładni, w efekcie czego jedna z tylnich
nóg kociaka, wciąż przypięta do łańcucha, zamiast polecieć prosto do kąta, do
dziur pełnej głodnych szczurów, zaliczyła sufit, podłogę i drugą ścianę. Krew obryzgnęła
i mnie, i moją córkę. Zasmucony podkręciłem moc w przekładniach na połowę
możliwej. Beztrosko, ignorując miauknięcia i szlochy, przesunąłem trzecią
wajchę. Kolejne głośne miauknięcie, a następnie poczułem wibrowanie w ścianach.
Jedna z przednich nóżek kotka właśnie zniknęła w dziurze pełnej szczurów. Zacząłem
się śmiać, widząc, jak kotek się kołysze, a moja córka piszczy ze strachu. Nie
widziała mnie, nie wiedziała co się dzieje. Zadowolony z efektu, przesunąłem
kolejną wajchę. Mały sierściuch nie miał szans. Kolejna jego nóżka odpadła, a
on sam przechylił się na ostatnią całą łapę i miauknął żałośnie. Moja córka zaczęła wołać imię kotka, próbując
go pocieszyć. Głupia. Za chwile zajmie jego miejsce. Znowu się zaśmiałem…
Trzepnięcie
szmatą w głowę wyrwało mnie z marzeń. Spojrzałem na moją żonę i pięcioletnią
córkę. Obie patrzyły na mnie. Nic nie mówiąc, wróciłem do jedzenia. Widocznie
śmiejąc się w marzeniach, zacząłem się śmiać naprawdę.
Śniadanie,
jakie przygotowała mi moja żona, było bardzo smaczne. Siedziałem przy stole,
patrząc na naszą piękną córkę, na dobrze przygotowanie jadło, na świeżo wyprane
i wyprasowane ubrania, posprzątaną kuchnie i uświadomiłem sobie, jak bardzo
nienawidzę swojego życia i tych kobiet.
Nienawidzę.
Chętnie bym je zabił. Zniszczył. Unicestwił. Zniszczyły mi moje życie, same
żyjąc szczęśliwie.
Gdybym tylko
mógł. Skończyłem jeść. Nie mając zbyt wiele do roboty, postanowiłem się przejść
kilka razy dookoła domu.
Minąłem
leżącego z koszu małego kotka. Pieprzony sierściuch. Nie dość, że cuchnie, że
nie umie korzystać z toalety, to jeszcze mam na niego alergię, którą tamte olewały.
Po zrobieniu
kilku rundek wokół domku postanowiłem odpocząć. Położyłem się na hamaku i
leniwie przymknąłem oczy. Pora odpocząć.
Mimochodem
zarejestrowałem, że do mojego domu wszedł listonosz. Nienawidziłem sukinsyna
jak najgorszej zarazy. Wielokrotnie pieprzył moją żonę na moich oczach.
Niestety w takiej sytuacji w jakiej byłem, nie mogłem nic zrobić. Nic a nic.
Moja żona miała mnie w garści. Mogła mnie w jednej chwili pozbawić wszystkiego.
Całego majątku, mojej ciężkiej, dwudziestoletniej pracy. Miałem trzydzieści
sześć lat, od szesnastego roku życia ciężko pracowałem, by mieć własny dom,
własne cztery ściany, własny dach nad głową, własny pojazd, a nawet pojazdy.
Dwa auta, nowoczesne. A potem moja żona skutecznie pozbawiła mnie mojego
majątku. W kilka sekund. Wystarczyło tylko leciutko mnie pchnąć, jak stałem na
parapecie i kilka razy oddać się paru urzędasom, by uznano mój wypadek za próbę
samobójstwa i pozbawić całego dorobku życia.
Zamknąłem
oczy i zacząłem marzyć.
Może w nocy
do mojego domu włamią się złodzieje i zgwałcą obie dwulicowe żmije, a potem
zatłuką w celu zapobiegnięcia rozpoznania ich?
Ah…
Nie mogą.
Moje marzenia nie mają sensu. Bez nich zginę. Zaprzestanę istnieć na tym
świecie. Stanę się kompletnym wrakiem. Będę bezdomny. Wiecznie głodny,
zmarznięty i zaniedbany. Nie.
Moje
marzenia nie mają sensu. Jestem skończony. Nic nie mogę na to poradzić. Jedyne,
co mogę zrobić, to wegetować. O. Moja córka wychodzi właśnie z domu. Idzie do
przedszkola. Podeszła do mnie, pogłaskała po głowie i ruszyła biegiem do
szkoły.
Mój
wyczulony słuch wychwycił jęki i posapywania mojej żony. Spokojnie wróciłem do
domu i wszedłem do kuchni. Właśnie tam listonosz posuwał moją żonę.
Przyglądałem się im spokojnie, aż w końcu listonosz powiedział do swej kochanki,
że przeszkadza jej mój wzrok. Jedyne, co ona zrobiła, to kazała mu mnie
zlekceważyć.
Siedziałem
spokojnie i obserwowałem całą akcje na stole. Moja furia i nienawiść rosła
powoli. Od zawsze byłem spokojnym i opanowanym człowiekiem. Moja złość rosła powoli.
Aby się naprawdę mocno zdenerwować musiałem najpierw odpowiednio naładować się gniewem
i przetrzymywać go.
