Ciężarówka
zatrzymała się w środku lasu. Wysiadłem z niej radosny i podekscytowany. Już
niedługo. Magiczna chwila coraz bardziej się zbliżała. Spojrzałem na swoich
ludzi. U nich też dość mocno odznaczało się podekscytowani.
Puszcza.
Białoruś. Dwie ciężarówki do przewożenia bydła i cztery hammery. Wydane prawie
trzy miliony euro. W ciężarówkach znajdowała się przynęta. Przynęta, za którą
gdyby nas złapano czekałaby kara śmierci. Każdy z łowców miał inne imię,
nazwisko, dokumenty. Zupełnie nowa tożsamość. Każdy był martwy dla swojego
kraju. Każdy odprawił swój pogrzeb. Wszystko to by móc spokojnie ruszyć na
łowy. Łowy na Żmija.
Każdy z nas spokojnie wyciągnął swoją broń,
załadował i przygotował się. Gdy wszyscy byliśmy gotowi nasz szef Hans wydał
rozkaz wypuszczenia przynęty.
Z ciężarówki
wyszła mała, ośmioletnia dziewczynka o czarnych włosach. Spojrzała na nas
swoimi dużymi, zielonymi oczami. W jej oczach widziałem strach, ból i małe
iskierki obłędu. Z jej małych,
popękanych ust wydobyło się ciche słowo: „myloserdya”, czyli litości.
Roześmialiśmy
się. Hans wymierzył pistolet i strzelił pod jej stopy. Dziewczynka przerażona
podskoczyła ze strachu. Rozległy się jeszcze cztery strzały zanim jej instynkt
przetrwania zareagował i pobiegła w las.
Uśmiechnęliśmy
się. Wystarczyło teraz tylko czekać. Ukrainka była tak nafaszerowana GPS, że
bez trudu ją znajdziemy. Żywą czy martwą.
A jak nie, to
spokojna głowa. W ciężarówkach mieliśmy jeszcze dwieście czterdzieści trzy
dzieciaki.
Postanowiliśmy
je wypakować.
Byliśmy w
środku puszczy. Na Białorusi. Nikt nie usłyszałby płaczu i skomleń dzieciaków,
ani nie pomógł. Czuliśmy się jak w domu. Co ja gadam. Byliśmy w domu. Całe
życie spędziliśmy gnając przed siebie, nie wiedząc co począć ze sobą, kim być,
nie odnajdując się w żadnej roli.
Dopóki nie
odnalazł nas Hans. Dopóki nie uświadomił nam, że naszym jedynym celem jest
polowanie na Żmija i nie udowodnił nam, że nasi przodkowie pochodzą od
słowiańskiego plemienia, które od tysięcy lat tym właśnie się zajmowało. Nie wierzyliśmy
mu dopóki nie pokazał nam prawdziwego Żmija.
Pamiętam tę
ekscytację gdy razem- we dwudziestkę mordowaliśmy go, gdy jego krew i
wnętrzności spływały po mnie. Ale to był
stary i słaby Żmij. Ten na którego polujemy jest młody i silny.
Spojrzałem na
dzieci. Siedziały obok siebie, w dziesięciu rządkach, oczekując aż służące ich
nakarmią. Nie po raz pierwszy zastanawiałem się, czy nie potraktowaliśmy ich
zbyt okrutne. Każde dziecko miało obcięte ręce, posiadając tylko kikut w
miejscu łokcia, z obrożą na szyi i związane tak, by służące nie mogły ich
rozwiązać. Te z kolei miały połamane kości w jednej stopie, by nie mogły uciec.
Pamiętam jak musiałem im je łamać.
Zbyt okrutne,
by takie coś robić sześciolatkom. Kazać im karmić i sprzątać po swoim towarzyszach
niedoli. Zbyt okrutne.
Z tą myślą
zasnąłem. Zostałem obudzony następnego dnia o godzinie 4:30. GPS dziewczynki
stanął w miejscu. Pewnie zmarła z wyczerpania, chłodu lub spotkała dzikiego
zwierza. Ewentualnie białoruskich. Jednak istniała maleńka szansa że mógł to
być Żmii.
