niedziela, 2 czerwca 2013

Żmij

Ciężarówka zatrzymała się w środku lasu. Wysiadłem z niej radosny i podekscytowany. Już niedługo. Magiczna chwila coraz bardziej się zbliżała. Spojrzałem na swoich ludzi. U nich też dość mocno odznaczało się podekscytowani.
Puszcza. Białoruś. Dwie ciężarówki do przewożenia bydła i cztery hammery. Wydane prawie trzy miliony euro. W ciężarówkach znajdowała się przynęta. Przynęta, za którą gdyby nas złapano czekałaby kara śmierci. Każdy z łowców miał inne imię, nazwisko, dokumenty. Zupełnie nowa tożsamość. Każdy był martwy dla swojego kraju. Każdy odprawił swój pogrzeb. Wszystko to by móc spokojnie ruszyć na łowy. Łowy na Żmija.
Każdy  z nas spokojnie wyciągnął swoją broń, załadował i przygotował się. Gdy wszyscy byliśmy gotowi nasz szef Hans wydał rozkaz wypuszczenia przynęty.
Z ciężarówki wyszła mała, ośmioletnia dziewczynka o czarnych włosach. Spojrzała na nas swoimi dużymi, zielonymi oczami. W jej oczach widziałem strach, ból i małe iskierki obłędu.  Z jej małych, popękanych ust wydobyło się ciche słowo: „myloserdya”, czyli litości.
Roześmialiśmy się. Hans wymierzył pistolet i strzelił pod jej stopy. Dziewczynka przerażona podskoczyła ze strachu. Rozległy się jeszcze cztery strzały zanim jej instynkt przetrwania zareagował i pobiegła w las.
Uśmiechnęliśmy się. Wystarczyło teraz tylko czekać. Ukrainka była tak nafaszerowana GPS, że bez trudu ją znajdziemy. Żywą czy martwą.
A jak nie, to spokojna głowa. W ciężarówkach mieliśmy jeszcze dwieście czterdzieści trzy dzieciaki.
Postanowiliśmy je wypakować.
Byliśmy w środku puszczy. Na Białorusi. Nikt nie usłyszałby płaczu i skomleń dzieciaków, ani nie pomógł. Czuliśmy się jak w domu. Co ja gadam. Byliśmy w domu. Całe życie spędziliśmy gnając przed siebie, nie wiedząc co począć ze sobą, kim być, nie odnajdując się w żadnej roli.
Dopóki nie odnalazł nas Hans. Dopóki nie uświadomił nam, że naszym jedynym celem jest polowanie na Żmija i nie udowodnił nam, że nasi przodkowie pochodzą od słowiańskiego plemienia, które od tysięcy lat tym właśnie się zajmowało. Nie wierzyliśmy mu dopóki nie pokazał nam prawdziwego Żmija.
Pamiętam tę ekscytację gdy razem- we dwudziestkę mordowaliśmy go, gdy jego krew i wnętrzności  spływały po mnie. Ale to był stary i słaby Żmij. Ten na którego polujemy jest młody i silny.
Spojrzałem na dzieci. Siedziały obok siebie, w dziesięciu rządkach, oczekując aż służące ich nakarmią. Nie po raz pierwszy zastanawiałem się, czy nie potraktowaliśmy ich zbyt okrutne. Każde dziecko miało obcięte ręce, posiadając tylko kikut w miejscu łokcia, z obrożą na szyi i związane tak, by służące nie mogły ich rozwiązać. Te z kolei miały połamane kości w jednej stopie, by nie mogły uciec. Pamiętam jak musiałem im je łamać.
Zbyt okrutne, by takie coś robić sześciolatkom. Kazać im karmić i sprzątać po swoim towarzyszach niedoli. Zbyt okrutne.
Z tą myślą zasnąłem. Zostałem obudzony następnego dnia o godzinie 4:30. GPS dziewczynki stanął w miejscu. Pewnie zmarła z wyczerpania, chłodu lub spotkała dzikiego zwierza. Ewentualnie białoruskich. Jednak istniała maleńka szansa że mógł to być Żmii.
Uwielbiał on pożerać małe dziewczynki słowiańskiego pochodzenia. Dlatego też w naszym transporcie były same Czeszki, Polki, Ukrainki i Litwinki w wieku od sześciu do dziesięciu lat.
Każdy z nas wziął ze sobą przynętę. Dziewczynce została założona obroża, która raziła ją prądem jeśli tylko zbliżyła się do mnie na odległość trzydziestu metrów, jednocześnie do obroży przymocowana była linka o długości pięciuset metrów. By mi nie uciekła.
Nie wiem kim była. Pochodziła jak każda. Z domu dziecka. Kupiona za grosze, byle tylko pozbyć się kolejnej gęby do wykarmienia i coś zarobić przy tym. I tak paradoksalnie spotkał ją los lepszy, niż inne jej koleżanki, które zostały sprzedane jako prywatne seks zabawki dla pedofilów. W każdym razie pobiegła do przodu niczym łania. Myślała, że jej się uda. Powoli i spokojnie ruszyłem za nią. Było niesamowicie szybka. Po dwóch minutach poczułem, jak linka się napręża. Dziewczyna osiągnęła maksymalny zasięg wabika. Szedłem dalej, lecz linka wciąż była naciągnięta. Mając nadzieję że coś złapaliśmy zawołałem kolegów przez radio.
