Jestem malarzem. Znaczy się staram się być malarzem. Jak na
razie nikt nie chce kupować moich obrazów. Ledwo mam z czego żyć. Teraz jak
patrzę wstecz, wcale a wcale nie wydaje mi się dobrym pomysłem pójście na
studia do Akademii Sztuk Pięknych we Warszawie. Nie ma po tym żadnej pracy.
Ot tyle co się nauczyłem ładnie malować. Ale co mi z tego
skoro mimo posiadania ponad stu obrazów na koncie nikt żadnego nie kupił? Nikt
żadnego nie docenił. Żaden mecenas sztuki mnie nie promuje.
Jestem zerem. Zerem z pędzlem, farbkami, sztalugą i
niespłaconymi rachunkami za czynsz, prąd, gaz, wodę i śmieci.
Nie wiedziałem dlaczego nikt nie kupuje moich obrazów.
Dlaczego nawet klienci co zamówili obraz rezygnują z nich. Malowałem prawie jak
Matejko, Rembrandt lub Van Gogh. Na studiach byłem okrzyknięty najlepszym
malarzem jaka miała ta uczelnia. Do pewnego momentu nie wiedziałem czemu tak
jest.
Rysowałem wszystko. Portrety, pejzaże, panoramy. Ludzi w
ruchu. Abstrakcje. A mimo wszystko wciąż nikt nie kupował moich obrazów.
Pewnego wieczora, w pubie, na prawdopodobnie ostatnim piwie w tym roku za moje
pieniądze, zapytałem się swojego przyjaciela dlaczego tak jest. Odpowiedział:
-Widzisz stary. Twoje obrazy są świetne, ale ten człowieczek
w tle jest przerażający. A on jest na wszystkich twoich obrazach
Mocno się wtedy zdziwiłem. Owszem rysowałem czasami ludzi w
tle, ale nie na portretach ani pejzażach. A tym bardziej abstrakcjach.
Zaciekawiony przeprosiłem kolegę, zapłaciłem za piwo i
pobiegłem do mieszkania. Musiałem coś sprawdzić.
W mieszkaniu miałem specjalny pokój w którym trzymałem swoje
obrazy. Wbiegłem do niego i podniosłem pierwszy obraz. Rozpakowałem go z
pergaminowej koperty. Obraz przedstawiał uliczną walkę dwóch drużyn sportowych
na rynku w Warszawie. Wiedząc czego szukać, wpatrywałem się w obraz aż mnie
oczy zapiekły.
Kojarzycie ten motyw ze legendy o Slendermanie, że koleś
przeglądał swoje stare zdjęcia i co rusz napotykał jego na swoim zdjęciu ale w
tle? Jeśli tak to wiecie jak to wyglądało w moim przypadku.
Jeśli nie to tłumaczę. Na zdjęciu znajdował się mały
człowieczek. Wielkości zapałki. Był usytuowany w samym środku obrazu. Był pod
kijem bejsbolowym jednego kolesia, a nad kastetem drugiego.
Mała odległość.
Człowieczek ten był ubrany w długą, czarna togę. Co
ciekawsze im dłużej mu się przyglądałem tym więcej widziałem szczegółów. Jakby
się powiększał.
Patrzyłem na jego uśmiech. Wyobraźcie sobie uśmiech pedofila
w przedszkolu w którym tylko on jest opiekunem. Macie to? Właśnie tak wyglądał
jego uśmiech.
Ale najgorsze były jego oczy. Zielone. Olbrzymie. W oczach
tych tliła się nienawiść i jad. Patrzyłem w te oczy i zaczynałem się bać.
Wiedziałem, że jeśli nadal będę się patrzył to oszaleje. Szybko przeniosłem
wzrok wyżej. Na jego włosy. Nie jestem do końca pewny. Włosy miał koloru
takiego samego jak moja przyjaciółka. Ona mówi że to jasny brąz, a ja że ciemny
blond. Nigdy nie dojdziemy do porozumienia w tej sprawie.
