środa, 17 października 2012

Gość

Jest 14 października 2012 roku. Wracam z Angelą z osiemnastki koleżanki. 6:45. Ciemno jak cholera. Jeszcze deszcz pada.
-Eh...mogliśmy wsiąść taksówkę Andzi -mówię do mojej przyjaciółki
-Daj spokój. To niedaleko. A ruch sprawi że szybciej wytrzeźwiejemy.
Ma rację. Kto jak kto ale Andzi ma obsesje na punkcie uprawiania sportu i oszczędności.
Ma też doświadczenie z alkoholem. Pije od 6 lat. Mamy po 19 lat.
Dlatego to ona dowodzi na imprezach i powrotach do domu, nieważne jak bardzo jest schlana.
Jeszcze dwie ulice i będziemy w naszym mieszkanku.
Deszcz coraz mocniej pada. Jesień w końcu. 
Przybiera on na sile. Widzę jak woda spływa rynsztokiem do kanałów. Niesamowite. Piętnaście minut ulewy i takie efekty
O jest nasze mieszkanie! Ostatnie 100 metrów biegniemy. Musimy przeskoczyć nad jakimś menelem. Nieprawdopodobne! Taka porządna ulica a takie gówno zalęgło się tutaj. Nie widzę jego twarzy.
Andzi zaczyna grzebać w swojej torebce szukając kluczy. Ona je nosi. Nawet gdy jest kompletnie schlana kontroluje co robi. Czego o mnie nie można powiedzieć. Z nudów opieram się o ścianę i patrzę na menela. W myślach wyzywam go od najgorszym. Leży na boku, twarzą do mnie, w poszarpanym płaszczu, kaptur głęboki, nie widzę twarzy. Coś tam cicho jęczy. Pewnie kac męczy to ścierwo. Ha! I dobrze mu tak.
Niesamowite ma buty.
Przypominają mi buty pewnego dupka.

Trzeba będzie zadzwonić po straż miejską. Leży takie coś na chodniku, pod moim blokiem i tarasuje drogę. Woda ścieka z niego i spływa do rynsztoku wartkim strumyczkiem. Ta woda ma dziwny odczeń. Taki brunatny. Z nudów zaczynam się jej przyglądać. Andzi wciąż szuka kluczy w swojej torebce.
Ha! To był świetny żart kupić jej na urodziny torebkę z trzydziestoma kieszeniami.
Zaraz!
Ta woda jest czerwona!
Ten człowiek jest ranny
Niewiele myśląc podbiegam do niego. Przestaje dla mnie znaczyć czy to menel czy nie. Jest ranny.
"Wera! Czekaj! Gdzie biegniesz?" - krzyczy Andzi i rusza za mną

Odwracam go na plecy.
O Boże! To ten dupek! To on!


Boże...co się z nim stało...cała twarz pocięta. Jego dłonie...to kawałki mięsa trzymające się niewiadomym cudem na kościach i ścięgach.Robi mi się niedobrze. Rzygam. Andzi tak samo.
Niewiele myśląc wyciągam telefon z kieszeni. Rozładowany. Bezradnie spoglądam na Andzi. Odpowiada:
"Zostawiłam na imprezie"

Niewiele myśląc łapiemy go za ręce i nogi. Był nieprzytomny. Wnosimy go do mieszkania. Kładziemy go na kanapie. Mimowolnie rejestruje że wciąż kapie z niego krew na białą kanapę. Nie dopiorę tego. Andżelika biegnie po telefon. Wybiera numer 112. Siedzę obok Michała Tynka bo tak brzmi jego imię oraz nazwisko i czekam na dalszy rozwój wypadków.
"Weronika..."
Podskoczyłam. Michał się ocknął. Przybliżam ucho do niego,mimowolnie widzę jatkę z jego szyi i mówię:
"Tak??"
Odpowiada:
"Nie dzwońcie nigdzie...oni marzą by mnie zabić..i was też...przepraszam"

Tknięta nagłym impulsem podbiegam do Angeli i wyrywam jej telefon. Rozłączam się.
Patrzy na mnie zdziwiona. Ja też. Uznaję że on wkrótce umrze i dobrze. Jednego dupka mniej na świecie. Jednocześnie mówię:
"Poprosił byśmy nie dzwonili. Wkrótce umrze. Widziałam jego szyje. Nie pociągnie długo. Spełnijmy jego ostatnią wole"

Jestem w szoku! Nigdy bym nawet czegoś takiego nie pomyślałabym. A co dopiero powiedziała. Co jest?
Deszcze za oknem przybiera na sile.

PLASK!!

Andżelika mnie policzkuje.
"Mam nadzieje Wera, że to przez alkohol. Musimy mu pomóc"


Wybiera numer. Zajęty
Ponownie. Zajęty.
Wracam do Michała. Leży, oddycha miarowo. Zapięty na przedostatni guzik. Płaszcz długi, o jakieś 25cm dłuższy niż jego właściciel.
Jest 7:15
Gnana niezdrową ciekawością zamykam oczy, rozpinam przedostatni, trzeci i czwarty od góry guzik. Otwieram oczy.
Mdleję.

Budzę się o 12:30. Wiem że to nie sen. Obudziłam się w tym samym miejscu co zemdlałam. Michał leży nago na ławie. Cała kanapa jest czerwona. Angela stoi pochylona nad nim. Ręce ma po łokcie unurzane we krwi.

Deszcz bębni coraz mocniej. To jest istna ulewa. Słyszę szmer zburzonej rzeki.

Andzi podnosi głowę. Uśmiecha się lekko.
"O wstałaś już. To dobrze. Pogotowie nie przyjedzie. Zalało całe miasto, gdzieniegdzie są ponad dwa metry wody. U nas na ulicy woda sięga do 2 piętra. Chodź tutaj pomożesz mi go zszyć"

Podchodzę Na sam widok mnie mdli. Gdyby nie to że nie mam czym puściłabym pawia.