Myślałem, że nigdy nie dogonię dziewczyny, gdy nagle na nią wpadłem.
Wisiała na drzewie.
Powiesiła się. To było jedyne racjonalne wytłumaczenie. Ale to było niemożliwe. Spojrzeliśmy w górę. Siedem drzew było obwiązanych linką. Od podstawy aż po czubek, od czubka do czubka, od czubka do podstawy i tak w kółko.
To było niemożliwe by mogła to zrobić dziewczynka, która nie miała rączek. Nie dałaby rady się wspiąć.
Wyliczyliśmy odległość.
Linka naciągnęła się przy pierwszym drzewie. Czyli idąc dziewczyna musiałaby biegać po drzewach i je oplątywać. Nie starczyłoby jej czasu.
To było niemożliwe. Zmartwieni przystanęliśmy koło dziewczyny. Wisiała piętnaście centymetrów nad ziemią. W chwili śmierci jej zwieracze puścił, więc smród gówna skutecznie nas odstraszył.
Musieliśmy ją zdjąć. Martinez podszedł i przyłożył obcęgi do jej szyi. Przeciął linkę. To była bardzo dobra linka. Droższa niż to dziecko. Ciało dziewczynki spadło na świeżo skopaną ziemię.
Dopiero teraz to sobie uświadomiliśmy. Wisiała ona nad świeżo skopaną ziemią, w środku lasu, lasu, do którego nikt nie zaglądał.
Szybko wyciągnęliśmy saperki a jej truchło wyrzuciliśmy w krzaki, po uprzednim dezaktywowaniu GPS.
Po dłuższym kopaniu wykopaliśmy trumnę. Trumnę umieszczoną metr pod ziemią.
W milczeniu staliśmy dookoła, kłócąc się i dyskutując co zrobić z tym fantem. W końcu postanowiliśmy otworzyć trumnę.
Widok mężczyzny w mundurze nas zaskoczył. Fakt, że poruszał oczami przeraził. Ale nie mogliśmy tego po sobie dać znać. Polowaliśmy na Żmija, więc nie mógł nas przerazić jakiś tam żywy trup.
Wyciągnęliśmy go z trumny i posadziliśmy pod drzewem. Patrzyliśmy na niego i zastanawialiśmy co dalej.
On siedział pod drzewem i wodził po nas wzrokiem. Pijackim, nieprzytomnym wzrokiem. Nie wiedział co się dzieje. W sumie my też nie wiedzieliśmy.
W pewnym momencie spojrzał on na Hansa, jego wzrok stał się nagle całkowicie przytomny oraz pewny siebie i wykrzyknął:
-NIE ZNAM TWOJEGO IMIENIA HANS!
Po czym powrócił do swojego po przedniejszego stanu. Hans spojrzał na Mirosława. On wiedział jak rozmawiać z żołnierzami. Mirosław kucnął przy nim i zawołał:
-Z JAKIEJ ARMI POCHODZISZ ŻOŁNIERZU?!
Odpowiedziała mu cisza. Spróbował inaczej.
-ŻOŁNIERZU PRZECIWKO KOMU WALCZYSZ?
Odpowiedziała mu cisza. Spróbował po raz trzeci wrzeszcząc ile sił w płucach:
-ŻOŁNIERZU KTO JEST TWOIM DOWÓDCĄ?
I kolejny raz cisza. Zdenerwowany uderzył go w pierś. Zadźwięczała mu kieszonka. Zaciekawiona sięgnął do niej i wyciągnął nasze klucze od auta.
Przerażeni zerwaliśmy się szybko i zaczęliśmy biec w stronę obozu klnąc w duchu, że nie zostawiliśmy żadnej straż. W pędzie puszczaliśmy linki, by pozbyć się zbędnego balastu w postaci dziewczynek.
Przybyliśmy do obozu. Widok nas zaszokował. Wszystkie dzieci stały i patrzały na nas. W zwartych szeregach. Stały i patrzały. Z ich ust płynęła piana, szczerząc zęby, które wyrwaliśmy, by czasem nie przegryzły pęt. Widzieliśmy, że to nie są ludzkie żeby. Były podłużne i zakrzywione.
Ich ręce. Zakrwawione i brudne, zniszczone kikuty, widzieliśmy dokładnie kości wystające z ran. Zaostrzone.
Lecz najgorsze były ich oczy. Oczy całkowicie czarne z białą plamką wędrującą po całym oku. Spojrzałem w oczy jednej z dziewczynek, poczułem niewyobrażalny strach. Nie owijając w bawełnę, narobiłem w gacie.
Staliśmy i patrzyliśmy sparaliżowani na nasze byłe więźniarki, nie wiedząc co robić.
Gdy nagle pojawił się on. Żołnierz z trumny, zostawiony pod drzewem.
Przeszedł się wzdłuż muru dzieci. Widziałem w ich oczach oddanie.
Żołnierz spojrzał na nas. Uśmiechnął się. Upadliśmy na kolana. Czułem tępe pulsowanie w głowie, coś jakby ktoś mi wsadził głowę w imadło i zaczął ją ściskać. Chwilę potem straciłem przytomność. Zanim kompletnie odpłynąłem zobaczyłem jak dziewczyny rzucają się na nas.