Uwielbiał on
pożerać małe dziewczynki słowiańskiego pochodzenia. Dlatego też w naszym
transporcie były same Czeszki, Polki, Ukrainki i Litwinki w wieku od sześciu do
dziesięciu lat.
Każdy z nas
wziął ze sobą przynętę. Dziewczynce została założona obroża, która raziła ją
prądem jeśli tylko zbliżyła się do mnie na odległość trzydziestu metrów,
jednocześnie do obroży przymocowana była linka o długości pięciuset metrów. By
mi nie uciekła.
Nie wiem kim
była. Pochodziła jak każda. Z domu dziecka. Kupiona za grosze, byle tylko
pozbyć się kolejnej gęby do wykarmienia i coś zarobić przy tym. I tak
paradoksalnie spotkał ją los lepszy, niż inne jej koleżanki, które zostały
sprzedane jako prywatne seks zabawki dla pedofilów. W każdym razie pobiegła do
przodu niczym łania. Myślała, że jej się uda. Powoli i spokojnie ruszyłem za
nią. Było niesamowicie szybka. Po dwóch minutach poczułem, jak linka się
napręża. Dziewczyna osiągnęła maksymalny zasięg wabika. Szedłem dalej, lecz
linka wciąż była naciągnięta. Mając nadzieję że coś złapaliśmy zawołałem
kolegów przez radio.
Myślałem, że
nigdy nie dogonię dziewczyny, gdy nagle na nią wpadłem.
Wisiała na
drzewie.
Powiesiła się.
To było jedyne racjonalne wytłumaczenie. Ale to było niemożliwe. Spojrzeliśmy w
górę. Siedem drzew było obwiązanych linką. Od podstawy aż po czubek, od czubka
do czubka, od czubka do podstawy i tak w kółko.
To było
niemożliwe by mogła to zrobić dziewczynka, która nie miała rączek. Nie dałaby
rady się wspiąć.
Wyliczyliśmy
odległość.
Linka naciągnęła
się przy pierwszym drzewie. Czyli idąc dziewczyna musiałaby biegać po drzewach
i je oplątywać. Nie starczyłoby jej czasu.
To było
niemożliwe. Zmartwieni przystanęliśmy koło dziewczyny. Wisiała piętnaście
centymetrów nad ziemią. W chwili śmierci jej zwieracze puścił, więc smród gówna
skutecznie nas odstraszył.
Musieliśmy ją
zdjąć. Martinez podszedł i przyłożył obcęgi do jej szyi. Przeciął linkę. To
była bardzo dobra linka. Droższa niż to dziecko. Ciało dziewczynki spadło na
świeżo skopaną ziemię.
Dopiero teraz
to sobie uświadomiliśmy. Wisiała ona nad świeżo skopaną ziemią, w środku lasu,
lasu, do którego nikt nie zaglądał.
Szybko
wyciągnęliśmy saperki a jej truchło wyrzuciliśmy w krzaki, po uprzednim
dezaktywowaniu GPS.
Po dłuższym
kopaniu wykopaliśmy trumnę. Trumnę umieszczoną metr pod ziemią.
W milczeniu
staliśmy dookoła, kłócąc się i dyskutując co zrobić z tym fantem. W końcu
postanowiliśmy otworzyć trumnę.
Widok
mężczyzny w mundurze nas zaskoczył. Fakt, że poruszał oczami przeraził. Ale nie
mogliśmy tego po sobie dać znać. Polowaliśmy na Żmija, więc nie mógł nas
przerazić jakiś tam żywy trup.
Wyciągnęliśmy
go z trumny i posadziliśmy pod drzewem. Patrzyliśmy na niego i zastanawialiśmy
co dalej.
On siedział
pod drzewem i wodził po nas wzrokiem. Pijackim, nieprzytomnym wzrokiem. Nie
wiedział co się dzieje. W sumie my też nie wiedzieliśmy.