Oto krótki jak wygląda ciało Michała:
Twarz: wyłupane jedno oko, brak ucha, 7 głębokich blizn na twarzy, brak zębów
Szyja: z każdej strony widać krtań i aortę
Klatka piersiowa: brak skóry, duże braki mięśni i mięsa. Widać jak płuca i serce pracują. Gdzieniegdzie widać małe fragmenty blatu
Jama brzuszna: KTOŚ ZROBIŁ TAM KOKARDKI Z JELIT!
Miednica: zmiażdżone wszystko, krwawa miazga. Rozpoznałam chyba penisa. Wygląda jak rozwałkowane ciasto
Lewa noga: brak mięsa od kolana do stopy, tylko żyły .
Prawa noga: na wysokości uda wystaje kilka kawałków kości
Stopy: Nie wiem jakim cudem się trzymają ale to są kawałki mięsa z skórą przyczepione do kości kilkoma ścięgnami
Lewa ręka: w miejscu barku dziwna zapadlina, dopiero po obmacaniu: nie ma tam kośći
Prawa ręka: pocięta,przy 24 szramie przestaję liczyć
Dłonie: to samo co stopy

Wszystko to obserwuję podczas godzinnego szycia go. Próbujemy z Andzi ponastawiać kości, zszyć fragmenty skóry. Próbujemy. Dobre sobie. Ja próbuje. Gdy tylko Angela pokazała mi co mam robić mdleje.
Przesuwam ją z dala od ławy i klnąc na ten deszcz i pogotowie ratunkowe zastanawiam się co go tak urządziło oraz jak utrzymuje się przy życiu
O godzinie 15:00 Angela budzi się. Razem zszywamy go, próbując odgadnąć co się działo. O godzinie dwudziestej zero trzy skończyło się. Zarówno nici jak i skóra do zszywania. Krwi nie tamujemy. Uznałyśmy że skoro się jeszcze nie wykrwawił to się nie wykrwawi.

 Deszcz przycicha. O dziwo mamy prąd. Nie ma internetu. Podłączam telefon do ładowania. Nie ma zasięgu. Nie ma internetu. Nikogo nie widziałyśmy cały dzień. Nikt się nie odzywa. W wiadomościach nic nie ma o powodzi. Aż dziwne.
O 22:00 gdy już byłyśmy wykąpane i najedzone obudził się Michał.
Nachylamy się. Mówi tylko:
"Dziękuje że mnie nie wydałyście...błagam usypcie linię ze soli pod każdą ścianą, oknem i drzwiami...błagam"

Miał szczęście. Nasz nauczyciel kazał nam przygotować z masy solnej człowieka naturalnych rozmiarów. Miałyśmy się dzisiaj za to zabrać. Soli mamy pod dostatkiem. A dokładnie czterdzieści pięć kilogramów.

A deszcz wciąż pada.

Dokładnie pół godziny zajmuje nam usypanie soli. Kiedyś, gdy wciąż przyjaźniłam się z Michałem pasjonowaliśmy się demonologią. Wiem że przez sól nie może przejść żaden demon.
Ale demony nie istnieją.
Chociaż to by wyjaśniło kto go tak urządził. Tylko za co?

Nie widziałam się z nim dwa lata. Zero informacji o nim. Na każdą wzmiankę o nim reagowałam agresją. Co się z nim  działo? Mogłam jednak pozwolić na kilka wzmianek. Dlaczego pod moim blokiem się pojawił? Jak się pod niego dostał w takim stanie? Kto go tak urządził? Dlaczego założył blokadę przeciw demoniczną?

Na to ostatnie pytanie uzyskuje odpowiedź dziesięć minut później. Spoglądam za okno. Stoi tam istota czerwona jak krew, z rogami na głowie i czarnymi oczami. Stoi i patrzy z jawną nienawiścią. W ręce które wygląda jak kopyto jest bicz. Demon krzyczy. 
Ağaç yedi yıl vardır ve ne kadar var

Michał odkrzykuje: Nigdy!
Mdleje.

Demon patrzy na nas. Słyszymy głos w głowach:
"Oddajcie go nam i nic się wam nie stanie. Jeśli nie podzielicie jego los"

Demon znika. Dziwne. Uzgadniamy: Nie oddamy Michała.Mimo woli zasypiamy. Budzimy się następnego dnia. Michała nie ma. Jedyne co wskazuje że był to: czerwona kanapa, sól pod ścianami i karteczka na której jest napisane: "dziękuje, pożyczyłem kurczaka z lodówki. Wera ja cię wciąż kocham. Michał"

Ludzie pytają czemu nie mogli się z nami skontaktować wczoraj, nic nie wiedzą o ulewie.
Nie rozumiemy tego. Jedziemy do domu Michała się dowiedzieć czegokolwiek. Może tam on jest? Ale jak się tam dostał w takim stanie?

Przyjeżdżamy do jego wioski. Wciąż pamiętam gdzie mieszka. Pukamy. Pytamy o Michała.
Matka w płacz. Ojciec się zasępia. Siostra mówi: "Oczywiście. Zaprowadzę was do niego. Wciąż jest w tym samym miejscu."
Prowadzi nas w to miejsce. Patrzymy na napis i nie dowierzamy;
Tu spoczywa ś.p. Michał Tynk
ur. 17.07.1993
zm. 15.06.2010

1 komentarz:

  1. Kokardkami z jelit masz mój histeryczny wybuch śmiechu ale ja jestem psycholem :P

    OdpowiedzUsuń

Wszelkie głupie lub nie na miejscu i nie związane z tematem posta komentarze będą kasowane