Niewiele
jeszcze brakowało. Chciałem się wściec. Naprawdę mocno. Tak, by mieć w dupie
konsekwencje i zabić ich wszystkich. Na tyle mocno, by móc w końcu
urzeczywistnić swoje marzenia. Siedziałem i patrzyłem, jak piersi mojej żony
falują w rytm pchnięć. Oblizałem wargi. Chciało mi się pić. Wiedząc, że to może
trochę potrwać, ruszyłem do łazienki. Zatrzymałem się w połowie drogi. Chwilę
po tym jak moja żona zdjęła obrączkę po mnie i rzuciła mi ją pod nogi. W końcu
poczułem niepohamowaną wściekłość. Odwróciłem się, spojrzałem na kochanków i
szczerząc zęby rzuciłem się na fiuta listonosza, który wyciągnął go i bił nim
po twarzy moją żonę. Niedługo nim pobił, gdyż moje silne szczęki zacisnęły się
na jego najważniejszym sprzęcie. Mężczyzna wrzasnął z bólu. Zaraz potem
wzmocnił krzyk, bo oderwałem go od reszty jego ciała. Ignorując krew, która
lała się z podbrzusza listonosza na moją twarz oraz wrzaski mojej żony i jej
kochanka pogryzłem go i połknąłem. Szybko obróciłem się w kierunku mojej
przerażonej żony. Odnotowując fakt, że jej gach leży na podłodze i zwija się z
bólu, doskoczyłem do jej gardła zaciskając zęby na krtani, przegryzając skórę i
tkanki.
Czując
ciepłą krew w ustach poprawiłem chwyt, łapiąc ją za gardło i przegryzając
aortę. Organizm mojej żony coraz mocniej pompował krew, w teorii do jej głowy,
a tak naprawdę do mnie. Było jej tak dużo, że prawie się krztusiłem. Ale piłem
dalej. Przestałem pić ciepłą ciecz zasilającą całe ciało dopiero wtedy, gdy
usłyszałem że gach wstaje i próbuje uciec. Pozwoliłem mu odejść na odległość
zaledwie pięciu metrów, zanim skoczyłem na jego plecy i ugryzłem go w ucho,
spokojnie i z zimną krwią odgryzając je. Ten, próbując mnie strącić, uderzył
plecami o ścianę. Głucho wypuściłem powietrze z płuc i upadłem na podłogę.
Mężczyzna zaczął biec. Warknąłem rozwścieczony. O nie. Szybko dobiegłem do
mężczyzny i go podhaczyłem. Upadł jak długi. Był blady. Niewiele krwi mu
zostało. Szybko przegryzłem mu gardło. Ciepła krew znowu popłynęła moim
przełykiem. Niewiele, bo niewiele, ale zawsze coś.
Po
skończonej rzezi wróciłem do żony. Leżała na podłodze z rozkraczonymi nogami,
cała zakrwawiona i w porwanych ubraniach. Po raz pierwszy od dawna poczułem
wzwód. Niewiele myśląc, szybko wbiłem się w jeszcze ciepłe ciało. Wystarczyło
kilka ruchów, by wytrysnąć. Spojrzałem na swoje dzieło. Sperma leniwie
wypływała z pochwy mojej byłej żony. Widok ten sprawił że poczułem się głodny.
Pochyliłem
głowę i powąchałem. Pachniało znakomicie. Wziąłem gryza. Potem następnego.
Skończyłem dopiero wtedy, gdy obie nogi kobiety były całkowicie rozdzielone od
jej brzucha. Zadowolony ruszyłem po moją córkę.
Przechodząc
przez korytarz przypomniałem sobie o kocie. Podszedłem do niego. Spał
spokojnie. Bez pardonu chwyciłem go za skórę na grzbiecie i zaniosłem do
pobliskiej studni. Niewiele myśląc upuściłem go. Plusk i głośne miauknięcie.
Odszedłem zadowolony, słuchając żałosnych miauknięć i plusknięć. Po chwili
wróciłem do studni i umyłem się za pomocą wody z pobliskiego cebrzyka. Ładnie
bym wyglądał cały we krwi.
Ruszyłem do
przedszkola. Nie mogłem wejść na jego teren, ale położyłem się koło bramki
czekając na córkę. Miała niedaleko do domu więc zwykła chodzić do niego na
drugie śniadanie. Tym razem nie dojdzie. O nie.
Leżąc i
czekając powoli ładowałem swój gniew na córkę.
Jak mogła mi
to zrobić. To miał być nasz sekret. Miała o tym nie mówić. Eh. I ja tu zaufać
trzylatkom. Jeden numerek i od razu wszystko powiedziała matce. A ta sfingowała
wypadek. Głupia suka. Przecież nie jestem pedofilem. Po prostu moja córeczka
strasznie mnie pociągała. Przed wypadkiem. Teraz już nie.
O, idzie.
Uśmiechnęła się radośnie widząc, że czekam na nią. Razem ruszyliśmy do domu.
Wchodząc do domu odnotowałem kompletny brak dźwięków ze studni. Zadowolony, od
razu rzuciłem się na dziewczynkę, gdy tylko zamknęła drzwi za nami. Nic nie
zrobiłem, jedynie wygryzłem jej nos, oczy i przegryzłem gardło. Jej krew nie
smakowała mi.
Zadowolony
umyłem się w pobliskiej misce z wodą. Idealnie zmyła ona krew ze mnie.
Szczęśliwy
ruszyłem na poszukiwania nowego domu.
Po dwóch
godzinach spotkałem małego chłopczyka. Podszedłem do niego. Przywitał mnie z
uśmiechem. Podniósł żółtą piłeczkę tenisową i mi rzucił z krzykiem: „aport”
No cóż.
Jestem tylko dwuletnią reinkarnacją człowieka we psie. Pobiegłem za piłką
posłusznie.
No powiem szczerze że nie spodziewałem się takiego zakończenia :)
OdpowiedzUsuńA mi coś właśnie od początku świtało :D
UsuńMusiałam przeczytać dwa razy żeby uświadomić sobie, że to pies
OdpowiedzUsuń