niedziela, 16 czerwca 2013

Czubek sosny

Wszystko zaczęło się od dość głupiej sprawy. Chciałem sobie zrobić klimatyczne zdjęcie.
Zauważyłem, że na sośnie jest luka. Mianowicie jak szły gałęzie, w pewnym momencie z jednej strony ich nie było.
Efekt był taki, że można byłoby spokojnie stanąć na tej gałęzi i zrobić sobie zdjęcie, jednocześnie będąc otoczony gałęziami z każdej strony. Efekt jaki sobie wyobrażałem musiałby być cudowny.
Miałem zamiar zrobić to na tle wschodzącego słońca.
Po prostu chciałem mieć takowe zdjęcie.
Jedynym problemem był fakt, że luka ta znajdowała się ponad szesnaście metrów nad ziemią. Jako, że chciałem by było to naprawdę klimatyczne zdjęcie wiedziałem, że będę musiał tam wejść bez uprzęży ani asekuracji.
Zanim jednak zorganizowałem aparat i kolegę, który zrobi mi zdjęcie musiałem opanować do perfekcji wspinaczkę oraz nauczyć się utrzymywać na sośnie.
I jeszcze sprawdzić, czy gałąź na pewno wytrzyma.
Pierwsza wspinaczka wypadła znakomicie. Gałęzie było mocne, nawet te o grubości małego palca. Wspinając co chwila przystawałem i sprawdzałem, czy wszystko się zgadza.
W końcu dotarłem na czubek drzewa, do mojej luki.
Widok z tej wysokości zapierał dech w piersiach. Podziwiałem swoją wioskę. Mój dom jest na jednym końcu wsi, a sosna rośnie jakieś pięć metrów od niego, przy drodze. Spokojnie widziałem cały teren w promieniu 5 kilometrów. Niesamowite uczucie.
Przezornie zabrałem ze sobą lornetkę. Moją uwagę przykuł dziwny kształt pod lasem, na południe od mojej wioski.
Przytknąłem lornetkę do oczu i spojrzałem w tamto miejsce. Zobaczyłem stado łań i jeleni spokojnie skubiących trawę na skraju lasu. Uśmiechnąłem się. Obserwowałem, jak zwierzątka spokojnie skubią trawą, gdy nagle zobaczyłem szare kształty na skraju lasu.
Wiedziałem co to jest. I czułem po co to tam jest.
Szarych kształtów było dwa razy więcej, niż zwierząt na skraju lasu.
Wiedziałem, że wilki pożrą łanie. Zima była dość okrutna, puściła zaledwie kilka dni temu. A to był już maj. Biedne łanie. Nie chciałem oglądać tej rzeźni, dlatego też przesunąłem wzrok. Wodziłem wzrokiem po skraju lasu szukając czegoś ciekawego. Drzewa, drzewa, drzewa, wieżyczka myśliwska, drzewa, parka uprawiająca seks na łące, drzewa, drzewa.
Zamyśliłem się. W sumie może ktoś z wioski uprawiał seks. Zawsze można by potem puścić plotki. Informacje to skarb u mnie na wsi. Wróciłem wzrokiem do parki.
Prawie spadłem z drzewa. Parka pieprzyła się w najlepsze, a na skraju lasu, jakieś pięć metrów za nimi stał mężczyzna.
Stał. Dobre sobie.
On wisiał. Był powieszony. Widziałem jego śmiertelne drgawki. Trząsł się w konwulsjach. Widziałem, jak piana wylewa mu się z ust.
Wisząc na gałęzi próbowałem się podciągnąć. W końcu udało mi się. Niewiele się zastanawiając znowu spojrzałem w tym samym kierunku. Mężczyzna zniknął, został tylko stryczek na gałęzi drzewa. Parka dalej uprawiała seks.
Spojrzałem jeszcze raz. Stryczek zniknął.
Zacząłem się zastanawiać, czy to co zobaczyłem to prawda, czy po prostu zapach świeżej żywicy mnie lekko oszołomił sprawiając, że miałem lekkie halucynacje.
Niemożliwe było, by mężczyzna powiesił się, zdjął się z stryczka i zniknął w tak krótkim czasie.
Zostałem wychowany na racjonalistę i to było niemożliwe.
Uznałem że to wina sosny. Wróciłem do przeglądania otoczenia. Spojrzałem w miejsce gdzie było stado saren. Wilki już wracały do lasu, najedzone i syte. Tak jak myślałem żadna nie przeżyła.
Zacząłem przesuwać lornetką po wiosce. Jak to bywa w maju, po roztopach wszyscy szykowali się do wiosennych porządków. Obserwowałem, jak ludzie sprzątają, porządkują, konserwują i przygotowują sprzęt.
Po dwóch godzinach obserwacji zszedłem z drzewa. Byłem gotowy na zdjęcie. Już jutro.