Gdy się obudziłem leżałem sam na polanie. Znaczy się nie sam. Pod drzewem siedział żołnierz.
Ale nikogo innego tam nie było. Tylko ja i on.
Cała polana była lepka. A przynajmniej miejsce gdzie się obudziłem.
Żołnierz powiedział:
-Hans był dobrym sługą, ale zawiódł mnie. Wśród was było kilku prawdziwych Słowaków. Teraz ty przejmujesz jego obowiązki.
Zaszokowany milczałem. Spojrzał na mnie. W głowie kołatała mi się jedna myśl. Co z dziewczynkami? Co z nimi?
Odpowiedział:
-Gdzieś muszę składać jaja. Bywaj.

Obudziłem się w Hotelu w Green Ice Forest w USA. Muszę z powrotem zebrać ekipę na Białoruś.
Ale jestem człowiekiem. To moje ostrzeżenie.
Nie ruszajcie nigdy na łowy na Żmija!

3 komentarze:

  1. Pierwszy komentarz! YAHOOO!!!
    Ej, to było fajne. Podobało mi się. ŻMIJEK CIĘ WSZAMIE.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fragment tego textu jest taki sam jak w Lolita slave toy :'D

    OdpowiedzUsuń

Wszelkie głupie lub nie na miejscu i nie związane z tematem posta komentarze będą kasowane