W pewnym
momencie spojrzał on na Hansa, jego wzrok stał się nagle całkowicie przytomny
oraz pewny siebie i wykrzyknął:
-NIE ZNAM
TWOJEGO IMIENIA HANS!
Po czym
powrócił do swojego po przedniejszego stanu. Hans spojrzał na Mirosława. On
wiedział jak rozmawiać z żołnierzami. Mirosław kucnął przy nim i zawołał:
-Z JAKIEJ ARMI
POCHODZISZ ŻOŁNIERZU?!
Odpowiedziała
mu cisza. Spróbował inaczej.
-ŻOŁNIERZU
PRZECIWKO KOMU WALCZYSZ?
Odpowiedziała
mu cisza. Spróbował po raz trzeci wrzeszcząc ile sił w płucach:
-ŻOŁNIERZU KTO
JEST TWOIM DOWÓDCĄ?
I kolejny raz
cisza. Zdenerwowany uderzył go w pierś. Zadźwięczała mu kieszonka. Zaciekawiona
sięgnął do niej i wyciągnął nasze klucze od auta.
Przerażeni
zerwaliśmy się szybko i zaczęliśmy biec w stronę obozu klnąc w duchu, że nie
zostawiliśmy żadnej straż. W pędzie puszczaliśmy linki, by pozbyć się zbędnego
balastu w postaci dziewczynek.
Przybyliśmy do
obozu. Widok nas zaszokował. Wszystkie dzieci stały i patrzały na nas. W
zwartych szeregach. Stały i patrzały. Z ich ust płynęła piana, szczerząc zęby,
które wyrwaliśmy, by czasem nie przegryzły pęt. Widzieliśmy, że to nie są
ludzkie żeby. Były podłużne i zakrzywione.
Ich ręce.
Zakrwawione i brudne, zniszczone kikuty, widzieliśmy dokładnie kości wystające
z ran. Zaostrzone.
Lecz najgorsze
były ich oczy. Oczy całkowicie czarne z białą plamką wędrującą po całym oku.
Spojrzałem w oczy jednej z dziewczynek, poczułem niewyobrażalny strach. Nie
owijając w bawełnę, narobiłem w gacie.
Staliśmy i
patrzyliśmy sparaliżowani na nasze byłe więźniarki, nie wiedząc co robić.
Gdy nagle
pojawił się on. Żołnierz z trumny, zostawiony pod drzewem.
Przeszedł się
wzdłuż muru dzieci. Widziałem w ich oczach oddanie.
Żołnierz
spojrzał na nas. Uśmiechnął się. Upadliśmy na kolana. Czułem tępe pulsowanie w
głowie, coś jakby ktoś mi wsadził głowę w imadło i zaczął ją ściskać. Chwilę
potem straciłem przytomność. Zanim kompletnie odpłynąłem zobaczyłem jak
dziewczyny rzucają się na nas.
Gdy się
obudziłem leżałem sam na polanie. Znaczy się nie sam. Pod drzewem siedział
żołnierz.
Ale nikogo
innego tam nie było. Tylko ja i on.
Cała polana
była lepka. A przynajmniej miejsce gdzie się obudziłem.
Żołnierz
powiedział:
-Hans był
dobrym sługą, ale zawiódł mnie. Wśród was było kilku prawdziwych Słowaków.
Teraz ty przejmujesz jego obowiązki.
Zaszokowany
milczałem. Spojrzał na mnie. W głowie kołatała mi się jedna myśl. Co z
dziewczynkami? Co z nimi?
Odpowiedział:
-Gdzieś muszę
składać jaja. Bywaj.
Obudziłem się
w Hotelu w Green Ice Forest w USA. Muszę z powrotem zebrać ekipę na Białoruś.
Ale jestem
człowiekiem. To moje ostrzeżenie.
Nie ruszajcie
nigdy na łowy na Żmija!
Pierwszy komentarz! YAHOOO!!!
OdpowiedzUsuńEj, to było fajne. Podobało mi się. ŻMIJEK CIĘ WSZAMIE.
Fragment tego textu jest taki sam jak w Lolita slave toy :'D
OdpowiedzUsuńKtóry? :O
Usuń