Noc była jedną z najgorszych. Wciąż śnił mi się powieszony mężczyzna. O 3 nad ranem obudziłem się i poszedłem do toalety załatwić potrzebę fizjoloficzną. Znam drogę na pamięć, mieszkałem w domu trzynaście lat, więc nie zapalałem światła.
Trzymając w ręku telefon na wszelki wypadek, by uspokoić matkę gdy będzie dzwoniła do mnie z wrzaskiem, czemu chodzę po domu, jak jakiś włamywacz, by powiedzieć jej, że to ja, a nie prawdziwy włamywacz. W kuchni zderzyłem się z filarem.
Przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. Szybko podniosłem telefon do góry, naciskając klawisz by zobaczyć w co uderzyłem.
Naprzeciwko mnie, oświetlony słabym światłem z telefonu wisiał mężczyzna. Ten sam z skraju lasu. Zacząłem wrzeszczeć. Telefon mi wypadł z ręki. Zgasło światło.
Po chwili zapaliło się ponownie. Moja ojciec z załadowanym shotgunem wpadł do kuchni.
Pamiętam jak śmialiśmy się, gdy go kupił zamiast normalnego pistoletu. Lecz wtedy w tamtym momencie jedyne co miałem w głowie, to by zastrzelić obcego.
Ojciec przystanął w progu. Spojrzał na mnie, jak upadam na plecy i uciekam rakiem od mężczyzny. Krzyczałem, wrzeszczałem, płakałem i błagałem by ojciec strzelił do niego, by go odegnał. W końcu zatrzymałem się na ścianie.
Ojciec patrzył zdezorientowany na to, co się dzieje. W końcu wstałem, podbiegłem do niego, wyrwałem mu z ręki broń i strzeliłem do mężczyzny nim zostałem rozbrojony i ogłuszony.
Następnego dnia pojechaliśmy do szpitala. Chcieli zrobić test na obecność narkotyków.
Nie widzieli nikogo. Według nich nikogo nie było. Uznali, że miałem halucynacje.
Nie wierzyłem im. Test na narkotyki wykazał, że jestem zdrowy. Zmartwili się. Pojechali ze mną do psychologa. On też niczego nie wykrył.
W końcu wróciliśmy do domu. Dostałem jakieś leki uspokajające. Postanowiłem poczekać z zdjęciem.
Niestety. Potem było coraz gorzej. Mężczyzna pojawiał się co chwila i znikał. Pojawiał się i znikał, pojawiał się i znikał. W sumie można się było do tego przyzwyczaić.
Ba!
Przyzwyczaiłem się po trzech miesiącach.
Gdybym umiał go narysować, narysowałbym go.
Ale nie potrafię go nawet opisać. Nie mogę zapamiętać go. Ale rozpoznam go zawsze.
Po pół roku widzenia wisielca miałem dość.
Próbowałem wszystkiego. Egzorcyzmów, mocniejszych leków, terapii. Byłem nawet na skraju lasu, dokładnie w tym miejscu gdzie go pierwszy raz widziałem. Nic. Zero pomysłów.
Tylko on. Zawsze chodząca niespodzianka. W najmniej spodziewanym momencie pojawiał się w różnych odległościach ode mnie.
Próbowałem się nawet dowiedzieć kim on jest. Niestety akta nie wspominały o żadnym samobójstwie, ani powieszeniu w przeciągu pięćdziesięciu lat.
Wszystko zmieniło się, gdy pewnego dnia mój ojciec chciał ściąć sosnę, z której widziałem wisielca i mój dziadek głęboko protestował. Nie chciał podać powodu. W końcu przyciśnięty do muru powiedział:
-Na tym drzewie powieszono mojego brata.
Po czym wyciągnął zdjęcie brata.
To był ten sam mężczyzna. Dowiedziałem się, że został on powieszony podczas wojny.
Ojciec zrezygnował z ścinania sosny. A ja następnego wspiąłem się na to drzewo ponownie. Sprawdziłem gałęzie. Znalazłem stryczek. Był on opleciony kilka razy wokół gałęzi oraz wrośnięty w nią.
Tknięty impulsem pojechałem do dziadka. On coś musiał wiedzieć.
Zabrałem ze sobą stryczek z drzewa. By dziadek mógł mi powiedzieć czemu go nie zdjął.
Siedzę teraz właśnie u dziadka i piszę tę informację.
Nie zdążyłem go zapytać. Nie wiedziałem, że jak się wiesza ludzi, to oni nic nie mogą mówić.
Obok mnie wisi dziadek, powieszony na żyrandolu. A jego brat stoi za mną i się do mnie uśmiecha.
Teraz moja kolej.

3 komentarze:

Wszelkie głupie lub nie na miejscu i nie związane z tematem posta komentarze będą kasowane