W każdym razie jego włosy, koloru ciemny blond albo jasny
brąz, ruszały się. Falowały. Nie wiem czy miałem halucynacje od zbyt długiego
wpatrywania się w obraz i szurania moim nosem po płótnie czy co ale taka
prawda. Jego włosy falowały.
Położyłem obraz na swoje miejsce. Wziąłem następny obraz.
Pejzaż. Widok z okna w mojej wsi na pole zboża i łąkę. Patrzyłem uważnie. Na
samym środku płótna był on.
Portret mojej przyjaciółki. To samo.
Abstrakcja nazywająca się: „Spotkanie dwóch żółwi po latach”.
To samo.
Patrzyłem dalej. Przeglądałem obraz za obrazem. Wszędzie to
samo. Ten sam człowieczek, wielkości zapałki, na samym środku płótna.
Przerażony, spoglądałem na to co się działo. Powoli osunąłem
się na podłogę. Mój wycieńczony głodem organizm domagał się jedzenia. Albo
piwa. Ja natomiast siedziałem, oparty o ścianę i próbowałem zrozumieć co to
wszystko znaczy. Zamknął oczy i rozmyślał.
W pewnym momencie roześmiałem się. No tak. Jego kumple
zrobili mu kawał. Świetny kawał. Tym bardziej świetny że albo odkupią m te
obrazy albo podam ich do sądu. Roześmiałem. Będę miał pieniądze! Każdy z tych
obrazów wart był około tysiąca-dwóch tysięcy złotych.
Radosny szybko zerwałem się z podłogi. Spojrzałem na obrazy.
Moje mały skarby do fortuny. Dzięki nim pożyje jakieś sześć-siedem lat.
Szybko podbiegłem do telefonu. Wiedziałem do kogo zadzwonić.
Szybko wybrałem numer. Linia zajęta. Wybrałem raz jeszcze. Poczta. Raz jeszcze.
Poczta. Raz jeszcze. Zajęty.
Cholera jasna. Chyba się skapował o co chodzi. Pewnie boi
się mojego gniewu i dlatego nie odbiera. Po fakcie uświadomił sobie że to głupi
żart. ,,Co za kutas”- pomyślałem. Zdenerwowany wybrałem numer na policję.
Zajęty. Wrzasnąłem wkurzony. Już nawet policja w tym kraju ma zajęte linię.
Wrzasnąłem: „kurwa”. Poczułem wtedy łapę na moim barku. Zmroziło mnie. Zawsze
zamykałem dom na klucz. A stacjonarny miałem naprzeciwko drzwi do pokoju z
obrazami. Pełny paniki obróciłem się.
Nikogo tam nie było. Ulżyło mi. Pomyślałem sobie wtedy że
pewnie coś ten dupek mi dosypał do piwa że czułem takie halucynacje.
Postanowiłem położyć się spać i następnego dnia wstać.
Pamiętam że gdy kładłem się spać, na suficie był ten
człowieczek. Narysował mi go specjalnie na suficie. Zabiję dziada.
Pobudka o piątej nad ranem, przez oddział służb specjalnych
nie jest przyjemna. Ani fakt że wszystkie moje obrazy zniknęły zastąpione
klatkami z nagimi dziećmi. Ani to że prokurator wyglądał identycznie jak
człowieczek. Oraz że dostałem dożywocie za porwanie ponad setki dzieciaków i
wielokrotne gwałty na nich. Coś czułem że w więzieniu będę miał przejebane.
Ani rozprawa, gdzie wszyscy twoi znajomi zeznają przeciwko tobie, gdy nikt z twojej rodziny nie przybył by się wesprzeć, a wszędzie jesteś opluwany i szykanowany nie należy do najlepszych
Na szczęście prokurator wrzucił mi garść żyletek do kieszeni
gdy mnie wyprowadzano. Jako że mam skute ręce i praktycznie rzecz biorąc brak możliwości jakiekolwiek ruchu będę musiał je wyrzucić na ziemię, po czym zbierać językiem i połykać. To nie
będzie przyjemna śmierć…
Nie rozumiem... Weź wytłumacz !-!
OdpowiedzUsuń